czwartek, 16 sierpnia 2012

Jądro ciemności, Joseph Conrad - notatki na marginesie

Trochę "odkurzone" refleksje na tematy związane z jedną z moich ulubionych książek - "Jądrem ciemności".  Jakiś czas temu ukazał się szumnie (jak na tłumaczenie) zapowiadany przekład autorstwa Magdaleny Heydel. Jak "wieść gminna niesie" jest to podobno najwierniejsza oryginałowi wersja - być może ale moim zdaniem większe wrażenie robi mroczna, duszna i obezwładniającej czytelnika atmosfera, którą emanuje tłumaczenie Anieli Zagórskiej w opracowaniu Zdzisława Najdera (wydanie "Ossolineum" z 1972 r. w "Wyborze opowiadań"). 


Naturalną koleją rzeczy sięgnąłem też do "znakomitego", zdaniem wydawcy, posłowia. Bardziej jednak pasowałoby do niego określenie dyskusyjne, zwłaszcza, że trafiają się w nim ewidentne błędy - jakimś dziwnym trafem Tłumaczka doliczyła się na przykład czterech dżentelmenów oczekujących na "Nellie" na przypływ, podczas gdy już od z pierwszych stron opowiadania wiadomo, że panów było pięciu: Dyrektor Kompanii, mecenas, księgowy, Marlow i narrator. Ale pomyłki każdemu mogą się zdarzyć - w końcu w posłowiu do tłumaczenia Jędrzeja Polaka, prof. Przemysław Czapliński ma wątpliwości, czy "miasto umarłych" to Bruksela czy Londyn, choć wszystkie znaki na ziemi i morzu wskazują na Brukselę.

Zdecydowanie na plus można Magdalenie Haydel zaliczyć przypomnienie interpretacji Chinue Achebe odczytującego "Jądro ciemności" jako utwór obrzydliwy i obraźliwy, promujący rasizm a także interpretacji N. Pelikan Straus zarzucającej opowiadaniu "brutalny seksizm". Dobrze wiedzieć, że są i takie pomysły a oryginalność takich interpretacji przywodzi na myśl "boy'owskie" spojrzenie na "Zemstę" Fredry - oczami robotników, którym nie zapłacono za ich pracę przy budowie muru. Na pewno przewrotne i prowokujące - ale to ślepy zaułek niczego w utworze Conrada nie wyjaśniający, a na ile podyktowany idee fixe autorów a na ile modą to już inna sprawa. Interpretowano swego czasu utwory poprzez pryzmat walki klasowej a dzisiaj zdarza się robić to poprzez pryzmat preferencji seksualnych autorów, a skoro tak, to można także i płci. Na szczęście, z czasem okazuje się, że mody przemijają i zwycięża zdrowy rozsądek.

Ciekawsze, żeby nie powiedzieć wprost - sensowniejsze, interpretacje dotyczące spraw bardziej przyziemnych. Do takich należy konstatacja Autorów posłowia do "Jądra ciemności" (P. Czaplińskiego do tłumaczenia J.Polaka i M.Haydel do tłumaczena własnego) doszukująca się inspiracji "Jądrem ciemności" jednego z najlepszych filmów Wernera Herzoga "Aguirre, gniew boży", chociaż już na początku filmu Herzog zdradza jego źródło. Jest nim mianowicie "Relación del nuevo descubrimiento del famoso río Grande que descubrió por muy gran ventura el capitán Francisco de Orellana" Gaspara de Carvajal (ok. 1500 - 1584), misjonarza, który brał udział w wyprawie Francisco de Orellnay, a która miała miejsce prawie 20 lat wcześniej przed wyprawą Lope de Aguirre (1542).

Każdy kto interesuje się twórczością Herzoga wie, że jego filmy powstają tam gdzie toczy się akcja, jeśli więc "Aguirre" miałby być zawoalowaną wariacją na temat opowiadania Conrada, to z godnie z tą zasadą, powstałby, jeśli nie na Kongo to przynajmniej byłaby nagrywany w Afryce. Wypada też zwrócić uwagę na jeszcze jeden film oparty na losach Aguirre a mianowicie "Eldorado" Carlosa Saury. Dziwnym trafem jeszcze nikomu, mimo że klimat tego filmu jest równie "duszny" co "Aguirre", nie przyszło do głowy ogłoszenia jego powinowactwa z "Jądrem ciemności", choć być może przyczyną jest prozaiczna nieznajomość filmu Saury. Źródłem "pomysłu" powiązania filmu Herzoga z opowiadaniem Conrada jest, jak się wydaje, szkic Paolo Sirianiego "Podróż Aguirre do jądra ciemności" opublikowanym w zbiorze "Werner Herzog" (Goethe-Institute, 1994) ale na próżno i w nim szukać przekonujących argumentów uzasadniających pokrewieństwo tych dwóch dzieł. Fakt, że film Herzoga wywarł wpływ na "Czas Apokalipsy" Copolli, którego konotacje z "Jądrem ciemności" są bezdyskusyjne wcale nie znaczy, że oba czerpały z tego samego źródła. Trzeba jednak dodać, że niewątpliwie sam tok narracji i atmosfera filmu może przywodzić na myśl atmosferę "Jądra ciemności" choć ciągle stąd jeszcze daleko do poszukiwania zależności pomiędzy nimi.

Czytając "Jądro ciemności" w tłumaczeniu M. Heydel nabrałem chętki na porównanie go z innymi, wcześniejszymi tłumaczeniami, ku mojemu zdziwieniu wszystkie one różnią się między sobą i to dosyć znacznie. O ile nie ma w tym nic dziwnego w odniesieniu do tłumaczenia Anieli Zagórskiej, które ma prawie 90 lat, to pozostałe tłumaczenia powstały współcześnie i ich zróżnicowania nie da się wytłumaczyć ewolucją języka. Ale żeby nie być gołosłownym - "Jądro ciemności" doczekało się sześciu a właściwie siedmiu tłumaczeń (tłumaczenie A. Zagórskiej ukazało się także w opracowaniu Zdzisława Najdera) - załączyłem próbki poniżej, przytaczając też by każdy miał punkt odniesienia zdanie oryginału.

"I saw on that ivory face the expression of somber pride, of ruthless power, of craven terror - of an intense and hopeless despair". J. Conrad, Harper Press, 2010, p. 90.

"Dostrzegłem kolejno na tym obliczu z kości słoniowej wyraz ponurej pychy, bezlitosnej siły, przeraźliwego strachu, głębokiej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. A. Zagórskiej w oprac. Z. Najdera, Ossolineum, 1972, s. 157-158.

"Widziałem na tej twarzy z kości słoniowej wyraz ponurej pychy, bezlitosnej siły, przelękłej zgrozy - gwałtownej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. B. Koc, LSW, 2008, s. 136.

"Na tej twarzy o barwie kości słoniowej ujrzałem wyraz ponurej dumy, bezwzględnej siły, przeraźliwego strachu - intesywnej i pozbawionej nadziei rozpaczy" - tłum. P. Jabłońskiej, Greg, 2010, s. 62.

"Na tym obliczu z kości słoniowej ujrzałem wyraz posępnej pychy, bezwzględnej wszechmocy, tchórzliwego strachu - wszechogarniącej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. J. Polaka, Vesper, 2009, s. 107.

"Na wyrzeźbionym w kości słoniowej obliczu malowała się kolejno ponura duma, bezwzględna potęga oraz nieprzytomny strach wynikający z głębokiej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. I. Sochy, Zielona Sowa, 2009, s. 73.

"Na twarzy koloru kości słoniowej zobaczyłem wyraz ponurej dumy, bezwzględnej siły, tchórzliwego przerażenia - wzmożonej, beznadziejnej rozpaczy" - tłum. M. Heydel, Znak, 2011, s. 91.

Które jest najlepsze, nie podejmuję się powiedzieć. To już sam Conrad musiałby osądzić, na ile to co chciał przekazać, udało się przetłumaczyć na jego rodzinny język. 

A skoro już mowa o Marlow'ie wspominającym oblicze Kurtza, to trudno nie zadać pytania kim tak właściwie był ten ostatni. Odpowiedź na nie daje nieoceniony w tym względzie Zdzisław Najder "Genezie postaci Kurtza poświęcono wiele uwagi. Jean-Aubry ze zwykłą dlań naiwnością wiąże go z rzeczywistym Kleinem. Jerry Allen dopatruje się analogii z głośnym w latach 1888-1890 członkiem wyprawy Stanleya, brytyjskim majorem E. M. Bartoletem; Norman Sherry wskazuje na podobieństwo do czołowego funkcjonariusza SA do Handlu z Górnym Kongo A. E. C. Hodisterem; Hannah Arendt dostrzega model Kurtza w Karlu Petersie, niemieckim łowcy przygód kolonialnych; Adam Hochschild ukazuje uderzające analogie z Belgiem Leonem Romem, kapitanem Force Publique, którego Conrad spotkał być może w Leopoldville w sierpniu 1890. Wszystkie te żródła wydają się możliwe, ale Conrad nie musiał koniecznie z nich czerpać. Wzoru dla Kurtza dostarczały z jednej strony tradycja literacka i filozoficzna, z drugiej zachowanie bardzo wielu Europejczyków w Afryce. Jako postać z określonym życiorysem jest ostatecznie tworem pisarza." (Z. Najder, Życie Josepha Conrada-Korzeniowskiego, tom I, Lublin 2006).

Innym wątkiem, który mnie zainteresował, to lektury Kurtza, co prawda w "Jądrze ciemności" na próżno ich szukać ale za to w "Czasie Apokalipsy", który jest dla mnie emanacja opowiadania Conrad, uważny widz ma szansę co nieco wypatrzeć. Da się bowiem zauważyć "Złotą gałąź" James'a G. Frazer'a, "Legendę o Graalu. Od starożytnego obrzędu do romasu średniowiecznego" Jessie L. Weston, jakąś książkę Johanna W. Goethe'go, być może "Fausta" oraz Biblię. Jakże to wymowne - książka, w której niespodziewanie można znaleźć zarówno u "dzikich" jak i "cywilizowanych" zastanawiająco podobne wierzenia, książka o poszukiwaniu celu najwyższego i czystego oraz zaprzedaniu duszy diabłu w zamian za poznanie sensu istnienia no i oczywiście Biblia. 

"Złota gałąź" doczekała się w Polsce kilku wydań m. in. w słynnej serii "ceramowskiej". Wydanie z 1962 r. ma "afrykańską" okładkę, na której znajduje się statuetka nkisi z plemienia Songye z terenu obecnej Demokratycznej Republiki Kongo oraz maska (a właściwie jej górna część) chiwara z plemienia Bamana (Mali).


Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że plemieniu Bamana nie poświęcono w książce nawet zdania a plemieniu Songye jeden niezbyt obszerny opis obrzędu związanego ze ścięciem drzewa. "Basongowie w Afryce Środkowej uważają, że gdy drzewo jest ścinane, zamieszkujący je duch może w gniewie spowodować śmierć wodza i jego rodziny. Dla zapobieżenia takiemu nieszczęściu zasięgają rady znachora, a gdy otrzymają zezwolenie, drwal składa najpierw drzewu ofiarę z kury i kozy, po czym natychmiast po pierwszym uderzeniu toporem przykłada usta do drzewa i wysysa soki. W ten sposób powstaje braterstwo z drzewem, tak jak dwoje ludzi zawiera braterstwo krwi przez wzajemne ssanie krwi. Potem może już bezkarnie przystąpić do powalenia swego brata-drzewa."

"Legenda o Graalu. Od starożytnego obrzędu do romansu średniowiecznego" Jessie L. Weston ukazała się w 1920 r. a jej polskie tłumaczenie w 1970 r. (drugie wydanie ukazało się w 1998 r.). Poszukiwacze sensancji zdecydowanie się rozczarują - to nie książka w rodzaju "Kodu Leonarda da Vinci" lecz próba poszukiwania źródeł idei Graala. Weston źródeł tych doszukuje się, jak wynika to już z podtytułu, nie w kulturze chrześcijańskiej ale w starożytnych kultach i nie kryje się ze źródłem inspiracji dla takich pomysłów wskazując bezpośrednio na "Złotą gałąź" Frazera.


Kiedyś książka Weston narobiła zamętu, dzisiaj to trochę przebrzmiała klasyka, a "kubeł zimnej wody" na nieco ekscentryczne koncepcje Weston m.in. wiążącej legendę o Graalu z kultem płodności wylał m.in. C.S. Lewis proponując by tajemniczego nie objaśniać jeszcze bardziej tajemniczym lecz by raczej poświęcić uwagę samym tekstom. Nie zmienia to jednak faktu, że książka warta jest przeczytania choćby dlatego, że była inspiracją dla T.S. Eliota do napisania "Ziemi jałowej", co sam przyznał i chyba to pierwszy (i jedyny) taki przypadek gdy książka naukowa stała u źródeł poematu. Każdy kto dotrwał do "listy płac" "Czasu Apokalipsy" i poświęcił jej chwilę uwagi wie, że wiersz czytany przez Kurtza to fragment 'Wydrążonych ludzi" T. S. Eliota. Jego poezje są tak na prawdę jedyną książką, co do której można mieć pewność, że były lekturą pułkownika.

"Jesteśmy próżnymi ludźmi
wypchane kukły
wsparte o siebie głowy wypełnione słomą
kiedy szepczemy
nasze suche głosy
są ciche i nieważne
jak wiatr pośród traw
jak kroki szczurów
w naszej zaschłej celi
kształty bez formy
cień bez koloru
zamarła siła
gesty bez ruchu"

To jeszcze jeden dowód powiązania filmu z "Jądrem ciemności" a właściwie rodzaj trybutu, jaki Copolla składa Conradowi, co nie wymaga specjalnych wywodów bo wiersz zaczyna się od motta "Pan Kurtz - on umrzeć" (z kolei drugie motto "A penny for the Old Guy" nawiązuje do Guya Fawkes'a). Wszystko się tu jakoś więc wiąże i przenika, na stoliku obok łóżka Kurtza leży przecież "Złota gałąź" Frazera, która była inspiracją dla "Legendy o Graalu ..." Jessie L. Weston (też zresztą tam leżącej). Nią z kolei inspirował się T. S. Eliot pisząc "Ziemię jałową", a skoro Eliot - to muszą być "Wydrążeni ludzie". Ufff ... - wygląda to prawie, jak w powieści szkatułkowej. Poszukiwania tych wzajemnych powiązań sprawiają, że na drugi plan trochę schodzi ich znaczenie - ale i na to jeszcze przyjdzie czas.


W filmie jest jeszcze jeden wiersz T. S. Eliota - "Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka" - "Byłbym pazurem poszarpanym... rwącym powierzchnię cichych mórz." Mimo, że widz styka się z nim wcześniej to pozostaje trochę w cieniu "Wydrążonych ludzi" a właściwie nawet niezauważony, co ostatecznie przecież nie dziwi bo przecież fotoreporter (odpowiednik arlekina z "Jądra ciemności" - syna archijereja z guberni tambowskiej), który go wygłasza ma się do pułkownika tak jak "arlekin" do Kurtza. 

22 komentarze:

  1. Fascynacji Conradem nie podzielam, bo na "Jądrze ciemności " się obaliłam. Najpierw był "Almayer", miałam ambitny plan czytania "Dzieł" Conrada - wydanie z roku 1972, ale przeszło mi. A i Frazer na półce, wydanie ceramowskie z roku 1978, wydanie 5, bo serię namolnie gromadziłam. Ot, taki kaprys. Pozdrawiam
    A i prośbę mam,może bym listę z czterotomowej dostać mogła. Ciekawam mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do fascynacji Conradem u mnie daleko, nie przeczytałem nawet wszystkich utworów, w których występuje Marlow! :-) Do serii ceramowskiej mam sentyment "z tamtych lat" :-) dzisiaj większość rzeczy można bez problemu kupić - chociaż wówczas były nie do zdobycia. Ale seria świetna.

      Usuń
  2. Zaczynam podejrzewać, że Heydel nie jest tak dobrą tłumaczką, jak twierdzi wydawnictwo. Już z kilku źródeł (m.in. tego)słyszałam, że zdarzają jej się wpadki w dość prostych fragmentach. Z drugiej strony pani H. przysporzyła nam ostatnio sporo frajdy w Płaszczu zabójcy i tak nad klozetem polowym głowiliśmy się przez cały dzień.;)

    A jak brzmi u Heydel ostatnie zdanie w nowym tłumaczeniu "Jądra..."?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Klozet polowy" ... uhaha ... :-) niezłe, niezłe ... :-) powiedziałbym raczej "wygódka", "wychodek" bo o to chyba oddaje funkcję budowli o którą tak dbała VW, może też od biedy latryna. Nie oceniam jej jako tłumaczki bo moja znajomość angielskiego na to nie pozwala - bardziej chodziło mi o sam klimat jej przekładu.

      "Od morza odgradzał nas wał czarnych chmur, a spokojny szlak, prowadzący ku najdalszym krańcom świata, falując ponuro pod zasnutym niebem, prowadził, zdawało się, wprost w jądro niezmierzonej ciemności."

      Usuń
    2. Jak przetłumaczyła: Horror! Horror!?

      Usuń
    3. "To zgroza! Zgroza!" Ale "ohydę" Zagórskiej widziałem, chyba jeszcze w dwóch tłumaczeniach - tak że panie Aniela nie była odosobniona.

      Usuń
    4. Mnie się "zgroza" podoba. Do tego stopnia, że czasem dla żartu, w gronie wtajemniczonych, tak sobie pokrzykuję.;)

      Usuń
    5. Ja też wolę "zgrozę" :-), daleko mi do traktowania "Jądra ciemności" jako utworu rasistowskiego ale pewnie dla tych, którzy tak uważają "ohyda" jest "wodą na młyn".

      Usuń
    6. Myślisz, że jedno słówko może dać niektórym tyle satysfakcji?;)

      Usuń
    7. Zależy komu, zależy jakie :-)

      Usuń
  3. Ciakawa sprawa z tymi tłumaczeniami, można by pewnie nieźle się literacko zabawić, biorąc do ręki dowolnie wybraną książkę, która ukazała się w kilku tłumaczeniach i porównując je ze sobą. Ale w przypadku Marlowa wiemy przynajmniej, że twarz była z kości słoniowej;) Rozumiem, że Twój blogowy przydomek to wyraz przywiązania do bohatera powieści Conrada?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Touche! :-) Marlow był jeszcze u Conrada w Lordzie Jim'ie, Młodości i Grze losu.

      Usuń
  4. A ja jakiś czas temu poszłam na łatwiznę i przeczytałam po polsku zamiast w oryginale. gdybym czytała po ang chyba znienawidziłabym do reszty tę książkę i Conrada, a że czytałam po polsku to jakoś to jeszcze zniosłam. Nie podobało mi się wcale, ale wątpię, żeby Conradowi zależało na tym, żeby jego książka była ładna i przyjemna w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz łatwizna ... :-) rzeczywiście dużo zależy od tłumaczenia ale i samo nastawienie też ma znaczenie :-) mam wrażenie, że "Jądru ciemności" bardziej szkodzi chodzenie w nimbie książki tajemniczej i trudnej niż jej rzeczywista tajemniczość i trudność

      Usuń
  5. "Jądro ciemności" przeczytałam w oryginale i ... o dziwo, nowelka spodobała mi się, nawet bardzo. I to nie tyle treść, ale sposób narracji oraz klimat opowiadania jest świetny. Nie znaczy to jednak, że mam ochotę sięgnąć po nią po raz drugi, tym razem w tłumaczeniu, czyimkolwiek. Chociaż zgodzę się, że tłumaczenie jest bardzo ważne. Pamiętam, jak kiedyś czytałam wywody Kundery na temat tłumaczeń jego książek na angielski - był bardzo oburzony na ostateczne wyniki, wtrącał się do każdego zdania (nawet w okresie braku znajomości angielskiego), aż wreszcie sam próbował tłumaczyć. Stąd chyba dlatego pisze po francusku - nie chcąc walczyć z tłumaczami w kraju, w którym przebywa.

    A ostatnio gdzieś wyczytałam, że "Jądro ciemności" dotarło pod strzechy do młodych ;-) ... nie jako lektura szkolna, ale jako gra komputerowa, ze słynną linią: the horror, the horror. Szkoda tylko, że kanwę tej noweli wykorzystano do zwykłej strzelanki. Mam nadzieję, że młodzi nie zaczną w ten sposób utożsamiać Conrada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei nie mogę się zdobyć na przebrnięcie w języku oryginału :-) na razie tylko stoi na półce i powoli żółknie.

      Jeszcze lepiej brzmi wersja pułkownika Kurtza z Czasu Apokalipsy "Horror... Horror has a face... and you must make a friend of horror. Horror and moral terror are your friends."

      Usuń
    2. W grze nie spodziewałabym się żadnych dialogów ... chociaż te amitniejsze mają. To powyższe wyczytałam gdzieś w opisie gry, a jak jest w rzeczywistości, nigdy się nie przekonam ;-)

      "Czas Apokalipsy" niedawno sobie odświeżyłam, właśnie w oryginale i chyba po raz pierwszy "świadomie" ten film obejrzałam. To nie jedyne dobre słowa w nim ;-).

      Usuń
    3. Cały film jest świetny, szkoda tylko, że taki krótki :-) wiem, że jest jakaś wersja dłuższa od wersji "Powrót" ale jakoś nie mogę na nią nigdzie trafic. Lubię też odpytywanie Willarda u generała Cormana, kiedy zadawane są mu pytania na które wiadomo, że nie może odpowiedziec prawdy i wszyscy wiedzą, że udzielając odpowiedzi kłamie :-).

      Usuń
    4. Z tego co wiem, "Powrót" ma 49 minut więcej od wersji z 1979 roku. Znasz jeszcze jakąś inną wersję? Nie słyszałam. Wiem, że jest jeszcze film o robieniu tego filmu, z 1991 roku.

      Usuń
    5. Tak, przede wszystkim zawiera epizod na plantacji (scena w sypialni to moim zdaniem jedna z lepszych scen filmu). Nie wiem, czy film o robieniu filmu to jest to, gdzieś kilkukrotnie natknąłem się na informację o materiale ok. 5 godzinnym.

      Usuń
    6. "Heart of Darkness: A Filmmaker's Apocalypse" (Serca ciemnosci) trwa tylko 96 minut, więc to chyba nie to. Może gdzieś wydali tzw. wydanie kolekcjonerskie, czyli zbiór wszystkiego, co się z filmem wiąże, jak na przykład wszystkie sceny, których nie ma w filmie, w tych obu wersjach? Z tego co wiem, to materiału mieli na wiele, wiele godzin.

      Usuń
    7. Niestety nie pamiętam szczegółów, oprócz tego że taki materiał podobno istnieje :-)

      Usuń