czwartek, 23 lipca 2020

James Fenimore Cooper, Ostatni Mohikanin. Opowieść z roku 1757

Cooper we wstępie do "Ostatniego Mohikanina" uprzedza (nie wiem dlaczego tylko panie), że to nie romans. Co więcej, "rzetelność a przynajmniej szczerość każe mu (...) radzić młodym damom, których życie zamyka się w czterech ścianach ich wygodnych salonów, wrażliwym kawalerom w podeszłym wieku i wreszcie duchownym, którzy zechcą czytać tę książkę, by poniechali tego zamiaru. Młode damy opowieść ta zgorszy, kawalerom spędzi sen z powiek, a wielebni księża mogą z pożytkiem zająć się czym innym." Niestety, "Ostatni Mohikanin" ani nie gorszy, ani nie spędza snu z powiek, powiedziałby, że wręcz przeciwnie, raczej go przywołuje, nie wykluczone też że z innych lektur miałoby się większy pożytek. 


Cooper chyba czuł pismo nosem bo wolał uprzedzająco wypuścić zatrutą strzałę w stronę samodzielnie myślących czytelników "nieraz bowiem przekonał się, że wystarczy oddać dzieło pod bezwzględny sąd ogółu, a wszyscy i każdy z osobna, nawet najwięksi ignoranci, w jakiś intuicyjny najwidoczniej sposób wiedzą więcej od samego autora. Trudno jednak zaprzeczyć, że żadnemu twórcy nie wyjdzie na dobre, gdy czytelnik (...) swobodnie puści wodze swojej fantazji."

Dlaczego? Cóż, jeśli przyjąć, że motto, którym Cooper opatrzył swoją powieść zaczerpnięte z "Kupca weneckiego" Szekspira - "Niech cię nie zraża kolor mojej skóry, ciemnej odziewy palącego słońca" ma być w założeniu myślą przewodnią "Ostatniego Mohikanina", to z pewnym zakłopotaniem, po lekturze książki, muszę przyznać, że albo Cooper stawiał motto w opozycji do treści książki albo też nie bardzo wiedział co pisze, bowiem w powieści aż roi się od rasistów, poczynając od Sokolego Oka, który po wielokroć zapewnia, że jest białym czystej rasy, bez żadnych domieszek, poprzez Dawida, który przyznaje (choć nie głośno), że kolor skóry ma dla niego znaczenie a kończąc na Indianach, którzy z aprobatą wysłuchują rasistowskiej przemowy Maguy, który tylko w Indianach widzi ludzi ulepionych przez Wielkiego Ducha na swój wzór. No, może rasistą nie był ojciec Kory i Alicji bo przecież ożenił się z kolorową, chociaż nie wiadomo, czy nie zostałby nim, gdyby zdawał sobie sprawę z uczuć Unkasa do swojej córki.

A przecież to nie wszystko, aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby swoje trzy grosze wtrącili jeszcze poszukiwacze tropów queerowych i wzięli na warsztat relację Długiej Strzelby i Unkasa. A teraz już tak bardziej na serio. Nie się ukryć, że lata popularności powieść ma już za sobą (liczne ekranizacje nie powinny nikogo zmylić) niestety zasłużenie. Dzisiaj to tylko naiwna ramotka, której - w moim przypadku - nie pomógł nawet sentyment, za sprawą którego po nią sięgnąłem (nie pomogło nawet kultowe wydanie z 1955 r. z ilustracjami Mieczysława Majewskiego). O ile język i styl bronił się jeszcze w odbiorze dziecka za czasów "środkowej komuny", która w gruncie rzeczy była bardzo konserwatywna, jeśli chodzi o literackie gusta i w zasadzie tkwiła w XIX wiecznej konwencji powieściowej, to zmieniające się czasy i oczekiwania czytelnicze sprawiły, że "Ostatni Mohikanin" obecnie po prostu nudzi (choć nie wiem, na ile jest to zasługa samego Coopera, a na ile wpływ na to ma przekład Tadeusza Everta z górą już sześćdziesięcioletni).

Naiwność postaw bohaterów (by nie być gołosłownym - jaki zwycięzca pyta brankę czy chce zostać jego żoną albo kto pozostawia żywego śmiertelnego wroga uciekające z jego siedziby wojownika i mogąc go bez trudu zabić?) aż bije po oczach. Postacie wyglądają na marionetki, tak są pozbawione głębi psychologicznej - może jedynie Sokole Oko jest w miarę ciekawy poprzez sprzeczności widoczne w jego postawie. Reszta razi swoją nieprawdopodobnością. Do tego dochodzi moralizatorski ton ze stałą obecnością Opatrzności w różnych postaciach, przekonaniem o predestynacji czy woli Wszechmogącego stojącej za mordem na kobietach i dzieciach. Mam przekonanie, że w dzisiejszych czasach słabo się to broni. Aż strach pomyśleć, jak się sprawy mają z pozostałymi częściami "Pięcioksiągu przygód Sokolego Oka" skoro "Ostatni Mohikanin" uchodzi za najlepszą z nich. Zobaczymy... 

11 komentarzy:

  1. Jezus Maria! Czytam, podziwiam determinację, żeby nie tylko czytać, ale nawet przeczytać (jak słyszę o Indianach, to już mi słabo), po czym zaglądam do świeżo uzupełnionego i wyprowadzonego na bieżąco katalogu własnego i co odkrywam? Że mam. Że nie wyniosłam precz podczas porządków. Dziwne, bardzo dziwne. Czyżbym jednak liczyła na to, że się kiedyś skuszę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś "Sokole Oko" to była dla nieletnich postać kultowa - dzisiaj ze świecą szukać wśród dziatwy szkolnej kogoś kto ją kojarzy, podobnie chyba jak i Winnetou. Cóż, tempora mutantur.

      Usuń
  2. Po książkę boję się sięgnąć, jak po większość bestsellerów sprzed lat i choć czasem robię wyjątek, to chyba jednak nie zrobię go dla Coopera :) Bardzo lubię ekranizację z Danielem Day-Lewisem, pewnie ze względu na genialną ścieżkę dźwiękową (subiektywnie genialną, rzecz jasna) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz tam subiektywnie. Ja popieram to stwierdzenie zdecydowanie. A i film bardzo lubię.

      Usuń
    2. Film nie zrobił na mnie wrażenia, odebrałem ją jako jeszcze jedną historię miłosną w hollywoodzkim stylu tyle, że indiańskim anturażu. W książce wygląda to jednak trochę inaczej.

      Usuń
    3. Nie oceniam wierności oryginałowi, bo tego ostatniego po prostu nie pamiętam. Natomiast jest kilka rewelacyjnych scen w filmie Manna, które mogę oglądać po wielokroć. Jedną z nich jest pogoń Sokolego Oka, Chingachgooka i Unkasa za uprowadzoną przez Maguę Alice. Oczywiście w połączeniu z muzyką Jonesa. No i "I will find you" Clannadu :D

      Usuń
    4. Clannad kojarzę tylko z Robin Hooda, eh, te mistyczne klimaty. Teraz już nie te lata... :-) Co do oryginału, też nie mnie oceniać, znam tylko przekład - nie wykluczone, że w nowej, lepszej (jak wiadomo, wszystkie nowe przekłady są lepsze niż stare) odsłonie powieść bardziej przystawałaby do współczesnych gustów, choć nie wiadomo na ile byłaby li tylko przekładem tego co napisał Cooper.

      Usuń
    5. Clannad z Robin Hoodem (brunetem) kojarzy mi się nierozerwalnie. I dlaczego nie te lata? Dobra muza, to dobra muza i wiek tu nie ma raczej nic do gadania. Ja tam sobie lecę śmiało przez rzeczy, których w LO nie słuchałem, np. ekhm, Iron Maiden :P

      Usuń
    6. Do muzyki też stosuje się prawidło wieku, z jednej wyrastamy, do innej dorastamy, jeszcze inna podoba się zawsze. Wysłuchuję spokojnie i Clannad i Iron Maiden, tyle że w niewielkich dawkach i chyba jednak ze względu na sentyment niż przekonanie i nadzwyczajnych walorach ich muzyki.

      Usuń
  3. Podziwiam Twoją determinację. Jako dziecko na wakacjach dorwałem się w wiejskiej bibliotece do książek z Dzikiego Zachodu Wiesława Wernica. Jako 12-latek byłem zafascynowany. Po latach wróciłem do tych lektur. Kompletna klęska. Nie dawało się czytać. Mój zapał do lektur z dzieciństwa mocno osłabł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ogólniejsza prawidłowość ale tak jak są książki naszej młodości, które po latach zupełnie do nas nie przemawiają, tak na drugiej szali są książki, które przed laty do nas nie przemawiały i dopiero dzisiaj potrafimy je docenić.

      Usuń