środa, 30 lipca 2014

Pożoga, Zofia Kossak

Byłem niedawno w domu moich Rodziców i pogrzebałem trochę w ich bibliotece. Eh, ile wspomnień młodości. Dzisiaj można się tylko uśmiechnąć na wspomnienie swoich ówczesnych ekscytacji. Do nich należały m.in. wspomniane niedawno "Czerwone noce", "Księga urwisów" i "Pożoga".


Tą ostatnią czytałem w wydaniu z 1923 r., co w "tamtych czasach" dodawało książce dodatkowego smaczku (niestety książka nie ma zachowanej oryginalnej oprawy i nie nadaje się na skan więc zastępczo serwuję okładkę z wydania z 2008 r.) ale i bez tego pewnie, biorąc pod uwagę jej tematykę, pochłonąłbym ją pewnie jednym tchem. Wówczas był to temat tabu, a dzisiaj wiadomo, gdy tematów tabu już nie ma, to już nie to ... Kresy stały się jakąś mityczną krainą, o której w najlepszym wypadku coś się tam słyszało od dziadków, o ile pochodzili z tamtych stron, ale wiedza o nich nie wychodzi daleko poza to co pamięta się z "Pana Wołodyjowskiego" i "Ogniem i mieczem", no może jeszcze, że Wilno, że Lwów, że ludobójstwo na Wołyniu ... Z tego punktu widzenia wspomnienia Kossak dotyczące lat 1917-1919 (obok "Burzy od Wschodu" Marii Dunin-Kozickiej) są książką wyjątkową.

To obraz zagłady małej ojczyzny, którą stanowią wyspy szczęśliwości w postaci polskich ziemiańskich dworów, pałaców i zamków otoczone rusińskimi wsiami, w którym Kossak daje wyraz także macierzyńskiej miłości i co w dzisiejszych czasach pobrzmiewa egzotycznie - miłości do męża. Może to sprawia, że przedstawia ten obraz w sposób bardzo emocjonalny, ale przecież trudno się temu dziwić wobec utraty przez nią rodzinnego domu, nie zmienia to jednak faktu, że książce nie wychodzi to na dobre, a wizerunek Kresów jest jednostronny, chwiejny i pełen zapewne niezamierzonych skaz.

Mimo ewidentnych mankamentów nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że "Pożoga" to zła albo słaba książka, bo taka nie jest, jest to raczej książka budząca tak zwane mieszane uczucia. Owszem są w niej bardzo ciekawe, dramatyczne partie opisujące mordy i grabieże jakich dopuszcza się ukraińskie chłopstwo (Kossak wspomina też o katolikach - czytaj: Polakach), walkę z rabacją a później z Rosjanami w obronie życia i majątku polskiego ziemiaństwa, które czyta się z zapartym tchem i one stanowią trzon wspomnień. Ale wiele jest też pseudosocjologicznych obserwacji i emfazy, której styl niebezpiecznie bliski jest Helenie Mniszek, jak wówczas gdy czyta się, że "Potężnym czarem sugestii przed oczyma wszystkich rozzłocił się nagle jasny dzień majowy, dzień niezapomniany, kiedy świetny dywizjon szwoleżerów przeciągał, odchodząc, przez miasto." albo "Nieomylny instynkt narodowy na odgłos czynu, który był tegoż samego instynktu imperatywnym wyrazem, stanął do walki z rzekomym "rozumem politycznym", a odruchowa nienawiść do najprawdziwszego wroga - z nakazami niepewnej i niejasnej polityki, narzuconej przez kraj, a właściwie przez jedyną jego widomą reprezentację." 

To sprawia, że mimo tragiczności opisywanych wydarzeń Kossak niekiedy ociera się o śmieszność, tak jak wówczas gdy tłumaczy, że "przez poczucie solidarności narodowej, dla okazanie sympatii i serca swemu oddziałowi, najlękliwsze nawet panie nie wahały się wsiąść do powozu zaprzężonego w cztery ogiery, rzucające się do siebie wzajemnie z zębami i przysiadające na zadach" zapominając napomknąć, że panie po prostu nie miały innego wyjścia bo alternatywę stanowiła wielokilometrowa droga na piechotę w nieprzyjaznej okolicy, albo wówczas gdy niemożność okiełznania konia i zaszlachtowanie go szablami przez Rosjan urasta do rangi symbolu ... walki o wolność przez zwierzę, itp. itd.

Podobnie trudno się nie zadumać nad obserwacjami społecznymi Kossak pokazującymi, jak w sumie płytko ziemiaństwo polskie było zakorzenione na Kresach, żyjąc w przekonaniu o własnej wyższości i niedostrzegając własnego wyobcowania. Jak to możliwe by ktoś tak inteligentny miał złudzenia co do tego, że można przedłożyć swego pana nad swoją rodzinę? a przecież Zofia Kossak miała, gdy pisze - "Na domiar złego rusińska służba domowa zdradzała prawie wszędzie swoich panów. Ludzie, którzy po kilkadziesiąt lat służyli w tym samym dworze, których uważano za najwierniejszych i całkiem oddanych - na odgłos wrzawy pogromu, na zawołanie bliskich i krewniaków, zrywali wszystkie krępujące więzy i jak wilk oswojony, niezdolni pohamować budzących się nagle instynktów właściwej swej natury, jawnie lub skrycie przechodzili do obozu wrogów."

Dlaczego jest tym zaskoczona, trudno zrozumieć bo przecież wg niej Rusini to nacja upośledzona, nad którą górowała "cała przewaga duchowa chłopa polskiego, nieświadomie lecz głęboko kulturalnego, nad stojącym o parę wieków za nim w tył - Rusinem." A przecież trochę wcześniej twierdziła, że ten żyjący jeszcze w średniowieczu "lud ruski miał głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości i trzeba było jeszcze kilku miesięcy umiejętnej pracy, aby je w nim wyplenić i wypaczyć ...". Swoją drogą nie było ono chyba takie głębokie skoro w parę miesięcy w ruinę obróciło się wielowiekowe sąsiedztwo.

To odbijanie się od ściany do ściany w antypatiach w "Pożodze" widać też w nastawieniu do innych nacji. Źli są bowiem Niemcy, których od Polaków oddziela rasowa przepaść (chociaż Kossak przyznaje, że dokonali oni cudu kulturowego o jakim się nikomu wcześniej nie śniło - "Najkorzystniej i najtrwalej odbiła się okupacja niemiecka na czystości prowincjonalnych miasteczek spoczywających dotychczas w błogim bezczuciu przedwiekowej niechlujności. Sędziwi ojcowie miasta, rabini i najpoważniejsi kupcy struchleli, usłyszawszy, że codziennie muszą zamiatać ulice przed domem, zeskrobywać błoto z chodników i wywozić śmiecie.") a jednocześnie podnoszone jest larum gdy Niemcy opuszczają, miasteczko w którym się schroniła i ma o to do nich pretensje - a przecież jest to w końcu okupant. Źli są żołnierze Petlury ale okazuje się jednak, że nie tak bardzo gdy przychodzą Rosjanie, o których ma jeszcze gorsze zdanie - "Kozacy - jako indywidualności psychiczne - przedstawiają cechy natur rdzennie zdrowych. Jest to rasa mająca większą przyszłość, niż właściwi Rosjanie, zżarci nieuleczalnym nihilizmem i kto wie, czy nie w Kozaczyźnie tkwi odrodzenie i przyszłość narodu rosyjskiego."

Cóż, chciałoby się powiedzieć - typowa kobieca logika (z zadziwiającą konsekwencją odnosi się tylko do Żydów, traktując ich co najmniej z niechęcią ale trzeba przyznać, że ta niechęć w czasie okupacji nie przeszkodziła pisarce w ratowaniu Żydów - była autorką słynnego "Protestu!" i współinicjatorką Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom, który potem przekształcił się w "Żegotę") i ale paradoksalnie ta niekonsekwencja nadaje wspomnieniom cechę wiarygodności i autentyczności, wszak trudno od kogoś kto opisuje utratę domu, kto ucieka przed oprawcami ratując życie swoje i dzieci oczekiwać chłodnych i wyważonych ocen. Polecam.

2 komentarze:

  1. Pozoga, mimo ciekawego tematu, jest chyba jednak najsłabsza w dorobku ZKS, przynajmniej tym, który miałam okazję poznać.
    Potem chyba dojrzała i jako pisarka i jako człowiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem, aż tak źle nie jest. Z tego co czytałem to bezapelacyjnie najlepsza jest w "Krzyżowcach", gorsza w "Królu trędowatym" a "Bez oręża" zanudziło mnie do tego stopnia, że go nie skończyłem, podobnie zresztą jak "Szaleńców bożych". Nie rzuca też na kolana "Puszkarz Orbano" ale ponieważ to książka dla dzieci możemy jej nie liczyć :-). Natomiast co by nie mówić o "Pożodze" to określenie nudna do niej nie pasuje i kłopotów z jej przeczytaniem od deski do deski nie miałem :-)

      Usuń