Stało się. Trzeba to zapisać kredą w kominie - na Festiwalu Conrada jednym z jego punktów była dyskusja tocząca się wokół książki poświęconej Conradowi - no, wreszcie coś się zadziało "w temacie" Conrada. Nie zaraz, żeby książka Mayi Jasanoff była kamienieniem milowym w poznawaniu pisarza i jego twórczości. Owszem, zaproponowała, jak głosi tytuł, osadzenie jej w kontekście globalizmu ale jest to mniej więcej tak samo intelektualnie nośne jak słynne spojrzenie Boya-Żeleńskiego na "Zemstę" poprzez pryzmat sytuacji robotników, którym nie zapłacono za pracę przy budowie muru.
Robiono z Conrada seksistę, robiono rasistę, to i łatka protoglobalisty, że się tak wyrażę, pewnie mu nie zaszkodzi. Każdy kto czytał jago książki, wie że traktują one nie o narodzinach globalnego świata ale o tak archaicznych dzisiaj wartościach jak honor, wierność samemu sobie i poczucie obowiązku. Jednak w trakcie lektury to tytułowe osadzenie Conrada w narodzinach globalnego świata okazuje się trochę na wyrost, a książka Mayi Jasanoff jest po prostu zgrabnie napisaną biografią pisarza w wydaniu popularnym, przykrojonym pod strychulec politycznej poprawności. I tyle.
Jeśli ktoś czytał "Ducha króla Leopolda" Adama Hochschilda i którąś z nowszych biografii Conrada, nie mówiąc już o "Życiu Josepha Conrada-Korzeniowskiego" Zdzisława Najdera to w gruncie rzeczy, poza odnalezieniem "narodzin globalnego świata" w twórczości Conrada, niczego nowego tu nie znajdzie. Może to i jest najlepsza książka 2017 roku New York Timesa ale z pewnością nie jest to najlepsza biografia Conrada.
Książka jak klamrą, jest spięta wrażeniami Autorki z morskiej podróży do Kongo, która miała..., no właśnie, nie bardzo wiadomo co miała na celu - poczucie się jak Conrad, znalezienie jego śladów? Litości, to nie schyłek XIX ale początek XXI wieku. Te dwa okresy dzieli przepaść, także technologiczna, o której pisze zresztą sama Maya Jasanoff w odniesieniu do wypierania żaglowców przez parowce już za życia Conrada. Cóż można znaleźć w rejsie po Kongo z atmosfery rejsu sprzed 130 lat? Nawet nie będę próbował odpowiadać bo to pytanie retoryczne dla każdego, kto ma choćby minimalny zasób wiadomości o współczesnym świecie. No, ale to w końcu sprawa Mayi Jasanoff na co wydaje pieniądze i jak spędza czas.
Gorzej, że zajmuje czas czytelników dokładnie streszczając, niektóre z utworów Conrada, w stylu, jakiego nie powstydziliby się autorzy bryków. Nie bardzo wiem, jaki jest cel tego zabiegu, oprócz przyziemnego "nabijania" wierszówki, oczywiście. Nie wprowadza to niczego nowego ani do poznania życia pisarza ani do rozumienia jego twórczości. I tu dochodzimy do sedna, jak już wspomniałem Jasanoff powtarza banialuki - przy okazji omawiania "Jądra ciemności" - o rasizmie i seksizmie Conrada. Jej argumenty są tak - powiedzmy bardzo eufemistycznie - nieprzekonujące, że aż ręce opadają. Otóż przejawem rasizmu ma być to, że w opowiadaniu Conrad wspomina o wyszczerzonym, spiłowanych zębach Murzynów. A przecież niektóre plemiona rzeczywiście piłowały zęby, a ich członkom zapewne nie raz zdarzyło się wykrzywić twarz w grymasie. Od Mayi Jasanoff dowiedzieliśmy się właśnie, że wzmianki o tym są przejawem rasizmu. Najlepiej więc by chyba było, by Conrad nie wspominał o spiłowanych zębach.
Jeszcze lepiej jest z seksizmem - ci, którzy czytali "Jądro ciemności" być może pamiętają, że Marlow chcąc oszczędzić bólu narzeczonej Kurtza, nie mówi jej prawdy na temat śmierci narzeczonego i twierdzi, że ostatnim słowem zmarłego było jej imię. A to już, zdaniem Jasanoff, seksizm. Rzucenie w twarz zakochanej kobiecie brutalnej prawdy o człowieku, którego kochała, a który zginął i zostawienie jej samej z kolejną raną oto postawa "równouprawnieniowa". No, ale taki mamy teraz trend, wygląda na to, że można zostać seksistą przepuszczając w drzwiach kobietę.
Wreszcie przyszedł czas na tytułowe "narodziny globalnego świata". Otóż w książce Mayi Jasanoff pojawiają się one przy okazji "Nostroma", jej argumentację można sprowadzić, w dużym uproszczeniu, do tego, że w czasie powstawania powieści Stany Zjednoczone wykazywały duże zainteresowanie Kanałem Panamskim a odzwierciedlenie tego znajduje się także u Conrada, jako że Amerykanie pomagają secesjonistom z Sulaco. Rzecz w tym, że tego rodzaju "narodzin globalnego świata" można doszukiwać się na dużo wcześniej przed Conradem by przypomnieć choćby amerykańską wojnę o niepodległość 1775-83, ustalenie porządku w Europie w Wiedniu 1815 r., czy wojnę krymską 1853-56. Każde z tych wydarzeń było przecież wydarzeniem "multinarodowym", w które zaangażowane były państwa leżące daleko od pola konfliktu, w który się włączały choć wcale ich bezpośrednio nie dotyczył. Równie dobrze można by powiedzieć, że "W pustyni i w puszczy" dotyczy "narodzin globalnego świata" bo przecież ociera się o budowę Kanału Sueskiego będącego dla Brytyjczyków tym samym co Kanał Panamski dla Amerykanów.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Maya Jasanoff dostosowuje wymowę powieści do z góry przyjętej tezy. Nie kwestionuję istnienia w "Nostromo" elementów, na których skupia się Autorka "Josepha Conrada...", ale przecież nie bez kozery Conrad zatytułował powieść przezwiskiem głównego bohatera. Wiadomo, że każdy ma prawo do własnej interpretacji ale wydaje się, że są jakieś granice, w tym przypadku postawione przez samego Conrada, których nie powinno się ignorować.
Jeszcze nie kupiliśmy, ale byłam nastawiona na coś znacznie ciekawszego i oryginalniejszego.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc też liczyłem na coś ciekawszego, ale też nie ma jakiegoś dramatu. Ot, kolejna nowomodna biografia, w której Autorka nie mając nic istotnego do powiedzenia o swoim bohaterze pisze o sobie ;-)
UsuńDoszłam właśnie do wniosku, że drugie zdanie Twojego komentarza idealnie oddaje istotę mojego blogowania:))).
UsuńProszę, bez fałszywej skromności :-) ja tam zauważyłem na Twoim blogu oznaki głębokiego poczucia misji przynajmniej w dwóch dziedzinach :-)
UsuńTo nie skromność, to trzeźwa ocena sytuacji:). Nie wydaje mi się, żebym miała poczucie jakiejś misji, po prostu uważam, że niektóre kwestie nie są wystarczająco eksponowane w dyskursie, powiedzmy, kulturowo-socjologiczno-politycznym. Dlatego wklejam u siebie te cytaty:).
UsuńJak zwał, tak zwał :-) W każdym razie te kwestie, niezależnie od różnic w naszych poglądach, korzystnie się odcinają od dominującej w blogowym dyskursie, powiedzmy kulturowo-socjologicznym, trosce o to jakby tu dostać kolejną książkę w ramach - pożal się Boże - współpracy :-)
UsuńCoś nowego w temacie Conrada dzieje się cały czas - moja koleżanka pisze doktorat z Innego w Conradzie. I została kiedyś oskarżona przez dość powierzchownie myślącego profesora, że przecież tak się nie da i nic jej mądrego nie wyjdzie, bo Conrad rasistą był i Inny to u niego podludź i tyle. Tylko że wszyscy pisali wtedy powieści kolonialne, bo taka była rzeczywistość Europejczyka, nawet narody bez kolonii pisały swoje powieści kolonialne, jak wspomniane przez Ciebie "W pustyni i w puszczy". Tymczasem szukanie Innego w Conradzie w wersji mojej koleżanki to głównie zaglądanie wgłąb siebie i odnajdywanie tam czegoś innego, niż by się człowiek spodziewał. Zapewne mocno upraszczam, ale generalnie pomimo ciekawego spojrzenia postkolonialnego w nauce, szczególnie ważnego w krajach postkolonialnych, to jednak w takim globalnym spojrzeniu na Conrada jest sporo nieadekwatności historycznej, tak jak w podróży autorki do Konga, żeby porównać sobie przeżycia Conrada z własnymi.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że teraz literaturoznawstwo przechodzi fazę kolejnego -izmu. Może i wniesie to coś nowego do interpretacji twórczości Conrada - rzecz w tym, że te interpretacje "odlatują" i traktują tekst bardzo instrumentalnie, odczytując nie to co jest napisane ale to co jest zgodne z założeniami krytyka. Ta podróż Jasanoff do Konga jest w właśnie dowodem niezrozumienia Conrada - przecież już na pierwszej stronie "Jądra ciemności" można przeczytać, że "nieprzenikniony mrok" wisiał nad Londynem ale jakoś Autorka nie chwali się podróżą do Londynu. Niespecjalnie się też rozwodzi nad "miastem umarłych" a szkoda, bo być może udałoby się znaleźć ślady spółki, dla której pracował Kurtz. Z pewnością miałaby na to większe szanse niż odnalezienie klimatu "Jądra ciemności" we współczesnym Kongo.
UsuńA może nie czytała po prostu wspomnianego "Ducha króla Leopolda"? Po tej lekturze trudno mieć wątpliwości, że mrok do Kongo przywędrował z Europy właśnie...
UsuńJasanoff przywołuje "Ducha..." w przypisach więc go zna. Pewnie taki morał z książki Hochschielda wynika - nie pamiętam już jej tak dokładnie. Rzecz w tym, że taki morał wcale nie wynika z opowiadania Conrada.
UsuńJestem w trakcie lektury i przyznam, że nie patrzę na tę biografię tak krytycznie. Pomysł autorki z udaniem się w podróż śladami rejsów Conrada zyskał mój szacunek - dla mnie podróż jest doświadczeniem zmieniającym percepcję, np. doceniłam twórczość Mickiewicza i Słowackiego w pełni przez pryzmat własnego doświadczenia emigracji, mimo, że miała ona miejsce w XX wieku i zupełnie inne przyczyny, itd. Podobnie z Conradem i Kongiem, czas płynie, ale rzeka trwa. Zgadzam się jednak z omówieniem książki Jasanoff powyżej, tylko dodam, że jest naprawdę dobrze napisana i ciekawie opowiada o realiach historycznych, w jakich żył Conrad. Ostatnia uwaga jest niesprawiedliwa - autorka pisze wprost kim są "dzicy" u Conrada i o londyńskich ciemnościach. W tym wszystkim najbardziej interesujący jest właśnie wybór tematu jakim jest biografia Conrada - tak bardzo niebanalna - by raz jeszcze opowiedzieć o świecie.
OdpowiedzUsuńRzecz gustu. Równie efektywna dla poznania Conrada co podróż do Konga byłaby podróż Jasanoff do Berdyczowa. Może nawet bardziej bo przecież Conrad dłużej mieszkał w Berdyczowie niż w Kongu. Zresztą jako cele podróży miałaby jeszcze do wyboru Lwów, Kraków, Londyn i jeszcze parę innych miejsc.
Usuń