niedziela, 8 października 2017

Za drutami śmierci, Abram Kajzer

Literatura obozowa ma specjalny status. Jest zarówno świadectwem ludzkich cierpień, jak i pomnikiem ofiar zbrodni niemieckich i rosyjskich (w "odmianie" łagrowej). O ile w czasach PRL-u temat łagrów był w oficjalnym obiegu tematem zakazanym, to nie dotyczyło to przecież zbrodni niemieckich a jednak okazało się, że o ile jedni autorzy byli po wielokroć wznawiani, to niektórzy doczekali się tylko jednego wydania  i zagadką pozostaje dla mnie, co było kryterium wydawniczych decyzji. W przypadku książki Kajzera z pewnością nie był to ani brak wiarygodności czy brak walorów literackich.

Daleki jestem od spiskowej teorii dziejów ale mam wrażenie, że "Za drutami śmierci" okazało się zbyt obrazobórcze dotykając zagadnień, które stawiały ofiary w bardzo dwuznacznym świetle, oględnie rzecz ujmując. Zanim jednak do tego przejdę, należy się kilka słów wyjaśnienia, z czym mamy do czynienia. Otóż książka Kajzera jest czymś wyjątkowym, stanowi bowiem w znacznej części dziennik łódzkiego Żyda pisany na bieżąco w obozie (pozostałą można określić jako wspomnienia), który w sierpniu 1944 roku został przywieziony do Oświęcimia a potem do Rogoźnicy. Zapiski zostały przetłumaczone oraz opracowane przy współudziale autora i praca nad nimi zakończyła się po dwóch latach, w 1949 roku. Na wydanie książki trzeba było czekać jeszcze trzynaście lat. 


Świadomość tego, że mamy do czynienia z osobistą relacją nieprzytłumioną przez upływ czasu potęguje wrażenie jakie wywołuje i co tu dużo mówić, utrudnia pisanie o niej. Nie można bowiem oczekiwać jasności wywodu i żelaznej logiki od kogoś kto przeżył to co Kajzer. On sam wyraźnie zaznacza odrębność doświadczeń obozowych, od tego z czym mamy do czynienia w normalnym świecie - "Cóż wiemy o sobie nawzajem, o tym, co się dzieje na dnie duszy każdego z nas? A cóż dopiero może wiedzieć człowiek, który tu nie był, który nie widział  tych wszystkich chorych, leżących nago w zimnej hali fabrycznej i oczekujących śmierci jak wybawienia, który nie widział tych ludzi pełzających, jęczących i kurczowo trzymających się życia, nie widział tych, co już nie mają nawet tyle siły, aby strącać pchły i wszy pożerające ich żywcem... Tych konających z wyczerpania i pragnienia, w katuszach głodu, poniewierki, samotności, nie umiejących znaleźć odpowiedzi na pytanie, za co i dlaczego muszą umierać... ".

To co zwraca uwagę w "Za drutami śmierci", to zdumiewająca postawa Żydów wobec śmierci. Kajzer opisuje zbiórkę w bloku więziennym, kiedy to dopiero co przybyłych, półtora tysiąca mężczyzn terroryzuje... trzech (w tym dwóch więźniów) za pomocą drewnianych pałek. Rzecz normalnie nie do wyobrażenia. Jedynym przejawem niezgody na obozowy terror jest myśl o samobójstwie - nie chęć zemsty, odwetu, rewanżu czy jak to nazwać ale tylko własnej śmierci. Drugim aspektem, który jest mocno akcentowany to współuczestnictwo Żydów w terrorze, pisze o tym wprost - "szczególnie przygnębiająco działa fakt, że nasi współrodacy, Żydzi, tacy sami jak my, którzy prawdopodobnie przebywają tutaj już od dłuższego czasu, są nie mniej okrutni od esesmanów." Nie umniejsza, to oczywiście, faktu zbrodni niemieckich i zasadniczej odpowiedzialności Niemców - "z zasady Niemcy nastrojeni są agresywnie, a serca ich niedostępne są uczuciu sprawiedliwości lub litości, więc błąkający się więzień z reguły zostaje zmaltretowany, padając ofiarą ich wściekłości i brutalnej siły, którą tak łatwo wyładować na bezbronnym" ale ze świadectwa Kajzera jasno wynika, że Żydzi w równym stopniu co Niemcy byli winni jego cierpień.

To krytyczne spojrzenie na własnych pobratymców jest tym co rzuca się w oczy od początku i przewija się przez całą książkę i nie niczym nowym. Znamienne jest, że "sprawiedliwość" wymierzana policjantom z łódzkiego getta budzi opór Kajzera tylko dlatego, że wykonywana jest z niemieckim "błogosławieństwem" co, nawiasem mówiąc, rzuca światło na działalność Chaima Rumkowskiego, która swego czasu była przedmiotem ożywionej dyskusji.

Owszem, nie ma wątpliwości co do wyjątkowość sytuacji w jakiej wszyscy się znaleźli i która stanowi wyjaśnienie ludzkich czynów - "Myślę, że trzeba wybaczyć wszystkim, którzy w obozie spodlili się skutek katuszy i głodu. Sądzić ich nikomu nie wolno prócz tych, który żyli w takim samym piekle. Prócz nas nikt nie zrozumie i nie będzie wiedział do czego może doprowadzić głód i nieustanne znęcanie się nad człowiekiem." Tyle tylko, że więźniowie funkcyjni nie spodlili się w wyniku katuszy i głodu, oni chcieli ich uniknąć i dlatego, niejako profilaktycznie katowali swych towarzyszy i okradali ich z jedzenia skazując na męczarnie głodu - "(...) pies przyszedł do obozu z kością w pysku. Otoczyła go zaraz grupa Häftlingów, którzy znajdowali się w pobliżu. Stali bezradni i z zazdrością spoglądali nie tyle na psa, ile na ogryzioną przez niego kość. Podejść bliżej nikt nie śmiał, ale psa otoczyli i cierpliwie czekali, aż skończy swoją ucztę i porzuci ogryzioną kość."

Okazuje się zresztą, że w wielu przypadkach w ogóle nie ma konieczności wyboru: życie innego człowieka albo moje życie. Nie jest nią przecież okradanie z żywności chorych więźniów przez lekarza, który powinien nad nimi sprawować opiekę, czy bicie tylko we własnym, że tak powiem, więziennym gronie, to raczej kwestia natury człowieka, z którego, tak jak w "Jądrze ciemności" Conrada w "sprzyjających" okolicznościach wychodzą na jaw jego najgorsze cechy, w normalnym świecie skrywane w "zakamarkach duszy". 

7 komentarzy:

  1. Przerażające to wszystko. Mam tylko nadzieję, że nie zostaniemy postawieni w sytuacji, która pozwoli wypłynąć na jaw tym demonom, które gromadzą się na dnie naszych dusz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, obyśmy nigdy nie zostali postawieni w krańcowej sytuacji, mogłoby się okazać, że nie wszyscy mielibyśmy powody do dumy.

      Usuń
  2. Też wydaje mi się, ze zwłoka w publikacji książki była spowodowana tymi opisami okrucieństwa ze strony więźniów. Dodać do tego można samosądy dokonywane przez więźniów po wyzwoleniu obozów. Doświadczenia były zbyt żywe i uważam ten rodzaj cenzury za uzasadniony.
    Moją ulubioną religijną prośbą jest ten fragment z Ojcze Nasz: ...i nie wódź nas na pokuszenie. Anglikanie wyrażają to jeszcze lepiej - ...i nie poddawaj nas próbie.
    Tak jest, niektóre próby są dla ludzi zbyt ciężkie. Nikt z nas nie może z czystym sumieniem powiedzieć, że zachowałby się lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "Za drutami śmierci" Kajzer nie wspomina o samosądach ale to dlatego, że więźniowie funkcyjni, którzy przedtem katowali więźniów, po wyzwoleniu obozu przez Rosjan, wzięli na siebie rolę opiekunów tych, których wcześniej prześladowali.

      Usuń
  3. Mam znajomego, który dość intensywnie interesuje się literaturą obozową i sądząc po tytułach, które czasem przytaczał, wnioskuję, że jest bardzo dużo podobnych memuarów i innych, które wydane może były gdzieś raz, a potem zostały zepchnięte poza świadomość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się nieraz zastanawiam, dlaczego niektóre obozowe książki cieszą się taką popularnością, a inne, lepsze, popadają w zapomnienie. Nie mogę się np. nadziwić, co czytelnicy widzą w "Nocy" Wiesela czy w "Z otchłani" Kossak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Nocy" się nie wypowiadam bo czeka w kolejce. A w przypadku "Z otchłani" być może na niektórych działa magia nazwiska, może nie znają innych książek a może po prostu im się podoba. Jeśli swoich admiratorów ma "Chłopiec w pasiastej piżamie", co co się dziwić.

      Usuń