niedziela, 9 lutego 2014

Pięć lat kacetu, Stanisław Grzesiuk

Długo zbierałem się do "Pięciu lat kacetu", zwłaszcza że ciągle w pamięci miałem moje pierwsze nieudane podejście i mówiąc oględnie mało pasjonujące "Boso ale w ostrogach" dopiero post Książkowca dotyczący obozu koncentracyjnego w Dachau, którego Grzesiuk był więźniem, ostatecznie mnie zdopingował.


Co tu dużo mówić (pisać) nie jest to wielka proza. Daleko Grzesiukowi do Borowskiego czy Kielara jednak nie za sprawą dramaturgii przeżyć lecz stylu w jakim te przeżycia opowiada. Groza obozowej rzeczywistości w Dachau, Mauthausen i Gusen została stłumiona manierą, która może i sprawdza się w opowieściach o przygodach przedwojennego marginesu jednak już niekoniecznie w przypadku przeżyć doznanych w obozach koncentracyjnych.

Nie będę ukrywał, że i powojenny życiorys autora, który dał się zinstrumentalizować władzy budził moją nieufność, w pewnym stopniu, jak się okazało uzasadnioną bo w kilku miejscach widać krytykę przedwojennych porządków, która wypada jakoś mało naturalnie czy podkreślenie szczególnego losu komunistów. Osobną kwestią jest otwarcie niechętny, stosunek do duchowieństwa i można mieć wątpliwości na ile jest on podyktowany autentycznymi obserwacjami a na ile wynika z ideologicznego zamówienia.

Niezależnie jednak od tego, trzeba oddać sprawiedliwość Grzesiukowi, że miał odwagę głośno mówić o tym co można by określić darwinizmem społecznym, a mówiąc wprost o bezpardonowości w codziennej walce o przetrwanie, pozbawionej nimbu wzniosłości. "Jak ktoś chce koniecznie umierać, to proszę bardzo - nie będę mu w tym wzniosłym celu przeszkadzał. W niebie musi być chyba lepiej jak w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł. Trudno - w obozie nie było miejsca dla głupich, takich, którzy nie umieli lub nie chcieli walczyć o życie. Jak ktoś nie chce walczyć o życie, niech umiera w spokoju. Pomocną rękę należy podać tym, którzy mądrze walczą, a nie mogą dać sobie rady. W obozie ludzi muszą masowo umierać, więc co za różnica, czy ten, który nie walczy i wobec tego musi umrzeć, umrze za dwa miesiące, czy za miesiąc?" Jak na kogoś, kto przyznaje, że przeżycie obozu w dużej mierze zawdzięcza pomocy innych (choć także i własnym umiejętnościom, które pozwolimy mu stworzyć orkiestrę) i kto nie stroni od moralizatorstwa, może to trochę zaskakiwać.

Grzesiuk nie stroni od innych drażliwych kwestii: męskiej, homoseksualnej prostytucji, która dla niektórych była sposobem na przetrwanie, korzystania przez więźniów z przeznaczonego specjalnie dla nich domu publicznego, panującej pomiędzy więźniami przemocy, desperacji w poszukiwaniu pożywienia graniczącej ze zwierzęceniem ja(szukanie resztek w dole z fekaliami), czy mającego taki sam wymiar zobojętnienia - "pod ścianą, w skrzyni zwanej trumną, leży nago człowiek, który jeszcze żyje, lecz pewnie już nieprzytomny - tak jak ryba łapie od czasu do czasu powietrze. Na brzuchu umierającego siedzi inny, który spokojnie zajada swój kolacyjny chleb, krojąc go na maleńkie kawałeczki. Myślałem, że może to jaki kolega, który chce być przy jego śmierci, więc pytam:
- To twój kolega?
- Nie, tylko na bloku taki bałagan, że tu przyjemnie spokojnie zjem kolację."

Nie mniejszą konsternację mogą też budzić wzmianki o sadystycznych Polakach mordujących współwięźniów bez żadnego powodu (tak jakby jakiś powód mógł to usprawiedliwić) i jakby dla kontrastu przejawach litości ze strony Niemców,  w tym nawet esesmana.

To sprawia, że wspomnienia Grzesiuka mimo tych (a i znalazłoby się jeszcze i parę innych) zastrzeżeń warte są poznania. 

16 komentarzy:

  1. Czytałam "Pięć lat kacetu" wiele lat temu jako nastolatka - takie dziwne lektury brałam z biblioteki mojego dziadka. Oczywiście odebrałabym ją dzisiaj inaczej, niż w tamtym czasie (mając inną i większą wiedzę). Pamiętam jednak, że wtedy najbardziej uderzyła mnie, obok prostego i szorstkiego języka, swego rodzaju obojętność na całe przeżywane zło. Nie tylko obojętność przekazu, ale przede wszystkim obojętność wobec innych ludzi. Prostactwo życiowe, postawa warszawskiego cwaniaczka. Mogę to także nazwać inaczej znieczulicą, brakiem wrażliwości, może brakiem głębszych uczuć. Jakoś mi utkwiło w pamięci takie przesłanie tej książki "przetrwa ten, kto nie myśli, nie analizuje."
    I nie chodzi mi postawy ludzi w tamtych warunkach - znając wiele relacji z obozowych przeżyć nie oczekujemy heroizmu i bohaterstwa w każdej minucie tego piekła. Jednak tutaj ta cwaniacka postawa w jakiś sposób mnie drażniła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja odebrałem "Pięć lat kacetu" teraz mniej więcej tak jak Ty wówczas :-) To cwaniactwo, a mówiąc po imieniu, prymitywizm, z jego kwintesencją w postaci uderzenia "z głowy" było przyczyną, dla której książki nie skończyłem za pierwszym razem, aż prosiło się by postawić pytanie; jak taki mądrala dał się złapać głupim Niemcom, których tak kiwał w obozie? Tak że rozumiem, że Grzesiuk może drażnić ale jeśli nawet połowa tego o czym pisze jest prawdą, to i tak "Pięć lat kacetu" warte jest poświęconego im czasu.

      Usuń
    2. Ja nie mogę wypowiadać się na temat szczegółów, bo po prostu nie pamiętam dokładnie treści książki. Pozostało ogólne wrażenie z tamtej lektury, to co najbardziej mnie wtedy uderzyło - pogardliwe lekceważenie słabszych, frajerów, którzy ginęli, bo nie umieli walczyć, bo się od razu poddawali?
      Zgadzam się, że jest to lektura do przeczytania, ale dzisiaj ma ona inne miejsce wśród literatury wspomnieniowej. Lata 60-te to był jeszcze bardzo świeży czas powojenny, z wieloma żyjącymi świadkami. To był głównie czas zbierania relacji. Dzisiaj jednak trzeba czytać Grzesiuka "z komentarzem", szczególnie w przypadku młodego czytelnika - tak mi się wydaje.

      Usuń
    3. I taka nuta w "Pięciu latach kacetu" jest chociaż pogardliwością tego bym nie nazwał, raczej bezwzględnością i determinacją, ale tak jak pisałem Molesławie pod tą twardą skorupą ma się kryć wrażliwe serce, tak że nie wiadomo na ile jest to prawdziwy obraz na ile autokreacja, zwłaszcza, że nie ma u niego scen, w których on sam jest bezlitosnym, twardzielem, dążącym kosztem innych do przetrwania i sam zastrzega, że tylko raz ukradł jedzenie więźniowi.

      Myślę, że komentarz przydałby się każdym wspomnieniom tego rodzaju bo rzeczywiście mimowolnie przykłada się naszą codzienną miarę do zachowań ludzi poddanych presji niecodziennych warunków, w których żyli latami.

      Usuń
  2. No i znowu się zgadzamy!!! Jak tak dalej pójdzie, to będziemy ziewać;)
    Gdy czytałam Grzesiuka wiele lat temu, chodziło mi głównie o wiedzę na temat lagrów. Ceniłam autora jako naocznego świadka, ale obrazoburczy sposób pisania wprawiał mnie w osłupienie. Cwaniaczkiem można być na ulicy z gitarą, ale nie w miejscu kaźni. To chyba było powodem, że rozstałam się bezboleśnie z trylogią Grzesiuka. Gdy doszły do głosu inne świadectwa, gdy dołączyła do lagrowej literatura łagrowa, jest co czytać. Co do zachowań powojennych to chyba nie muszę mówić, jaki jest mój stosunek. Czyli "Pięć lat kacetu" nie polecamy (?).
    Cenię poruszenie tematu, bo ludzie od niego uciekają:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat obozowy to chyba, niestety, kwestia mody i u nas najlepsze lata ma za sobą, bo wszyscy ci którzy mieli już coś do powiedzenia - świadkowie - jeśli mieli coś napisać to już napisali. Podobnie i popularność literatury łagrowej ma chyba najlepsze lata za sobą, tak jak i literatura poświęcona Zagładzie. Wydaje mi się, że na dłuższą metę szersze zainteresowanie jakimś wycinkiem literatury historycznej jest nie do utrzymania a na placu boju pozostają tylko najlepsze pozycje. Jeśli chodzi o literaturę obozową to "Pięciu lat kacetu" do nich bym nie zaliczył choć też i nie odsądzam ich także od czci i wiary :-).

      Usuń
    2. To ja się sprzeciwię wprawdzie czytałam dość dawno ale pamiętam że byłam zaskoczona sporą otwartością autora w tematach zwykle omijanych oraz tym że nie była to pozycja będąca pomnikiem dla bohatera. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem że żeby przetrwać należało kombinować a co za tym idzie zdałam sobie sprawę że podział na ofiary i katów to ja mogę sobie no wiecie. Wprawdzie byłam wtedy nastolatką minimalnej granicy wiekowej , być może teraz nie byłoby to dla mnie aż takim odkryciem. Jeśli chodzi ten podział to jak najbardziej więźniowie i strażnicy ok , z tym że wśród więźniów różnie bywało a i strażnicy zdarzali się ludzcy. Oczywiście teraz gdy tych książek jest więcej i dostęp swobodny ot wcale nie wydaje się novum jednak ja bym mimo wszystko "Pięć lat kacetu" polecała.

      Usuń
    3. Ależ to jest pomnik, tyle że szczególnego rodzaju i można by go zatytułować "przygody warszawskiego cwaniaka w obozie koncentracyjnym", choć przecież nie urodził się w Warszawie. To pasmo zwycięskich bójek i narażenia się na bicie przez więźniów funkcyjnych, które w jego rozumieniu miałby być sposobem "mądrej" walki o życie. Na pewno plusem jest duża otwartość, to także zwróciło moją uwagę - nie ma tu heroicznej walki z okupantem tylko brutalna walka o przetrwanie, choć komunistyczna organizacja działająca w obozie jest wspomniana.

      Usuń
  3. A ja odebrałam "Pięć lat kacetu" trochę jak Borowskiego choć piszesz że sa od siebie daleko. Miałam wrażenie że miał być podobny cwaniaczek , który organizuje sobie życie w obozie przedstawiony przez autora jako ten co to tylko patrzył jak przeżyć ( nie żebym coś do tego miała) a w rzeczywistości zupełnie inny człowiek. Pomagający, czasem za cenę własnej możliwości przetrwania. Być może wykonanie trochę kulał ale w końcu są to dwie różne osoby z dwóch różnych środowisk no i Borowski jednak polonista. Nie żebym z góry zakładała że tylko poloniści potrafią pisać niemniej Grzesiukowi warsztatu mogło po prostu nie starczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, z "Pięciu lat kacetu" wyłania się obraz Grzesiuka jako twardziela, który pod skorupą ma czułe i wrażliwe serce. A że mu warsztatu nie starczyło to fakt, choć zapewne nie bez winy są też redaktorzy z wydawnictwa, którzy powinni byli wychwycić powtórzenia dotyczące m.in. że nie uderzył nigdy słabszego i nie ukradł więźniowi chleba (z jednym wyjątkiem) albo anonsowanie wydarzeń z zapowiedzią, że opowie o nich później.

      Usuń
  4. Cóż, wspomnienia Grzesiuka z pobytu w obozach do łatwej tematyki nie należą - to każdy wie albo się tego domyśla. Jednak dla mnie jego osobowość, charyzma...są tak wspaniałe, że trudno mi to opisać. Podziwiam Grzesiuka całym swym jestestwem... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, aż tak?! :-) Trudno mi coś o jego charyzmie napisać bo jej nie dostrzegłem a z jego książek przebija raczej nieciekawa osobowość co w połączeniu z jego karierą zawodową po wojnie jest, moim zdaniem, mało pociągające, mówiąc oględnie. Tak że jeśli chodzi o podziw dla niego u mnie raczej go nie znajdziesz, nie mówiąc już o podziwie "całym swym jestetstwem" :-)

      Usuń
    2. Rozumiem i szanuję Twoje zdanie. :)

      Usuń
  5. No cóż, przeżyli ci, którzy sztuki przetrwania uczyli się od małego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje, że nie do końca musiało być - to o wiele bardziej złożona kwestia a w odniesieniu do Grzesiuka o tyle nietrafiona, że on sztuki przetrwania wcale nie uczył się od małego bo po prostu nie musiał, wychował się przecież w rodzinie, w której może specjalnie się nie przelewało ale też i nie klepała biedy.

      Usuń