poniedziałek, 4 lipca 2016

Zazdrość i medycyna, Michał Choromański

Twórczość Michała Choromańskiego spotkał zaskakująco podobny los do twórczości Henryka Worcella i Zbigniewa Uniłowskiego. W czytelniczej świadomości pozostał autorem swojej przedwojennej, najgłośniejszej powieści a i to w gruncie rzeczy za sprawą ekranizacji. Zresztą dziwna sprawa, ale dotknęło to także innych pisarzy, którzy debiutowali przed wojną. Po wojnie nigdy nawet nie zbliżyli się do swego sukcesu nie mówiąc już o jego powtórzeniu, by wspomnieć Marię Dąbrowską, Polę Gojawiczyńską czy Zofię Nałkowską.


Nie wiem na ile, w przypadku pisarstwa Michała Choromańskiego jest to los zasłużony, bo film stanowiący ekranizację jego powieści oglądałem w wieku jeszcze dalekim od wieku Widmara a pozostałych książek Choromańskiego - przyznaję - nie czytałem. Zresztą co tu dużo mówić nie miałem zbyt wysokiego mniemania o "Zazdrości i medycynie", czytając ją pierwszy raz jeszcze w latach licealnych, ale nie ma się co dziwić, bo co w końcu gołowąs może wiedzieć o mękach zazdrości żonatego mężczyzny po pięćdziesiątce?

Dzisiaj, to zupełnie co innego. Do pełni szczęścia brakowało tylko by przeczytać książkę w jakimś zakopiańskim (ewentualnie w krynickim) porządnym pensjonacie, wczesną jesienią, gdy za oknami szaleje halny. Ale ja czytałem książkę w letni upalny wieczór w Kielcach i też było dobrze. Nawet bardzo dobrze. Może na początku młodopolski sznyt był trochę irytujący, ale wystarczyło pierwszych kilkanaście stron by się z nim oswoić i poczuć atmosferę. Bo w całej powieści właśnie atmosfera wydaje się najbardziej interesująca. Niespokojna, stanowiąca jakby odzwierciedlenie nastrojów głównego bohatera by zakończyć się zaskakującym rozdźwiękiem. Bo same męki zazdrości zdradzanego męża, to przecież nic nowego ani w literaturze ani w życiu. Wydawałoby się, że wszystko już na ten temat napisano ale okazuje się, że Choromańskiemu stary temat udało się skierować na nowe tory.

Jego bohater wydaje się śmieszny ze swoją obsesją. Śmieszny, budzący politowanie i irytację. Jeszcze jeden, którego serce drąży robak nieufności. Rzucona w odruchu zemsty (tyle, że jej ofiarą padli nie ci co trzeba) sugestia znalazła żyzną glebę. Widman miota się pomiędzy pragnieniem poznania prawdy jaka by ona nie była i miłością do żony. Z jednej strony nie wierzy jej i szuka dowodów zdrady a jednocześnie kocha i byłby szczęśliwy gdyby ich nie znalazł. Ale szuka. Chciałoby się mu powiedzieć - daj spokój, o co ci chodzi chłopie?! Sam miałeś kochankę/konkubinę/partnerkę i dlatego wydaje ci się, że Rebeka ma taki stosunek do mężczyzn, jak ty do kobiet. W psychologii to się chyba nazywa projekcją. To nic więcej, to tylko jakieś twoje idee fixe. Nawet to co pisze w dzienniku twoja dawna kochanka da się wytłumaczyć, bo cóż mogła napisać umierająca porzucona kobieta, na temat mężczyzny, który ją porzucił i swojej następczyni, która w dodatku osiągnęła to, co dla niej okazało się nieosiągalne - status żony? Wiadomo, nic dobrego.

Ale ten dystans wobec katuszy Widmana zajmowany przez czytelnika z upływem czasu zmienia swoje zabarwienie. Bo czytelnik wie (i nie wie) trochę więcej niż zazdrosny mąż. Strzępy informacji, które stopniowo poznaje owszem stanowią tylko zlepek ale na tyle duży, że da się z niego ułożyć przynajmniej zarys całości. To co początkowo wydawało się tylko urojeniami chorego z zazdrości, zaczyna przybierać cechę prawdopodobieństwa graniczącego z pewnością. Jeśli Widman budzi irytację, to już nie swoją zazdrością ale nieporadnością w dojściu do prawdy.

Jak ktoś, kto osiągnął znaczący sukces finansowy może być tak nieporadny w relacja z ludźmi. Czy możliwe, by zazdrość, poczucie wstydu i obawa przed śmiesznością z jednej strony a z drugiej miłość i lęk przed utratą ukochanej osoby, z drugiej sprawiała, że dorosły mężczyzna zachowuje się jak nastolatek? Wychodzi na to, że tak i wydaje się, że Choromański wcale nie przedstawiał wariantu nierealistycznego. Niestety. 

12 komentarzy:

  1. Zakochany, zazdrosny bohater, dwudziestolecie międzywojenne... O, to coś dla mnie. A co oznacza "medycyna" w tytule?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może odnosić się do kilku rzeczy np. do lekarza, o którego zazdrosny był mąż albo do pobytu w szpitalu żony, który to pobyt zainicjował znajomość żony i kochanka. W każdym razie, można generalnie stwierdzić, że to medycyna jest tym polem, na którym w jakiś sposób stykają się ze sobą bohaterowie powieści.

      Usuń
    2. Aha. Choromański ma ładne tytuły książek: "Kotły Beethovenowskie", "Schodami w górę, schodami w dół", "Dygresje na temat kaloszy". Tej ostatniej jestem bardzo ciekawa :)

      Usuń
    3. Trzy jego powieści zostały sfilmowane, oprócz "Zazdrości..." i "Schodami..." także "Skandal w Wesołych Bagniskach" ale za najlepsze uchodzą "Biali bracia" i "Zazdrość...".

      Usuń
  2. A ja nawet nie oglądałam filmu. Ale widzę, że jest nowe wydanie książki, czyli trzeba się zainteresować.
    Co do czytania w odpowiednim wieku, to właśnie z Anną Kareniną tak miałam - dopiero mając trzydziestkę na karku, męża i dziecko zrozumiałam jej zazdrość o młodziutka Kitty i chciwy "ostatni" poryw namiętności. Nie mówię, że się z nią utożsamiam, ale ja rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie coś w tym jest - tzn. czytaniu w odpowiednim wieku. Z drugiej strony, jeśli by czekać z lekturą do czasu aż się osiągnie ten odpowiedni wiek to można byłoby skończyć na poziomie gimbazy :-)

      Usuń
    2. Ulissesa czytałam kiedy miałam tyle samo lat, co Stefan Dedalus ;)
      Raczej chodziło mi o wyławianiu takich ukrytych dla pewnego wieku niuansów. Chociaż z Kobietą Trzydziestoletnią łączy mnie tak mało, jak z Indianinem :p

      Usuń
    3. Chapeau bas! Ja próbowałem przeczytać go w trochę wcześniej ale na próbie się skończyło. Nie dziwię Ci się, że z "Kobietą trzydziestoletnią" niewiele Cię łączy - mnie z Balzakiem też jakoś nie po drodze. :-)

      Usuń
  3. Dla mnie to materia literacka zupełnie obca, ale recenzja zachęca.

    Na marginesie i kierowany własnymi skrzywieniami zwracam uwagę na nieuzgodnione końcówki w zdaniu "Może na początku młodopolski sznyt był trochę irytująca, ale wystarczały pierwszych kilkanaście...."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwrócenie uwagi, co to znaczą młode oczy :-)

      Usuń
  4. Ja też czytałam tę książkę po raz pierwszy - i jak na razie ostatni - w czasach licealnych. I pamiętam jedynie wrażenie, że bardzo mi się nie podobała, ale tłumaczę to podobnie jak Ty: cóż mogłam wtedy, pacholę, wiedzieć o miłości i mękach zielonookiego potwora? Kusi mnie, żeby przeczytać "Zazdrość i medycynę" powtórnie, bo w moim wypadku zdaje się działać zasada: to, co nie zyskało mojego uznania kiedyś, dziś mi się podoba (i na odwrót).
    A co do pytania z ostatniego akapitu: sukces finansowy nie zawsze musi iść w parze z rozumieniem ludzi i motywów ich postępowania. A gdy obraz dodatkowo przysłoni zazdrość i obsesja... No cóż. Wokulski też odnosił ekonomiczne sukcesy, a w miłości był nędzarzem... Może zawsze jest coś za coś? A jeśli nawet nie zawsze, to często.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż okazuje się, jak to kiedyś już pisałem, że faceci to wrażliwcy, ba nawet nadwrażliwcy. Przynajmniej ci z książek :-).
      Lektura po latach w przypadku "Zazdrości..." z pewnością nie zaszkodzi, to książka z gatunku tych, która zdecydowanie bardziej przemawia do tych czytelników, którzy mają już za sobą jakieś poważniejsze doświadczenie życiowe niż tylko zauroczenie nastolatki/nastolatka :-)

      Usuń