sobota, 28 kwietnia 2012

"Henderson, król deszczu", Saul Bellow

Na "Hendersona, króla deszczu" natrafiłem jeszcze w latach licealnych (1983), kiedy codzienne polowanie na książki w nieistniejącej już księgarni po lekcjach miały charakter rytuału. Gwarancją jakości była piwowska seria 'Współczesna proza światowa". O autorze i książce nie miałem żadnego pojęcia. Wówczas książkę wchłonąłem. Powróciłem do niej po latach, gdy już wiedziałem, że Saul Bellow dostał nagrodę Nobla (1976) za "humanistyczne zrozumienie i subtelną analizę współczesnej kultury zawartej w jego twórczości", za samą książkę nagrodę Pulitzera (1960) a tytułowy bohater Eugene Henderson ma wiele cech wspólnych z autorem (w sferze biograficznej m.in. "niezbyt uporządkowane życie osobiste" mówiąc oględnie, służba w piechocie morskiej, podróż po Francji) co zresztą Bellow sam deklarował.


Mimo, że problemy Hendersona wydają się bliższe - cóż, bagaż doświadczeń życiowych - to jednak, książka wyraźnie mi "nie szła", przynajmniej do czasu. To historia o wydawałoby się człowieku sukcesu w średnim wieku, bogatym zarówno jeśli chodzi o pieniądze jak i doświadczenia życiowe, który miota się nie potrafiąc znaleźć sensu życia, zatruwając je za to wszystkim dookoła. Pod wpływem impulsu wyjeżdża do Afryki. Nie udało mi się umiejscowić miejsca akcji w realnym świecie - choć wydaje mi się, ze mogła się ona rozgrywać gdzieś w południowym Sudanie, może Ugandzie. Opisy tamtejszej sztuki, gdzie "strojono też i bielono wapnem bożki i fetysze, składano im ofiary. Starucha z włosami zaplecionymi w małe sztywne warkoczyki chlusnęła jakimś żółtawym jadłem na jeden z tych posążków i teraz wywijała mu nad głową dopiero co zarżniętym kurczakiem" nie przybliżyły mnie do wyjaśnienia tej zagadki. Nie ważne - w każdym razie oderwanie od cywilizacji, powrót do natury mają Hendersonowi pomóc w odnalezieniu sensu życia. Stara się zrozumieć samego siebie ale jego starania i chęć by zrobić coś dobrego dla mieszkańców oddalonej od cywilizacji wioski, do której trafił za sprawą swojego przewodnika, przemieniają się w klęskę. Ze wstydem i świadomością szkody jaką wyrządził trafia do kolejnej, gdzie zostaje królem deszczu - Sungo. Jej wódz - król zostaje jego przyjacielem i wtajemnicza go w swój pogląd na świat; "(...) pryszcz na nosie kobiety może być jej własną ideą ucieleśnioną dzięki przeistoczeniu na solenny rozkaz jej psyche; sięgając głębiej, sam nos, chociaż dziedziczny, częściowo jest też jej własną ideą". To jedna z wielu nauk króla, który wierzy w przeistoczenie we lwa i tę wiarę wraz z cechami przynależnymi królewskiemu zwierzęciu usiłuje zaszczepić Hendersonowi, co nie jest łatwe zważywszy na fakt, że ten w swoim dawnym życiu czuł więź ze ... świniami. Śmierć króla i czas spędzony w świecie, w którym liczą się podstawowe wartości nie idzie jednak na marne.

Mimo, że Bellow'em nie przepadam a i lepsze od "Hendersona", moim zdaniem, są "Herzog" oraz "Przypadki Augiego Marcha" to jednak po jego przeczytaniu trudno nie zgodzić się z uzasadnieniem Akademii Szwedzkiej. 

31 komentarzy:

  1. Lubie tę książkę, jest taka inna, dziwna. Czytając ją wiele lat temu po raz pierwszy wynotowywałem sobie wiele ciekawych i prawdziwych cytatów, tak to wtedy czułem. Według mnie jest to książka do wielokrotnego czytania. Wolę ją też od "Herzoga", mimo, że ta ostatnia książka jest bardziej wybitna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem 56 letnim milionerem ale rzeczywiście także dla nie milionerów książka jest ciekawa. I jest coś w tym, jak piszesz, że "Henderson" jest książką do wielokrotnego czytania - kto w końcu z nas chociaż raz w życiu nie miotał się w poszukiwaniu jego sensu.

      Usuń
  2. Aż musiałam zajrzeć i sprawdzić tego Hendersona. Zapowiada się ciekawie ale okładka jest mocno intrygująca w kontekście określenia bohatera "prawdziwym facetem" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to intrygująca?! :-) Henderson, jak to "prawdziwy facet" - brudny i spocony - po prostu świnia :-)

      Usuń
    2. Myślałam, że to określenie odnosi się bardziej do przymiotów charakteru, no ale ja tam się nie znam :-)

      Usuń
    3. Tak na prawdę, to okładka nawiązuje do jego pasji jaką była hodowla świń, co też trochę o nim świadczy :-).

      Usuń
    4. No tak, chów trzody to typowo męskie zajęcie :-)
      Coraz bardziej mam ochotę przeczytać "Hendersona", zwłaszcza, że bardzo podoba mi się tytuł :-)

      Usuń
    5. Za pierwszym razem bardziej mi się podobała - teraz powiedziałbym "bez szału ale ok" :-) - do książki pasowałyby fotografie Leni Riefenstahl z "The Last of the Nuba".

      Usuń
  3. Nie widziałam chyba wcześniej tych fotografi (choć nazwisko Leni Riefenstahl nie jest mi obce (a jeśli nawet widziałam, to nie zwróciłam na nie większej uwagi - a są świetne!). Tematyka może nie skłania jakoś szczególnie do lektury (może za wyjątkiem motywu poszukiwania sensu życia), ale kto wie ? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też specjalnie nie namawiam :-). Dwa pierwsze albumy z Afryki robią wrażenie, trzeci to już odcinanie kuponów - ale i tak Nr 1 jeśli chodzi o zdjęcia z Afryki jest/był Kazimierz Zagórski. Ładnych parę lat temu wydany był jego album "Lost Africa" - to dopiero jest coś.

      Usuń
  4. Zalazłam teraz galerię jego fotografii i rzeczywiście - szczęka opada. Chociaż, jeśli mam być szczera, to jakoś za dużo jest zdjęć "pozowanych" a brakuje trochę spontaniczności. Ale zakładam, że pewnie się mylę, bo ten wybór zdjęć, jaki widziałam, nie jest zapewne całkowicie reprezentatywny.

    A mogę zapytać, jeśli to nie jest, rzecz jasna, temat zbyt osobisty, skąd Ci się wzieło zainteresowanie Afryką? Być może odpowiedź znalazłabym gdzieś w Twoim archiwum, ale jest ono zbyt przepastne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda one były w dużej części pozowane, Zagórski fotografował "typy" a potem sprzedawał je jako pocztówki, takie było zapotrzebowanie klienteli (aż wierzyć się nie chce - był jedynym fotografem w Kinszasie czyli tak na prawdę w całym Kongo) ale dzięki temu można zobaczyć ludzi takimi jakimi mniej więcej widział ich Conrad gdy płynął do "jądra ciemności".
      PS.
      Jak to zwykle bywa w takich przypadkach - kwestia przypadku :-)

      Usuń
  5. Na pewno mają dużą wartość dokumentalną (artystyczną zresztą też). Niby dobrze, że teraz możliwości w fotografii (i docieraniu do wybranej dowolnie tematyki) są niemal nieograniczone, ale to wszystko jakby straciło swój urok...
    P.S. Widzę tu kolejnego wielbiciela "Jądra ciemności" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o mnie chodzi (?) to przyznaję, jestem nieomalże bałwochwalczym wielbicielem :-)

      Usuń
  6. Ja może nie aż tak ekstremalnie, ale jednak :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To witam w klubie, tyle że to klub chyba bardzo nieliczny zważywszy na androny dotyczące seksizmu i rasizmu, które co jakiś czas odżywają, chociaż zgodnie z podstawową zasadą marketingu "obojętnie, dobrze czy źle, byleby po nazwisku" :-)

      Usuń
    2. Jako mieszkanka niezbyt może zapadłego, ale jednak ciemnogrodu, pozostaję niewruszona wobec takich rewelacji :-) Skoro nawet "Murzynka Bambo" obwołano manifestem rasizmu...

      Usuń
    3. Ale trzeba przyznać, że "siły postępu" mają dużo odwagi :-). Nawet przeczytałem ten osławiony tekst Marcina Moskalewicza - i nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać :-)

      Usuń
    4. Odwaga nie zawsze idzie w parze w mądrością, niestety ;-)
      Czasem zastanawiam się, czy to świat schodzi na psy, czy może zawsze tak było (tylko zmieniały się wątki) ale ja 15 lat temu byłam po prostu zbyt smarkata, by na to zwracać uwagę.

      Usuń
    5. To jest bardzo erudycyjny tekst, trzeba przyznać, że Autor zadał sobie dużo trudno by udowodnić nieudowadnialne :-)

      Usuń
    6. Przeczytałam teraz Twoje teksty na temat "Murzynka...". Trzeba przyznać, że jeśli Autor miał na uwadze osiągnięcie wspominanego przez Ciebie wcześniej, marketingowego celu, to z pewnością mu się udało :-)
      Swoją drogą ciekawa jestem, czy powstał już (a może powstanie?) podobna "analiza" wierszyka "Kto ty jesteś? Polak mały", który na moje oko ma szansę zostać obwołany katechizmem małego nazisty ;-D

      Usuń
    7. Myślę, że już ktoś nad tym pracuje :-) boję się pomyśleć jak może być zinterpretowane "O krasnoludkach i sierotce Marysi" :-)

      Usuń
    8. Groza :-) Zapewne teorie Freuda miałyby tu szerokie zastosowanie ;-)

      Usuń
    9. Prawda? :-) groza tym większa, że przecież Freud już dawno został zdetronizowany :-)

      Usuń
  7. No, ale jest klasykiem, jakby nie było :-)
    Wdzięcznym tematem do analizy byłyby również bajki o Czerwonym Kapturku (przebieranki wilka w damskie ciuchy na pewno zostałyby ciekawie zinterpretowane...:-)) oraz o królewnie zamkniętej w wysokiej wieży - bez komentarza ...:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Tomcio Paluch? Śpiąca królewna? - uważam, że to skandaliczne przeoczenie, że do dzisiaj nie zostały jedynie słusznie odkodowane! Ale to pewnie jeszcze nic straconego, niestety :-)

      Usuń
    2. O tak, te bajki mają przebogaty potencjał, jeśli chodzi o nowe trendy w interpretacji :-D

      Usuń
    3. Dyskretnie przemilczam "Pinokia"...:-)

      Usuń
    4. Collodi z pewnością by to docenił :-)

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń