czwartek, 18 kwietnia 2013

Wyspa złoczyńców, Zbigniew Nienacki

Postanowiłem zrobić sobie chwilę oddechu od literatury "poważnej" bo wpadła mi w ręce "Wyspa złoczyńców" Nienackiego. To jeden z lepszych "Panów Samochodzików", w którym główny bohater nie nosił jeszcze tego miana, mimo że był już spadkobiercą wujka Gromiłły, występuje bowiem w książce jako "Tomasz - Włóczęga". Przy okazji spadkobrania samochodu wychodzi trochę na jaw amatorska wiedza Nienackiego bo spadkobranie, wbrew temu co wynika z książki, nie było (ani nie jest) przymusowe i jest zupełnie czymś innym niż darowizna. Tomasz, nie jest też (jeszcze) społecznym inspektorem ruchu drogowego (czyli mówiąc po ludzku, członkiem ORMO), co gorsza nawet drastycznie przekracza prędkość chcąc wypróbować możliwości swego samochodu. Poza tym "ekscesem" jest jednak przykładnym obywatelem współpracującym ochoczo z milicją obywatelską pomagając jej w udaremnieniu przestępstwa.


"Wyspa złoczyńców" to dla mnie klasyka dzieciństwa może nie taka jak "Samochodzik i templariusze", ale czy jest nią dla współczesnej "młodszej młodzieży" - szczerze wątpię. Wartka i ciekawa akcja, której tematem jest poszukiwanie skarbów ukrytych przez dziedzica Dunina, który uciekając wraz z Niemcami, schował je z obawy przed "wyzwolicielską" Armią Czerwoną, przy okazji pojawia się też wątek kłusowników, powiedziałbym bez specjalnie rażących ideologicznych przegięć, dosyć wiarygodnie zarysowane charaktery (może z wyjątkiem Zaliczki) no i ciekawostki, do których ja mam sentyment a więc epizod z naszą rodzimą wersją "Czerwonej oberży" (słynna fotografia Stefana Arczyńskiego z plakatem tego filmu jest moim awatarem) czy wzmianka o Janie Czekanowskim, to wszystko może nie wystarczyć. 

Nic to, że akurat w stosunku to pierwszego "Pana Samochodzika" trudno jeszcze mówić o szablonie eksploatowanym potem przez Nienackiego "do bólu" ale widać typowe rysy jego książek dla dzieci. Jest więc muzealnik-detektyw cierpiący chyba na lekką mizoginię a może nawet kwalifikujący się jako seksista, który po różnych perypetiach rozwiązuje zagadkę, są pomagający mu harcerze, jest nieodzowna współpraca z milicją obywatelską i oczywiście nadzwyczajny samochód. Jak to u Nienackiego, jest również trochę encyklopedycznych wiadomości, które dzisiaj uaktualnione i poszerzone można odnaleźć bez większego trudu w internecie, jest trochę dydaktyki i moralizatorstwa ale jeszcze niezbyt nachalnego, i trochę humoru. 

To co jest siłą serii Nienackiego dla czytelników z mojej kategorii wiekowej, sentyment do realiów z lat 60-tych i 70-tych, w których czas płynął jakby wolniej dla młodych czytelników paradoksalnie może być podstawową wadą. O ile patrzę z lekkim uśmiechem na małe, urokliwe kuriozum w postaci miasteczka, w którym mieszka ... 300 mieszkańców, gdzie jest "kawiarnia o nazwie "Kolorowa", ale wnętrze jej ma kolor brudnoszary, z zielonkawymi zaciekami na suficie", "gospoda ludowa" i bar mleczny a na dodatek jest kilka sklepów "dobrze zaopatrzonych", a w jednym z nich Tomasz zobaczył "na wystawie malutki dziesięciolitrowy zbiornik na benzynę. Takich zbiorników na próżno byś szukał w wielkich magazynach z artykułami żelaznymi.", to nie wiem czy którykolwiek z młodych czytelników zrozumie o co chodzi z tym zbiornikiem i dlaczego bohater książki natychmiast go kupił i pomaszerował na stację benzynową. Kto z dzisiejszych nastolatków wie co to wartburg, simca, syrena, moskwicz, warszawa? Obawiam się, że dla nich to może być mało interesująca prehistoria. 

Może i dobrze bo to jednak były siermiężne czasy, kiedy pomarańcze i banany pojawiały się w sklepie dwa razy do roku, by wspomnieć tylko o takim przyziemnym drobiazgu, ale z drugiej strony czegoś jednak żal ... 

38 komentarzy:

  1. Żeby się zbytnio nie rozpisywać, to dwa lata temu miałem z "Wyspą ..." TAK :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam, wrażenia bardzo zbliżone :-)

      Usuń
    2. Ja tylko jednego nie potrafię zrozumieć. Dlaczego wszyscy temu Tomaszowi wyrzucają teraz to ORMO? Czytając w wieku lat nawet chyba nie nastu, nie zwróciłem na to zupełnie uwagi. Moją uwagę całkowicie przykuwały: samochód i przygody.

      Usuń
    3. Bo teraz jest taki "trynd" lustracyjny:P

      Usuń
    4. Ja pamiętałem epizod (chyba w "Księdze strachu") gdy ściga samochód, który ruszając na stacji benzynowej przewrócił motor i zatrzymuje ten samochód lizakiem. Potem utkwiła mi w pamięci nazwa społeczny inspektor ruchu drogowego i dopiero niedawno dowiedziałem się, że to było ORMO :-). To zresztą autobiograficzny rys, jeśli dobrze pamiętam, Nienacki sam udzielał się w czymś takim. Dzisiaj to po prostu anachronizm i właśnie prehistoria :-)

      Usuń
  2. Z Wyspy najbardziej lubiłem wykłady o antropologii, natomiast zasadnicza część intrygi była jak dla mnie zbyt noire:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz jak się czyta te wykłady to widać, że jest to jakiś odprysk rosyjskich wrażeń Nienackiego, pomijam oczywisty fakt, że nauka radziecka była przodująca na świecie :-), i tak łagodnych w stosunku do "Pozwolenia na przewóz lwa".

      Usuń
    2. Radzieckie czy nie, wszystko (no prawie:P), co wiem o antropologii, zawdzięczam Wyspie:))

      Usuń
    3. "Prawie" robi wielką różnicę :-) u mnie było podobnie :-). "Samochodzikom" zawdzięczam też pierwociny swojej wiedzy na temat wolnomularstwa, numizmatyki i ikon. A dzisiaj to wszystko dostępne po "wygooglowaniu", życie ...

      Usuń
  3. zapomniał pan o cytrynach,kiedy miały się pojawić w sklepach,to mówili o tym w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego o dwudziestej,to były czasy a ile radości,ha ha ha,nienackiego nie czytałam,wolałam adama bahdaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie akurat tego wydania dtv nie oglądałem :-) "Pan Samochodzik" w tamtych latach był dla chłopaków lekturą obowiązkową - co czytały dziewczyny, poza Siesicką, nie ma pojęcia :-)

      Usuń
  4. za siesicką nie przepadałam, do dziś nie "leży"mi taka lektura,ale pamiętam,że czytałam między innymi maya,paukszte,centkiewiczów no i bahdaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu Paukszta należał do moich ulubionych autorów ale czas okazał się dla niego niełaskawy, za Centkiewiczami nie przepadałem lubiłem tylko "Nie prowadziła ich Gwiazda Polarna" a i z Bahdajem byłem na bakier. Jedyną jego książką, którą miałem to "Uwaga, czarny parasol" - średnio mi się podobała i byłem mocno zdziwiony, że to wg jego książek były nakręcone klasyki młodzieżowe tamtych lat. May to zupełna terra incognita.

      Usuń
    2. Ależ kolego, wobec tego musisz się zapoznać z klasyką czyli Kapeluszem za sto tysięcy!

      Usuń
    3. Coś tam jak przez mgłę kojarzę, wydaje mi się, że jest wpleciony jako jeden z odcinków "Podróży za jeden uśmiech", który rozgrywa się w Sopocie.

      Usuń
  5. Czytałam Nienackiego zaraz po moim bracie... może dlatego tak żewnie mi się zrobiło, bo mieszkałam w takim małym miasteczku. No może nie tak małym, ale wtedy wydawało mi podobnie :) No i chyba liczyć tak dobrze nie umiałam jak teraz :P

    Miłego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem, że to tylko "chłopacka" literatura :-). Też mam sentyment do małych miasteczek ale zaznaczając ten passus chodziło mi o to, że po prostu nie mogło istnieć tak małe miasteczko bo nie było miastem tylko wsią :-), no i u Nienackiego urosło ono do rangi jakiegoś centrum gastronomiczno-handlowego, na 300 mieszkańców - 3, jakby nie patrzeć, lokale gastronomiczne, kilka sklepów, do tego jeszcze urząd gminy. Jakby napisał 3000 mieszkańców to pewnie nawet bym nie zwrócił uwagi :-). Również życzę miłego weekendu :-).

      Usuń
  6. Rozumiem i wiem, ale stawiając siebie w tamtej rzeczywistości, miałam wrażenie, że miasteczko było maleńkie, taka abstrakcja, jakby wszystko mieściło się w garści, a przecież nie ma takiej możliwości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie przeciwnie, wszystko kiedyś wyglądało na duże ale jakoś tak z czasem się skurczyło :-)

      Usuń
    2. I widzisz jak się pięknie różnimy, mimo że czytałam "chłopacką" literaturę :) pamiętam, że w ogóle do dziewczęcej mnie nie ciągnęło. Grałam w nogę, walczyłam na miecze (tyczki do pomidorów), miałam wciąż zdarte kolana i łokcie a mama karciła mnie, że niby nie we mnic z kobiety i co to ze mnie wyrośnie. A kupowali mi wędki, kołowrotki, błystki i samochody pod choinkę - zabawni!

      Usuń
    3. Z "dziewczyńskiej" literatury czytałem chyba tylko "Zapałkę na zakręcie" Siesickiej i "Wczorajszą młodość" Jackiewiczowej o ile w ogóle da się ją tak sklasyfikować. Mój miecz był "robiony" - żadnej prowizorki - chociaż robota pozostawiała trochę do życzenia bo niejedną drzazgę wyciągałem z ręki :-).

      Usuń
    4. Wojna na miecze skończyła się w chwili, kiedy ostrzem rozwaliłam dolną wargę koledze. Później chodziłam z nim do szkoły podstawowej... 8 lat. Kiedy spotkaliśmy się po 20 latach - no wiesz, modne spotkania klasowe - podziękował mi za bliznę, bo dzięki niej poznał żonę itd.

      w każdym razie, byłam czortem nieziemskim, zbuntowanym i nieprzewidywalnym.

      Och... tato czytał mi "Bajki robotów" na dobranoc, fantastykę wyciągałam z jego szuflady, jak kiedyś chłopcy gazetki z gołymi laskami. Tato był w konflikcie z mamą, bo uważała, że tato mnie demoralizuje... Czy mam o to pretensje? Nie, ale nie potrafię przyjaźnić się z kobietami, które gadają o ciuchach, kosmetykach i wędrują po sklepach jakby zwiedzały 900 letnią cerkiew. Stan podkurwienny mnie dopada, kiedy lukrowane, infantylne panie zasiadają w bibliotekach z ptysiami i dyskutują o literaturze pięknej.

      Usuń
    5. A mi mama czytała "Kroniki" Długosza ale nie na dobranoc tylko wówczas gdy byłem chory. Do dzisiaj nie przeczytałem nie tylko "Bajek robotów" ale nawet żadnej książki Lema - aż wstyd się przyznać - mam do niego awersję po jakiejś straszliwej adaptacji/ekranizacji, którejś z jego powieści, którą obejrzałem na przymusowym wyjściu z kasą do kina :-).

      Usuń
    6. U mnie przymusowe wyjścia kończyły się wagarami, byłam wyjątkowo złym dzieckiem, do tego krnąbrnym. Gdybym kiedyś zdecydowała się i napisała biografię, byłoby to dzieło gorszące. I to, że teraz jestem oazą spokoju, to pewnie wpływ 'wyszumienia' się. Lem... no cóż, był wizjonerem, może kiedyś się przekonasz...

      Usuń
    7. Nie wątpię, że jest dobry - skoro "Solaris" sfilmował Tarkowski, trudno by było inaczej

      Usuń
    8. Coś tam jak przez mgłę kojarzę, wydaje mi się, że jest wpleciony jako jeden z odcinków "Podróży za jeden uśmiech", który rozgrywa się w Sopocie.

      Usuń
  7. czy ma pan na myśli fragment"kapelusza za sto tysiecy"?bo też mam wrażenie,że jest to motyw zaczerpnięty z powieści bahdaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama "Podróż" też jest oparta na powieści Bahdaja, a pisząc scenariusz do filmu Bahdaj po prostu włączył do niego jeszcze motyw z drugiej książki.

      Usuń
  8. ja o tym wiem,tylko nie byłam pewna o czym pan myślał w ostatnim poście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było raczej przeświadczenie niż wiedza :-)

      Usuń
  9. dobre!a "kapelusz za sto tysięcy"to jedyna książka,która mi się ostała z tych czasów,takich szczenięcych,smarkatych,cała reszta gdzieś po drodze przepadła

    OdpowiedzUsuń
  10. przepraszam,pomyliłam się,w drugiej klasie szkoły podstawowej dostałam,od mojej babci, w prezencie dwie powieści kraszewskiego|kto daje dziewięciolatkowi coś takiego,ha ha ha|mam je do dziś i może dlatego czuję do kraszewskiego jakiś sentyment

    OdpowiedzUsuń
  11. Głowy bym za to nie dał, ale wydaje mi się, że czytałem tę książkę. Ja mimo, że zdecydowaną większość dzieciństwa spędziłem już w "wolnej, demokratycznej" Polsce, to bardzo ceniłem i nadal cenię sobie autorów i książki dla młodzieży, które powstały za komuny. Nienacki i jego Pan Samochodzik nie należeli może do moich idoli, ale np. książki Bahdaja były dla mnie ogromną frajdą.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Anonimowy a raczej Anonimowa - "Stara baśń" kiedyś należała do moich ulubionych książek, i na fali zauroczenia nią usiłowałem bliżej poznać się z Kraszewskim ale nie dałem rady. Jakoś przemęczyłem "Królewskich synów" ale poległem na "Waligórze" i "Bruhlu", tak że dałem sobie spokój.
    - Ambrose, to nie chodzi o to, że książki powstałe za komuny są złe, moim zdaniem osadzenie ich w tamtych realiach a zwłaszcza poczynienie koncesji na rzecz jedynie słuszne ideologii, po prostu wielu z nim zaszkodziło. Przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż moja dzisiejsza ocena dokonywana jest z punktu widzenia dorosłego czytelnika, który nie był "targetem" tego rodzaju twórczości więc mogę się mylić.

    OdpowiedzUsuń
  13. z zamiłowania i z wykształcenia jestem historykiem,więc otwieram kraszewskiego na pierwszej stronie i już wiem,że "wpadłam",zresztą podobnie reaguję na inne"nudzierstwa"po które dziś już mało kto sięga,a co do bahdaja,to wiem na pewno,że żadne zmiany ustrojowe w naszym kraju nie odbiorą mi przyjemności, jaką czerpię, z czytania jego powieści

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W odniesieniu do literatury młodzieżowej z czasów PRL-u moje wątpliwości dotyczą obecnych młodych czytelników, starsi - wiadomo - czytają ją przez różowe okulary sentymentu, przynajmniej ja tak mam. Jakiś czas temu czytałem "Wakacje z duchami" - niestety, w porównaniu z serialem, książka wypada blado.

      Usuń
  14. chyba ma pan rację,kiedyś chciałam sprawdzić czy to,co kiedyś podobało się mnie, przypadnie do gustu nastolatkom w mojej rodzinie i tu używając pana określenia powiem,że"polegli",myślę że ze mną byłoby podobnie,to co oni dziś czytają zupełnie mnie nie interesuje,nawet nie próbuję się zmuszać do czytania tego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to mi właśnie chodzi, i mam wrażenie, że to nie jest zwykła różnica pomiędzy "starymi" i "młodymi", która była od wieków ale kwestia przeskoku kulturowo-cywilizacyjnego, który nastąpił u nas w ostatnim dziesięcioleciu XX w. O ile czytaliśmy bez problemu książki dzieciństwa naszych rodziców, to nasze dzieci raczej się interesują książkami z naszych młodych lat.

      Usuń