niedziela, 5 stycznia 2014

Stalingrad, Antony Beevor

Jedna z najlepszych książek popularnonaukowych poświęconych drugiej wojnie światowej, i najlepsza książka Beevor'a, bo chociaż jego "Berlin - Upadek 1945" też jest bestsellerem, może nawet większym bo ukazał się w 25 językach ("Stalingrad" w 19), to jednak "Stalingradu" nie przebija, nawet mimo "skandalizującej" tematyki, która dla Rosjan okazała się ciężkostrawna, bo nie chcieli przyjąć do wiadomości informacji o "wyczynach" swoich żołnierzy w pokonanych Niemczech. 


Zresztą i "Stalingrad" pod tym względem jest dla niech bardzo niewygodny: zdumiewająca skala dezercji na stronę niemiecką, które zdarzały się nawet na początku utworzenia stalingradzkiego kotła, masowe rozstrzeliwania własnych żołnierzy, tchórzostwo i niekompetencja dowódców, kompletne nieliczenie się z życiem ludności cywilnej (o żołnierzach nawet nie ma co mówić) i wreszcie przyczynienie się przez samego Stalina do olbrzymiej liczby ofiar i rozmiarów klęski w początkowym stadium wojny. To wszystko jest nowe w konfrontacji z wyobrażeniem bitwy stalingradzkiej ukształtowanym przez lata.

Ale Beevor nie pomija też bohaterskiej postawy żołnierzy Armii Czerwonej i ich determinacji, ani sytuacji ludności cywilnej w oblężonym mieście, choć temu aspektowi bitwy poświęca jednak najmniej uwagi (z drugiej strony nie dziwi to tak bardzo, jeśli się weźmie pod uwagę, że walki o miasto były tylko jednym z aspektów bitwy stalingradzkiej).

Jednak najwięcej miejsca poświęca opisowi działań Niemców. Jest w tym bardzo zdystansowany, bo nie tuszuje ich roli agresorów i zbrodniarzy, którzy "uznali (...) Hitlera za zdrajcę dopiero wtedy, gdy nie dotrzymał obietnicy i zostawił bez pomocy i ich, i całą 6 Armię. Kiedy zwyciężali i wkraczali do Rosji, żaden z nich nie nazywał Hitlera bandytą, a musieli doskonale wiedzieć o tym, że zaraz za linią frontu popełniano straszliwe zbrodnie za które ponosili współodpowiedzialność.", jak choćby ta w jednym z obozów jenieckich, w którym "z 3,5 tys. jeńców wyzwolenia dożyło jedynie dwudziestu."

Zdaniem Beevor'a, "całkowity serwilizm ogromnej większości wyższych oficerów po 1933 r. spowodował, że korpus oficerski w swojej podstawowej masie utracił honor i stał się politycznie bezsilny. W rzeczywistości klęska i upokorzenie pod Stalingradem były ceną, jaką Wehrmacht płacił za lata przywilejów i korzyści otrzymywanych od przywódców NSDAP". Zauważa fanatyzm żołnierzy, którzy nie potrafili zdobyć się na rzeczową ocenę sytuacji nawet wówczas gdy perspektywa śmierci a w najlepszym razie niewoli stawała się coraz wyraźniejsza - "Nie pozwolimy, by nasz duch upadał. Wierzymy w słowa fürera. Wierzymy w fürera i w ostateczne zwycięstwo" (...) "Fürer zna nasze troski i potrzeby. Jestem pewien, że jak zawsze pomoże nam tak szybko, jak tylko to możliwe."


Z drugiej strony nie bagatelizuje cierpień żołnierzy jako ludzi, żyjących w warunkach trudnych do wyobrażenia (podobnie zresztą jak ich ofiary) zwłaszcza tych którzy byli chorzy i ranni ("Pewien żołnierz zameldował, że w czasie snu myszy odgryzły mu dwa odmrożone palce u nogi.") i co może brzmieć jak bluźnierstwo poszukujących nadziei w wierze i Matce Boskiej, opisująć okoliczności powstania słynnej "Madonny Stalingradzkiej" Kurta Reuber'a (zdjęcie powyżej).

Ale pewnie nawet ten obiektywizm, rzeczowość a jednocześnie umiejętność eksponowania szczegółów i wplecenia ich w ogólny obraz bitwy na niewiele by się przydał gdyby nie talent pisarski autora. Dzięki niemu książkę czyta się nie jak publikację popularnonaukową, którą jest w istocie lecz jak powieść wojenną, w której tylko nieliczne postacie przetrwają od początku do końca, większość natomiast błyska tylko jak iskra by za chwilę zgasnąć. To sprawia, że bitwę widzi się nie poprzez pryzmat nazw jednostek symbolizowanych przez chorągiewki na planszy wojennej lecz poprzez losy poszczególnych ludzi, którzy za tymi chorągiewkami się kryli, niezależnie od tego czy walczyli po dobrej czy po złej stronie.

Świetna książką - jedna z najlepszych w swoim gatunku, choć jednocześnie muszą ostrzec przed edycją, która wpadła mi w ręce. Czytałem pierwsze wydanie Książki i Wiedzy z 2000 roku (nie mogłem znaleźć dobrego skanu więc zamieściłem wydanie Znaku z 2008 r.), część książki - ok. 50 stron sprawia wrażenie, jakby korektor o niej zapomniał, tyle tam literówek, które bardzo irytują. Słabą stroną książki są też zdjęcia a raczej ich symboliczna ilość, choć podejrzewam, że to już przypadłość nie tylko tego wydania - w tej dziedzinie książkę Beevor'a bije na głowę "Stalingrad. Anatomia bitwy" Janusza Piekałkiewicza, do której warto zajrzeć ze względu na fotografie właśnie.
 

72 komentarze:

  1. Poruszająca jest ta kartka świąteczna. Na Beevora się czaję od dawna, ale on pisze taaaaakie dłuuuugie te swoje książki, zawsze mi trochę szkoda życia:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była/jest kartka a rysunek węglem drzewnym na odwrotnej stronie mapy (widoczne zagięcia to ślady od jej składania), która była jedynym dostępnym większym kawałkiem papieru, jakim dysponował Reuber. Schron, w którym wisiał prawie od razu oprócz swojej normalnej funkcji zaczął pełnić rolę kaplicy, bo żołnierze przychodzili tam modlić się. Oryginał wisi obecnie w kościele w Berlinie, został zabrany z kotła samolotem, a Reuber zmarł w 1944 r. w obozie.

      "Stalingrad" nawet nie jest specjalnie gruby, przynajmniej w porównaniu np. z "Berlinem" i czyta się go bardzo dobrze, tak że szybko idzie.

      Usuń
    2. W takim razie ten rysunek jest jeszcze bardziej poruszający.
      "Berlin" oglądałem na pewno w księgarni, ale ręka mi się ugięła od ciężaru. A co do zachowania i postaw czerwonoarmistów, to mogę Ci podsunąć "Wojnę Iwana" Merridale, miejscami bełkotliwe (autorka jest antropologiem kultury, niestety), ale ciekawe i pod wieloma względami dość nowatorskie. Raczej studium socjologiczne niż historyczne.

      Usuń
    3. A gruba ta "Wojna ... "? :-) "Berlin" faktycznie to niezła cegła, ale też jest dobrze napisany, w podobnym stylu co "Stalingrad", czyli w działania zbiorowości są wplecione epizody z życia jednostek przez co historia ma bardziej osobistą "twarz", tak że czyta się go z zainteresowaniem i nadspodziewanie szybko.

      Usuń
    4. Bitego tekstu góra 450 stron, całkiem sporą czcionką :DD A przy okazji, oglądałeś może Englunda książkę o I wojnie?

      Usuń
    5. To nie tak strasznie. Englundem byłem bardzo rozczarowany po "Latach wojen" (ale może też obiecywałem sobie zbyt dużu) tak że nawet nie spoglądam w jego stronę :-)

      Usuń
    6. Oo, a ja właśnie powoli dojrzewam do niego, z przeglądu zapowiada się nieźle.

      Usuń
    7. Mnie "Lata wojen" interesowały ze względu na Dahlberga, który zahaczył o moje rodzinne strony, Twoje zresztą też :-), ale nie było tam w sumie nic więcej, czego nie wiedziałbym już wcześniej ze starego "Dahlberga w Polsce" Heyduka :-) ale może inne książki są lepsze.

      Usuń
    8. "Piękno i smutek" wydaje się raczej mozaiką losów różnych osób i dzięki temu może być ciekawe, lubię takie pokazywanie dziejów przez historie jednostek.

      Usuń
    9. Facet chyba nie bez kozery jest autorem bestsellerów, ja w każdym razie poczekam na wynik Twojego rekonesansu :-)

      Usuń
    10. Musisz wykazać się cierpliwością, bo to też gruuuube, a ja mam już kilka gruuubych zaplanowanych na pierwsze półrocze :P

      Usuń
    11. Przecież Cię nie poganiam :-) po tej objętości widać, że Englund chyba cierpi na jakiś rodzaj słowotoku :-)

      Usuń
    12. Raczej wydawca na gigantomanię, duża czcionka, sporawe marginesy :P

      Usuń
    13. Bo to może wersja dla milusińskich albo seniorów :-)

      Usuń
    14. Raczej sposób na wyszarpanie paru dodatkowych złotych :P

      Usuń
    15. Ty to zaraz tak przyziemnie, z grubej rury! Przynajmniej byś trochę poudawał, że masz jakieś złudzenia co do intencji wydawców :-)

      Usuń
    16. Za długo sam siedzę w tej branży, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia :P

      Usuń
    17. To tym bardziej mógłbyś dorobić jakąś ideologię, a nie tak od razu "żyletkami po oczach" :-)

      Usuń
    18. Po co? Im mniej złudzeń w pewnych kwestiach, tym lepiej.

      Usuń
    19. Też prawda, ja z Twoją branżą mam tylko ten kontakt, że jestem jej klientem ale moje wnioski też są coraz bardziej przygnębiające.

      Usuń
    20. No właśnie. A od środka wygląda to tylko gorzej, niestety.

      Usuń
    21. Może aż tak źle nie jest - czasami mam wrażenie, że moje zadziwienie nad tym z czym się stykam, wynika z zetknięcia wychowania w epoce, w której dylemat "być czy mieć" był jak najbardziej poważny, z czasami, w których on w ogóle nie istnieje i w których reguły są wyjątkowo jasne.

      Usuń
    22. Bo my jesteśmy niedzisiejsi, ale jednak to i owo musimy przyjąć do wiadomości.

      Usuń
    23. Jeśli chodzi o książki - to jednak zdecydowałem się nie przyjmować :-)

      Usuń
    24. Biorąc pod uwagę ceny książek, to ze szczęściem bym nie przesadzał a wiara w ideały też nie przeszkadza być realistą :-)

      Usuń
    25. Mnie niestety idealizm odbiega, gdy pomyślę, ile z okładkowej ceny trafia do mnie, a ile do molochów od dystrybucji.

      Usuń
    26. A ja do dzisiaj nie mogę pojąć jakim cudem na allegro nowe książki mają cenę niższą nawet z uwzględnieniem kosztów wysyłki niż detaliczna cena z księgarni.

      Usuń
    27. A to akurat proste jest: http://www.ksiazka.net.pl/index.php?id=4&tx_ttnews%5Btt_news%5D=18596&tx_ttnews%5BbackPid%5D=1&cHash=d36c49e581

      Usuń
    28. Dzięki, chociaż wynika z tego, że i po rabatach na rabatach wydawcy i tak są do przodu, jeśli oczywiście już dostaną pieniądze od księgarzy.

      Usuń
    29. No owszem, wtedy są, chociaż pewnie woleliby mieć parę złotych więcej dla siebie, zamiast pchać je w opłaty za specjalną półkę w empiku.

      Usuń
    30. Tak, trzeba przyznać, że empik umie sobie radzić bo zdziera też i z klientów.

      Usuń
  2. Dobrze wiedzieć, jakich autorów szukać w temacie :-) Swoją drogą, bardziej teraz chciałam poznać w przybliżeniu historię po 1956 roku, ale wygląda na to, że ten tytuł musi trafić na moją listę. Szczególnie, że jak piszesz to się tak świetnie czyta. Interesuje mnie historia właśnie z punktu widzenia jednostek, które ją przeżywały. Wszak tę masową można łatwo poznać z podręczników historycznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Stalingrad" to jakby nie patrzeć jednak historia sprzed 1956 roku :-). Po tych osobistych historiach nie obiecuj sobie za wiele, to są, tak jak wspominałam, epizody które ilustrują ogólny obraz i sprawiają, że nie jest on anonimowy wiec Beevor nie śledzi losów indywidualnych żołnierzy od początku do końca, a tylko wybiera jakieś szczegóły z ich życia.

      Usuń
  3. Muszę przeczytać, to moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. przeczytałam powyższą dyskusję,przeczytałam artykuł"w poszukiwaniu traconego rynku"i stwierdzam,że lubię książki,do czytania nie trzeba mnie zmuszać ale niech mi,na boga,ktoś poda choć jeden przekonywujący powód,dla którego miałabym kupować te śmieci,które zalegają półki w księgarniach,no po co?czy ci,którzy to wydają naprawdę wierzą,że to się sprzeda?-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W większości kupuję książki na allegro, w antykwariatach, taniej książce albo staram się trafić na promocje. Mnie jeszcze bardziej zastanawia, że często dobre książki wydawana przez niszowe wydawnictwa wyglądają jak śmieci, też skutecznie zniechęcając do zakupu.

      Usuń
    2. Wyglądają jak śmieci w sensie podobieństwa do śmieciowych bestsellerów, czy ogólnie nędznie się prezentują?

      Usuń
    3. To drugie, łatwo je poznać bo mają broszurowe okładki najczęściej wykorzystujące nieudolnie opracowane fotografie a i czcionkę zwykle mają "jaką taką".

      Usuń
    4. Niszowych wydawnictw nie stać na porządnych grafików po prostu. Okładkę robi właściciel, podobnie jak tłumaczenie, redakcję, korektę, skład i rozwożenie po księgarniach.

      Usuń
    5. To chyba jakiś zaklęty krąg ale niektórym udaje się go przełamać. Dla mnie takimi przykładami jest na przykład "Dąbrówno, Gilgenburg, którego nie ...", "Smak Mazur. Kuchnia dawnych Prus Wschodnich" i "Dawna Ostróda. Obrazy z życia wschodniopruskiego miasta" - wszystkie wydane przez wydawnictwo, o którym chyba nikt poza zapaleńcami i ludźmi z branży nie słyszał, a które spokojnie mogą rywalizować i to z sukcesem w renomowanymi wydawnictwami.

      Usuń
    6. może po prostu właściciele są bardziej uzdolnieni graficznie, albo uzyskują dofinansowania, albo... Sposobów jest wiele, niekoniecznie trzeba iść w chałupnictwo.

      Usuń
    7. Nie wiem z czego to wynika, może czasami trzeba po prostu trochę odwagi - przecież Wydawnictwo M też nie jest jakimś gigantem a wydało "Królową Śniegu" do której prawa pewnie kosztowały niemało, Media Rodzina też wypłynęło na porządnie wydanym Harrym Potterze.

      Usuń
    8. Harry Potter to był fuks, równie dobrze mógł się okazać porażką. Tu masz więcej o punkcie widzenia niszowego wydawcy na rynek: http://www.amea.pl/blog/2013/10/15/komu-komu-bo-ide-do-domu-czyli-dlaczego-amei-nie-bedzie-na-targach

      Usuń
    9. Zgadza się ale jednak ktoś się odważył na ryzyko.
      Szczerze mówiąc nie wiem czemu mała firma oczekiwała specjalnego traktowania na najpoważniejszej imprezie branżowej albo ewentualnie ani czemu razem z innymi do spółki nie wynajęła jednego porządnego stoiska. Ale na szczęście to nie mój problem :-)

      Usuń
    10. Ja też nie wiem. Ale kwestia stanie się problemem nas wszystkich, jeśli wejdzie w życie ustawa o książce i czytelnicy w obliczu cen okładkowych przestaną kupować nowości w ogóle.

      Usuń
    11. Pamiętam, że takim straszakiem miał być VAT i w sumie skończyło się na strachu, więc jakoś nie wierzę w te kasandryczne przepowiednie ale pożyjemy - zobaczymy.

      Usuń
    12. Liczę, że się rozejdzie po kościach, bo na szczęście wydawcy nie są jednomyślni.

      Usuń
    13. Skończy się pewnie na Szekspirze w rodzimej wersji - "Wiele hałasu o nic czyli strachy na Lachy" :-) bo to tylko takie potrząsanie szabelką a jak przyjdzie co do czego każdy będzie martwił się o własny interes.

      Usuń
  5. pan mnie nie zrozumiał,ja pytałam o to,co leży na półkach w księgarniach,bo czasami tam jednak zachodzę,JEDEN PRZEKONYWUJĄCY POWÓD,dla którego miałabym kupować to,co oni tak bardzo chcą sprzedać?nie dziwię się,że ludzie nie chcą-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma przekonywujących powodów, dlatego sztucznie wytwarza się atmosferę, że nieznajomość któregoś z tych produktów jest ogromną stratą dla czytelnika, że omija go arcydzieło, książka, która zmieni jego życie itepe. Wiele osób się na to nabiera, zamiast kierować się własnym gustem i odczuciami.

      Usuń
  6. właśnie,to że ludzie nie kupują i to,że nie czytają to są dwie różne sprawy,czytam około siedemdziesiąt książek na rok,bo na więcej nie starcza mi czasu,kupuję jednak tylko kilka,bo nie mieszczę się na półkach,zresztą mogę skorzystać z biblioteki,mnie jako czytelnika ten kryzys,o którym"trąbi"się w mediach na pewno nie dotknął,że problem mają wydawcy i księgarze to wierzę,tylko czyja to wina?-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jest w ogóle jakiś kryzys?! Jakoś tego nie dostrzegłem, kupienie książki to dzisiaj wyłącznie kwestia pieniędzy i czasu tak jak z każdym towarem, takim jak nie przymierzając gumka od majtek i trampki, bo też i uczyniono z książki wyłącznie towar.

      Usuń
  7. przeczytałam pana recenzję"stalingradu",nie dowiedziałam się z niej niczego,czego bym już wcześniej nie wiedziała,więc sobie to odpuszczę,ciekawa jestem jednak,jak zmieniło się pana spojrzenie na tę bitwę po przeczytaniu książki Beevor'a-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle nie miałem poglądu na bitwę, moja "wiedza" kończyła się na tym że obrona miasta była bohaterska i tyle (Słyszałem oczywiście o egzekucjach prowadzonych przez NKWD ale nie miałem pojęcia, że aż taka - rozstrzelali 13,5 tys. żołnierzy). Tymczasem okazało się, że Niemcy ponieśli klęskę właściwie na własne życzenie.

      Usuń
  8. no właśnie,jest się nad czym zastanawiać prawda?ostatnio kupiłam sobie"operację barbarossa"paula carella,on też zadaje sobie pytanie,jak to możliwe,przecież byliśmy tak blisko celu i dlaczego się nie udało?może nie zrobili wszystkiego aby odnieść sukces-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając książkę Beevor'a odnoszę wrażenie, że zrobili bardzo dużo by ponieść klęskę. Na nasze szczęście zresztą, bo pewnie gdyby Niemcy wygrali wojnę nie siedzielibyśmy teraz przed komputerami.

      Usuń
  9. no cóż,pewnie znaleźliby się tacy,którzy by się z pana puentą nie zgodzili,prawdą jednak jest,że dzięki błędom niemców i drakońskim środkom,zastosowanym przez rosjan to oni wyszli z tej bitwy zwycięsko,nawiasem mówiąc,kilka lat temu, byłam w byłym stalingradzie i oglądałam panoramę bitwy oraz mauzoleum na kurhanie mamaja-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie byliby ci, którzy nie załapaliby się nawet na planowany dla nas przez Niemców "program nauczania" i mieliby kłopoty ze zrozumieniem nawet prostych komunikatów :-). Inna sprawa, że "wyzwoliciele" okazali się niewiele lepsi od okupantów.

      Usuń
  10. w każdym razie w"stalingradzie",w mauzoleum na kurhanie mamaja zostali upamiętnieni wszyscy ci,którzy w obronie tego miasta padli,oglądałam to trochę z mieszanymi uczuciami,bo jest to kolos,wysoko,na wzniesieniu,stoi statua matki ojczyzny,postać kobiety trzymającej w ręku miecz i stojącej w pozie wzywającej do walki(85 m),wewnątrz,w podstawie,jest okrągłe pomieszczenie,w samym centrum płonie znicz i stoi warta honorowa,na ścianach,dookoła wiszą ogromne płyty,aż lśniące od złota,znajdują się na nich nazwiska poległych,do tego słychać jakąś smutną muzykę,coś niesamowitego,jeśli się weźmie pod uwagę,to zupełne nieliczenie się z ludźmi,ofiarę do jakiej zostali przecież zmuszeni i to,co widzi się będąc tam,to nawet trudno mi wyrazić te myśli,które tam się kłębiły w mojej głowie-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem jak wygląda Kurhan Mamaja - byłem za młodu pilnym czytelnikiem "Mówią wieków" a ich redakcja była w tamtych latach "w kursie dzieła". To co mnie zaskoczyło, to to że kopia "Madonny Stalingradzkiej" wisi od 1990 r. w katedrze w Wołgogradzie jako symbol pojednania Niemców i Rosjan.

      Usuń
  11. cóż,może na swój sposób naprawdę się pojednali,kiedy się obserwuje kontakty rosyjsko-niemieckie to trudno nie odnieść wrażenia,że mają do swojej przeszłości o wiele bardziej pragmatyczny stosunek niż my,nie zapomnieli o przeszłości ale idą do przodu-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak to z tym naprawdę było ale myślę, że nie przeszło bezboleśnie - do dzisiaj przecież u nas "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie" biskupów jest ciężkostrawne dla wielu, chociaż i u nas pragmatyzm wziął górę nad przybieraniem męczeńskich tonów bo Niemcy chyba po USA są drugim państwem jeśli chodzi o liczebność polskiej emigracji.

      Usuń
  12. tylko,że rosjanie-niemcy i my-rosjanie,to dwie różne sprawy,mamy do niemców jakiś"cieplejszy"stosunek niż do rosjan prawda?na niemców zawsze patrzymy z szacunkiem,a nasz protekcjonalny stosunek do rosjan to aż w d.... sz.... czasami-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z "cieplejszym" stosunkiem do Niemców bym nie przesadzał :-) ale coś w tym jest co piszesz bo faktycznie nasz stosunek do Rosjan można określić jako protekcjonalny jeśli wręcz nie pogardliwy - to pewnie pokłosie naszych fobii i kompleksów połączonych z naszymi opiniami na ich temat jako o ciemnym, prymitywnym, "azjatyckim" narodzie.

      Usuń
  13. coś w tym jest,w ubiegłym roku przyjechał do warszawy teatr maryjski,wystawili operę sergiusza prokofiewa"wojna i pokój",z zażenowaniem słuchałam w telewizji komentarzy z tego przedstawienia,no bo po co tylu wspaniałych śpiewaków,po co tylu tancerzy,po co taka bogata scenografia,pewnie chcieli się w warszawie popisać,ten zespół teatru maryjskiego istnieje od 1783 roku i potrzebne im popisywanie się w warszawie?matko kochana,a już samo zakończenie,to dopiero spotkało się z krytyką,no bo po co ten triumf na końcu,no po co?tak jakby nie wiedziano o czym jest"wojna i pokój"i jak się kończy,a już najbardziej zadziwił mnie dziennikarz,który zaczął się zastanawiać,co to w ogóle jest za utwór,ta"wojna i pokój",pewnie chcieli się przypodobać putinowi i wyciągli to(w ubiegłym roku minęło dwieście lat od zwycięstwa nad napoleonem i nad nami przy okzji),pomyślałam,że co jak co ale trudno nazwać"wojnę i pokój"byle jakim utworem,tołstoj to też wybitny pisarz a prokofiew również sroce z pod ogona nie wypadł,często oglądam program,który mam na myśli,należy do moich ulubionych,tym bardziej było mi przykro,że panowie dziennikarze nie potrafili się wznieść ponad,jeśli nie mogli powiedzieć,że opera była beznadziejna,to powiedzieli,że rosjanie niepotrzebnie aż tak się wysilali-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze byliśmy piątą ligą Europy, pewnie stąd te kompleksy, więc sobie rekompensujemy jak tylko możemy. Dla Europejczyków Poland myli się z Holland, Chopin to Francuz a Kopernik to Niemiec, a jedynych dwóch Polaków jakich potrafią wymienić to Jan Paweł II i Lech Wałęsa. Jak tak zaglądam na niektóre blogi książkowe to nawet specjalnie się nie dziwię, że jakiś dziennikarz miał problem z "Wojną i pokojem" i Prokofiewem, skoro klasyka to dla niektórych snobizm - tak! tak! Lepiej nie będzie, bo i dlaczego miałoby by być skoro w natarciu są różne owocowe sagi czy co tam jeszcze.

      Usuń
  14. Bywa, ze starsi Rosjanie nadal negują czyny żołnierzy radzieckich. Z drugiej strony niektórzy Polacy negują polskie postawy antysemickie.
    Dopisuję tę ksiązkę do mojej listy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Rosji to chyba wyjątki, mam wrażenie że tam pogląd o geniuszu militarnym Stalina jest "ciągle żywy".

      Usuń
    2. Negują negatywne zachowania. Słyszałam kiedyś opinię, ze gwałty na Polkach i Niemkach nigdy nie miały miejsca, Rosjanie nas uwolnili i uratowali przed niemieckim zaborem.

      Usuń
    3. Aaa ... w to wierzę, Beevor w swojej książce też wspomina o tym, że wszystko co kłóciło się z oficjalną wersją było kwestionowane. Lata propagandy nie poszły na marne, zresztą i u nas nie jest inaczej.

      Usuń