środa, 15 sierpnia 2012

Buszujący w zbożu, Jerome David Salinger

Moje pierwsze spotkanie z twórczością J. D. Salingera, o którym oczywiście wiedziałem, że jest autorem "Buszującego w zbożu", a sława tej swego czasu kultowej książki dotarła i do mojej szkoły, było spotkaniem w stylu "rozpaczliwym". Poszukując bezowocnie "Buszującego w zbożu" natrafiłem na "Franny i Zooey" a potem "Wyżej podnieście strop, cieśle i Seymour - introdukcja". Nie mogę powiedzieć by były to spotkania udane. 


Podobnie zresztą jak i spotkanie z Holdenem Caulfield'em, do którego, ponownie doszło po latach. Zadziwiające jak książka wyblakła przez lata, znacznie bardziej niż "Samotność długodystansowca" Alana Sillitoe ale nie mogę wykluczyć, że to wrażenia immanentnie przypisane wiekowi "wapniaków".

Biedny Holden ... , dzisiaj jego "bunt" trochę śmieszy i trochę irytuje. Jego historię czyta się momentami z politowaniem i pewnym zażenowaniem kiwając głową. Ale jest też w niej coś trwałego i ponadczasowego - wiek jej bohatera. Wiek, w którym, tak jak on jest się bezkompromisowym a wszystko jest takie proste, czarne albo białe, gdy wierzy się że na każde pytanie można dać odpowiedź tak lub nie, wiek w którym wszystko wiemy najlepiej. Cóż, dopiero doświadczenie życiowe, które przychodzi z czasem uczy, że nic nie jest tak proste, jak się to temu chłopakowi, a i nam w wieku "nastu" lat w naszej naiwności wydawało.

Niewiele mu się podoba - brat, który zmarł, młodsza siostra, która jeszcze jest dzieckiem i dziewczyna, w której się kocha. Wszyscy są beznadziejni a rzeczy, których, jak zapewnia, nienawidzi trudno zliczyć. Ale sam bunt jest, łagodnie rzecz ujmując, specyficzny. Jak na kogoś, kto ma dosyć mieszczańskiego społeczeństwa ma zaskakująco mieszczańskie upodobnia. Ma uciec na farmę gdzieś w Colorado ale póki co woli hotel w Nowym Jorku a zamiast koni - taksówki. Do baru "Wicker" przychodzą wg Holdena, kabotyni (a coś wie o tym, bo sam jak wyznaje był jego bywalcem), homoseksualiści i ... Holden, czyżby więc był jednym z tych kabotynów? Usiłuje być dorosłym korzystając z atrybutów zastrzeżonych dla pełnoletnich; papierosy, alkohol, nieudana próba inicjacji seksualnej - nawiasem mówiąc, warto porównać ją z próbą Romana Boryczki z "Zaklętych rewirów" H. Worcella - jak się okazuje niewiele w gruncie rzeczy chłopców w tym samym wieku niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności, które ich dzielą. Wszakże też rozterki (?) religijne Caulfielda nie są bardzo odległe (pomijam dramaturgię, której w "Buszującym w zbożu" nie ma) od tych, jakie opisuje J. Parandowski w "Niebie w płomieniach" czy Z. Nowakowski w "Rubikonie". 

Ale też nie można nie zauważyć, że to w gruncie rzeczy dobry, inteligentny chłopak (lista jego lektur robi wrażenie, przyznaję wiele nazwisk autorów nic mi nie mówi ale też miło było rozpoznać starego znajomego "Wielkiego Gatsby'ego" F. Scotta Fiztgerald'a), co prawda zagubiony, który sam się zapędził w ślepą uliczkę, z której nie widzi wyjścia poza swoim idee fixe. Widać jak spragniony jest partnerskiego, poważnego traktowania przez innych i jak odwdzięcza się w zamian za to zaufaniem, choć wygląda na to, że mogło się to dla niego skończyć fatalnie. Co ma więc robić? Mógłby pewnie zapytać "jak żyć panie premierze, jak żyć?" Ale cudownej recepty nie ma nie będzie wyjazdu do Colorado, nie będzie farmy. Wygląda na to, że wszystko się skończy jak zwykle. Jednak przykro patrzeć, gdy młodość jest sprowadzana z obłoków na ziemię.

O ile alegoryczna wyprawa z krainy dzieciństwa do dorosłości w swojej formie anno domini 1951 dzisiaj może budzić pewne rozbawienie, to są też wątki, które dzisiaj z punktu widzenia politycznej poprawności są co najmniej niewygodne. Chodzi mianowicie o podejście do homoseksualizmu i kobiet. W powieści Salingera nie ma gay'ów - homoseksualiści to homoseksualiści, pedały albo pedzie, których traktuje się ze wzgardą, politowaniem i którzy budzą wstręt. Nie da się też ukryć, że kobiety w "Buszującym w zbożu" są co prawda traktowane jako obiekt westchnień ale i z wyższością, jako obiekt, przedmiot właśnie a nie podmiot i, o zgrozo!, nie wydają się tym faktem jakoś specjalnie zgorszone. Co za niepedagogiczna powieść a właśnie się dowiedziałem, że książka Salingera jest lekturą szkolną - ciekawe ... 

39 komentarzy:

  1. Książka może nie wybitna - ale za to jak sławna ;-). Potwierdza tylko regułę, że najłatwiej zdobyć sławę na rzeczach "skandalicznych". Do tego mieć swój styl narracji (prosty język, troszkę w stylu Hemingwaya), używać słów niecenzuralnych, na tapetę wziąć "delikatny" temat homoseksualizmu ... i w tamtych czasach to wystarczyło do "ustawienia" sie do końca życia ;-). Będąc jednocześnie tak młodym. Bo to widać, że nie dość, że książka opowiada o młodym pokoleniu, to też jest pisana przez młodego człowieka.
    Fajnie zakończyłeś swój wpis - "co za niepedagogiczna" powieść (jako lektura szkolna). Życzyłabym sobie, aby w moich licealnych czasach takie były lektury. A dla dzisiejszej młodzieży "Buszujący" jest prawdopodobnie książką "historyczną" - bo to i temat homoseksualizmu nie jest już tabu, i dziewczyny są inne .... ale jednocześnie tak wiele się nie zmieniło w "temacie modości". I młodzież potrafi być taka sama jak 60 lat temu ... zwłaszcza w konserwatywnej Ameryce ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problemy Holdena były (i pozostały) dla mnie w gruncie rzeczy rozterkami bogatego społeczeństwa, tak że kiedy czytałem jego historię po raz pierwszy, lata temu zupełnie do mnie nie przemówiła. Nocne kluby, bary dla homoseksualistów to była jakaś bajka o żelaznym wilku. Teraz może trochę bardziej ale czas minął to co kiedyś było skandalem dzisiaj staje się normą albo za normę ma uchodzić - bunt już nie jest buntem. A ucieczka ze szkoły do ... domu nigdy nie była prawdziwą ucieczką.

      Usuń
  2. Jakimś dziwnym trafem piszesz ostatnio niemal wyłącznie o książkach, o których albo właśnie mam pisać, albo które właśnie mam czytać. A przez to nie mogę czytać tego, co napisałeś:PP Buszujący to było duże rozczarowanie czytelnicze mojej młodości i właśnie czeka na weryfikację:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie było podobnie :-), tylko na karb młodego wieku składam ówczesną nieumiejętność (nie wykluczam, że coś z niej pozostało do dzisiaj) odczytania głębi powieści :-). Co do wyboru książek - to aczkolwiek pewien jestem, że nie chodziliśmy do tej samej szkoły to nie wykluczone, że kanon mamy zbliżony. Mój leży w przeszłości ... :-). Pewnie pamiętasz encyklopedię PWN w 4 (wraz z suplementem w 5 tomach) jasne, płócienne oprawy z plastikową, przezroczystą obwolutą wydaną w latach 80-tych. Bodajże w II tomie jest zamieszczona listu kilkuset książek uznawanych za najważniejsze dla literatury światowej. I to był/jest mój kanon oczywiście z modyfikacjami :-). Czegoś nie czytałem bo było zupełnie niedostępne, jakichś autorów "poszerzałem" o inne pozycje, do tego doszły osobiste "odkrycia" i zainteresowania, literatura współczesna (z nią najgorzej) ale kanon w gruncie rzeczy ciągle pozostaje ten sam :-). Może obaj kiedyś korzystaliśmy z tej listy :-).
      PS.
      uprzedzając :-) - najbliższa trójka: "Dziewczyna z poczty" Zweiga, "Lampart" Lampedusy i "Dzieci Jerominów" Wiecherta.

      Usuń
    2. Fakt, głębi nie umiałem dostrzec, a problemy bohatera zupełnie mnie nie obeszły, pomijając ich zupełną księżycowość. Ja korzystałem ze spisu w jednotomowej Encyklopedii Popularnej:DD Nawet wciąż w egzemplarzu rodziców są kropki przy przeczytanych pozycjach:P Dzięki za wyjawienie planów, na szczęście nic nie koliduje z moimi planami, będę mógł tu w spokoju zaglądać:)

      Usuń
    3. Ja stawiałem kreski ołówkiem - gdy będę u moich, sprawdzę czy są :-), w następnym etapie przerzuciłem się na specjalny zeszyt :-)

      Usuń
    4. A ja żałuję, że sobie nie prowadziłem żadnego spisu przeczytanych w zeszycie, przepadło mnóstwo tytułów w ten sposób:(

      Usuń
    5. Ja też korzystałam ze spisu w jednotomowej encyklopedii. Ale ta 4-tomowa PWN, wydana w latach 70-tych to była moja i mojego brata "biblia" dzieciństwa. To właśnie dzięki niej zostałam "uświadomiona seksualnie" (teoretycznie oczywiście - można by powiedzieć, że encyklopedycznie ;-), będąc małą jeszcze dziewczynką ;-). Czego my tam z bratem nie wyczytaliśmy ;-).

      Usuń
  3. Nie masz czego żałować :-) ja prowadziłem - i co z tego? :-) Może tylko bardziej utrwalili się autorzy i tytuły a wszystko tak na prawdę muszę sobie odświeżyć ale szczerze mówiąc nawet nie bardzo żałuję - to była solidna lista, bez trendów i ukłonów, no może poza ukłonem w stronę ZSRR, ale i tego nie zaszkodzi poznać byleby tylko nie w nadmiarze :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię spisy i statystyki, czytałem masę różności, których kompletnie nie pamiętam, a tak może chociaż po tytułach bym cokolwiek skojarzył.

      Usuń
    2. Lata lecą panie, lata lecą ... :-) u mnie często nawet przypomnienie autora i tytułu niewiele daje :-)

      Usuń
    3. Ech tam, zaraz lata leca ;-) (chociaż lecą ;-). Nie zwalajmy wszystkiego na wiek. Za dużo czytamy, tym samym "upychając" to w mózgu - i potem ciężko cokolwiek odszukać, wyciągnąć, skojarzyć ;-). Mam w rodzinie męża wujka, który w swoim życiu przeczytał tylko jedną książkę i pamięta ją doskonale, mimo, że już sporo lat od tego minęło ;-).
      Teraz, w dobie blogów, każda recenzja napisana osobiście powoduje, że jej autor za jakiś czas łatwiej skojarzy okładkę z treścią (mam taką przynajmniej nadzieję). Chyba czas samej zacząć pisać bloga ;-).

      Usuń
    4. Nie wiem czy za dużo upychamy, podobno tak trzeba bo organ nie używany zanika :-) Co do zamieszczanych w internecie recenzji pełna zgoda - to tylko w gruncie rzeczy inna forma kajetu z notatkami :-).

      A wujek, swoją drogą, musi być szczęśliwym człowiekiem :-) Pozdrowienia dla wujka :-)

      Usuń
    5. Jeśli chodzi o mózg, to wykorzystujemy tylko znikomą część jego możliwości - szkoda, że za czasów naszego życia nie zmieni się to. Gorzej z "zaśmiecaniem" pamięci - szkoda, że mózg właśnie nie chce pomóc w uporządkowaniu "załadowanych" informacji - powinien tak, jak niektóre programy komputerowe - sam katalogować zdobyte wiadomości, wkładać na odpowiednie półki, sortować, a potem, w odpowiednim momencie, je wyciągać. Ja zawsze "zazdrościłam" Alfowi (pamiętasz Alfa z TV?) za jego zdolności przyswajania wiedzy ;-).

      A wujek jest szczęśliwym człowiekiem (tylko gdyby nie te kobiety ....).

      Usuń
    6. Alfa oczywiście pamiętam ale za moich czasów oglądało się raczej Telesfora :-)

      Wujkowi się nie dziwimy - wiadomo całe zło to przez kobiety :-) - Ewa, Helena, Judyta, Salome, Medea, Dejanira, Dalila etc., etc. :-)

      Usuń
    7. Ale jednocześnie i cały postęp to przez kobiety ;-). Gdyby nie Ewa, ciągle siedzielibyśmy w raju - wyobrażasz sobie, jakie to muszą być nudy? ... Gdyby nie Helena ... itd, itp - można długo by snuć. Literatura, film, malarstwo - to właśnie bezpośredni wpływ kobiet ;-). A i to, że żyjemy w takich warunkach, w jakich żyjemy, to dzięki kobietom - a ściśle mówiąc, to dzięki roli "szyi" przez wieki ;-).

      Usuń
    8. Nie przeczę i to nie tylko przez grzeczność :-) Czytam właśnie "Dziewczynę z poczty" Zweiga - interesująca rzecz o kobiecie, mimo że pisana przez mężczyznę - to tak na marginesie :-)

      Usuń
  4. Marzycielko, moją "biblią" z kolei była duża encyklopedia w 13 tomach, nawet teraz czasami jak jestem w domu zdarza mi się do niej zajrzeć ale nie ma co ukrywać dzisiaj w dużej mierze ma już tylko znaczenie "historyczne" :-).

    OdpowiedzUsuń
  5. Książki nie czytałam. Pamiętam z jaką atencją opowiadała o niej koleżanka w wieku lat nastu właśnie i jak bardzo jej zazdrościłam, że jestem w tej kwestii "niewtajemniczoną". Teraz przeczytawszy twoją recenzję przestałam wspominać książkę z nostalgią i tym niezapisanym dopiskiem - muszę przeczytać, wydaje mi się, że już nie muszę i nawet nie chcę, chociaż nie powiedziane, że kiedyś znalazłszy się w wieku zbliżonym do dziecinnego zapragnę i takiej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, coś w tym jest co piszesz, to raczej książka przemawiająca do młodych - chociaż do mnie akurat nie przemówiła gdy byłem w odpowiednim wieku do jej czytania :-).

      Usuń
    2. Ja czytałam ją właśnie w wieku lat -nastu. I byłam podekscytowana, że takie klimaty odkrywam. To trochę jak wkroczenie w krainę dorosłości.

      Usuń
    3. Ale to dosyć szczególna dorosłość - "sex, drugs and rock and roll" :-)

      Usuń
    4. Taki trochę zakazany owoc. Właśnie dlatego w nastoletnim wieku przykuwa uwagę. Przynajmniej ja byłam taką nastolatką ;-)

      Usuń
    5. Wiek nastoletni mam już za sobą ale jako realista, mam wrażenie, że te zakazane owoce sprzed ponad pół wieku dzisiaj nie są już dla nastolatków niczym specjalnym :-)

      Usuń
  6. Powiem tak, słabo pamiętam już Salingera, ale wiem, że w zamierzchłych czasach licealnych, książka wywarła na mnie jakiś tam wpływ i była jedną z lepszych, jakie wtedy czytałam. Muszę wrócić do tej książki, bo jestem ciekawa jak odbiorę ją teraz:)
    Ale mnie już pamięć zawodzi:( Dobrze, że jest blog, może takim sposobem treść przeczytanych książek zostanie na dłużej w mojej głowie?:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odświeżyć sobie pamięci, a może i wspomnień nie zaszkodzi :-) - to książka na jeden wieczór. Mi bardziej realistyczne wydają się jednak opowiadania A. Sillitoe. Z książki Salingera zaintrygował mnie natomiast wiersz R. Burnsa a co zaskakujące nie znalazłem nigdzie jego tłumaczenia, a powiadają że internet to potęga ;-)

      Usuń
  7. Widzę, że błąkasz się po bezdrożach starej literatury, więc w tym błąkaniu się nie jestem odosobniona. "Dzieci Jerominów" czytałam, wszak na Mazurach mieszkam, a to biblia dawnych Mazurów ( choć ja Mazur napływowy), Piersławek nawiedziłam, na grobie ojca Wiecherta w Pieckach też byłam, zaczęłam czytać "Las umarłych", ale poległam i nie tylko ja, bo swego czasu na Mazurach książkę rozdawano kilogramami, a wydanie to malutkie i lekutkie. "Lampart" tudzież poza mną, "Dziewczyny z poczty" nie miałam zaszczytu poznać. Nie znam listy z czterotomowej PWN, popytam w bibliotece może mają jeszcze, bo owa encyklopedia uchodziła za najgorszą jaka się ukazała wśród wydawnictw encyklopedycznych.
    I z niekłamaną radością oświadczam, że kultowy "Buszujący" - do bani. Przynajmniej wieki temu tak go odebrałam. Wracać nie zamierzam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dzieci Jerominów" - to też powrót, ponieważ pamiętam już tylko ich klimat czas najwyższy na odświeżenie pamięci. A jeśli już o tamtych rewirach mowa, to warto zajrzeć do "Muzeum ziemi ojczystej" S. Lenza i jego "Lekcji niemieckiego" chociaż ta ostatnia z Mazurami nie ma nic wspólnego ale gdy ją czytam zawsze kojarzy mi się z moimi rodzinnymi stronami. "Heimat'owskie" powieści Kirsta to już nie to. Pozdrawiam :-).

      Usuń
    2. Lenz zapisany, bo ostatnio jakoś często na niego wpadam. :-)

      Usuń
    3. Może to przeznaczenie :-)

      Usuń
  8. Czytałam tę książkę w nastoletnich czasach i z tego, co pamiętam, zrobiła na mnie spore wrażenie. Czytałam ją jednak tylko raz i wspomnienie o niej mam zamglone. :) Może powinnam skonfrontować swoje odczucia, ale Twój tekst nieco mnie do tego zniechęcił. ;)
    Inna sprawa, że byłam święcie przekonana, że Salinger napisał tylko tę jedną książkę, a potem zamilkł, a tu się okazuje, że jednak coś tam jeszcze skrobnął. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skrobnął, skrobnął z tym, że "Buszujący w zbożu" jest chyba jego jedyną powieścią, a jego opowiadania też mną nie wstrząsnęły :-)

      Usuń
  9. Zaczynam podejrzewać, że "Buszujący..." robił większe wrażenie na dziewczętach niż ich kolegach.;) U mnie zaczęło się od audycji w odcinkach w Rozgłośni Harcerskiej, później z trudem egzemplarz został zdobyty i krążył w klasie, głównie wśród koleżanek. Do mnie problemy Holdena przemawiały. Dlaczego - nie pamiętam, ale może za jakiś czas się dowiem.;)
    Naprawdę opowiadania z "Frankie i Zooey" nie podobały Ci się? Jakiś czas temu czytałam pierwsze i było ok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, jakoś nie specjalnie :-). Ponieważ cały odbierałem Salingera jako trybuna buntu pokoleniowego a ciągle jeszcze "Buszujący" był przede mną czytałem je z nastawieniem na "obrazoburstwo" a ona były, jak dla mnie, takie sobie.

      Usuń
    2. Franny i Zooey było niezłe, ale chyba najbardziej mi się podobało Wyżej podnieście strop, cieśle.

      Usuń
    3. Ja już ich nie rozróżniam, pamiętam że jakiś jeden, czy dwa fragmenty mi się spodobały ale czy to z "Franny" czy z "Wyżej" - bij, zabij, nie pamiętam.

      Usuń
  10. Odpowiedzi
    1. Się poleca, chociaż się niewiele pamięta:) Za to 9 opowiadań jakoś bez wrażenia przeszło.

      Usuń
    2. Uff, dzięki za wsparcie, bo już zaczynałem myśleć, że ze mnie Smurf Maruda :-)

      Usuń