sobota, 7 kwietnia 2018

Góra urodziła mysz czyli Jerzy Haszczyński o "Królu" Szczepana Twardocha

Niewiele dzieje się w polskiej literaturze współczesnej, ośmielam się przypuszczać, że najciekawsze co w ostatnich latach się wydarzyło, to pokazanie od kuchni specyficznej metody promocji pisarza Ignacego Karpowicza przez krytyczkę Kingę Dunin i jeremiada Kai Malanowskiej nad finansowym fiaskiem jej książki (ktoś kojarzy to niedocenione dzieło pisarki?), aż do wczoraj, kiedy to Jerzy Haszczyński ośmielił się napisać, że powieść "Król" Szczepana Twardocha, oględnie mówiąc, nie grzeszy oryginalnością.


Ale to, że oryginalność nie jest mocnym punktem pisarstwa Twardocha to akurat żadne odkrycie.  To co mnie zaskoczyło, to to, że "Król" uznawany jest za jedną z najważniejszych książek ostatnich lat w Polsce. Realy? Oczywiście jest wolność sądów i nie zdziwiłbym się, gdyby była to opinia licealistów uczących się w trybie zaocznym i którzy na dodatek niespecjalną wagę przywiązywali do lekcji języka polskiego ale żeby zaraz ich opinia do tego stopnia miała siłę przebicia? Równie dobrze można twierdzić, iż Zenon Martyniuk jest najwybitniejszym kompozytorem ostatnich lat w Polsce.

Tekst Jerzego Haszczyńskiego, wbrew temu, co można było wyczytać w internetowych publikacjach, nie zarzuca Szczepanowi Twardochowi popełnienia plagiatu, odebrałem to bardziej jako wytknięcie powielenia pomysłów i przeniesienie ich na nasz grunt. Ale tak jak pisałem u Szczepana Twardocha to nic nowego, jego dwie powieści opierały się przecież na tym samym, więc skoro wcisnął czytelnikowi odgrzewane kotlety już wcześniej, to dlaczego nie miałby zrobić tego po raz kolejny, z czegoś przecież trzeba żyć. 

Szczepan Twardoch odpowiedział krytykowi, a jego odpowiedź sprowadza się mniej więcej do tego, że w powieści wykorzystuje motywy, które inni pisarze już wcześniej z powodzeniem wykorzystywali. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie tym. Pewnie nie każdy pisarz potrafi tak szczerze i prawdziwie powiedzieć o swojej książce, no, może nie wprost, że w gruncie rzeczy jest zlepkiem, owszem zgrabnie skomponowanym, cudzych pomysłów przetworzonych na użytek polskiego czytelnika.

A już zupełnie ujął mnie Szczepan Twardoch odwołując się do... "Iliady" Homera, gdy chodzi o brutalne sceny w jego książce. No, no... gratuluję samooceny, żeby jeszcze napisał, że "inspirował" się Kosińskim czy Littellem, bo seks i brutalność w ich powieściach dobrze się sprzedawały, to bym zrozumiał ale żeby zaraz Homer?! Trzeba być nie lada bufonem, żeby swoją książkę, która może i robi wrażenie na licealistach, ale o której zrobiło się cicho (aż do teraz) jak tylko skończyła się kampania marketingowa, stawiać w jednym szeregu z dziełem tej rangi co "Iliada".

W ogóle, mówiąc szczerze, to dziwne, że Jerzy Haszczyński robi takie wielkie halo wokół "wtórności" "Króla", przecież to nic nowego ani na naszym rodzimym literackim podwórku (warto porównać choćby "Pętlę" Hłaski i "Pod wulkanem" Lowry'ego, a jakiś czas temu "pisarka" Pakosińska "zapomniała" wziąć w cudzysłów cytaty z innych autorów), ani światowym i to tym z najwyższej półki. W każdym razie Szczepan Twardoch nie powinien się przejmować a wręcz przeciwnie, powinien być zadowolony, przecież chyba zna starą zasadę marketingu "obojętnie, dobrze czy źle, byleby po nazwisku".  

16 komentarzy:

  1. Hehe, a ja akurat wypożyczyłem "Dracha" z biblioteki, bowiem z prozą Twardocha jak do tej pory miałem styczność wieki temu za sprawą "Epifanii wikarego Trzaski". Przyznaję, że polowałem właśnie na "Króla", ale nie znalazłem go na bibliotecznej półce.

    Przekonam się czy "Drach" to typowy bestseller, który się szybko przeterminuje czy może powieść, w której uda się odnaleźć coś wartościowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku książek Twardocha to pozorny dylemat ale trzeba się samemu przekonać. Myślę, że przy tym rejwachu jaki zrobił teraz wokół "Króla" będziesz musiał się na niego zapisywać w kolejce, jak na najnowszą powieść Katarzyny Michalak albo Katarzyny Bondy :-)

      Usuń
    2. Faktycznie, dostępność o maja. Ale przeczytam najpierw "Dracha" i wtedy zadecyduję czy warto kontynuować znajomość z tym pisarzem. Przyznaję, że aż trudno uwierzyć, że Twardoch to ta sama liga, co Bonda czy Michalak :)

      Usuń
    3. Aż tak to nie, z moich doświadczeń z książkami Michalak i Bondy wynikało, że obie panie mają kłopoty już na poziomie kompozycji powieści. W porównaniu z nimi Twardoch wypada bez porównania lepiej, rzecz w tym, że w gruncie rzeczy też ma niewiele do powiedzenia czytelnikowi, choć to niewiele jest przekazywane pisarsko o wiele sprawniej. Jeśli jego książki miałyby by być naprawdę najważniejszymi książkami ostatnich lat w Polsce, to znaczyłoby to, że jeśli chodzi o "treści intelektualnie nośne" jest z polską literaturą współczesną po prostu słabo.

      Usuń
  2. Bardzo lubię utwierdzać się w swojej nieznajomości tego, co nazywa się współczesną literaturą polską. Pomagają mi takie wpisy jak ten (dlatego między innymi tu zaglądam), więc z czystym sumieniem mogę dalej nie znać "dzieł uznanych" - przez snobistyczną niezależnie od czasów krytykę? przez jakieś nieokreślone masy czytelnicze (ze wskazaniem na licealistów)?

    Przyznaję, że co jakiś "coś mi odbija" i sięgam w bibliotece po mocno zaczytany egzemplarz współczesnej twórczości. Czy to nie symptomatyczne, że tego rodzaju książki cieszą się największym powodzeniem?
    Po przeczytaniu mam dosyć na kilka miesięcy (ostatnio mam dłuższą przerwę bez nawrotów zaćmienia umysłowego, więc może jest nadzieja).

    A swoją drogą - odwoływanie się do tak klasycznej klasyki wywołuje u mnie zawsze dzwonek alarmowy: "kto tak naprawdę czytał "Iliadę", a jeśli - to w jakiej wersji. Obawiam się, że większości tych niby znających kołaczą się w głowach jakieś hasła, imiona i wątki wielokrotnie przemielone przy różnych okazjach. W XXI wieku przecież nieliczni desperaci czytają "starocie" dla przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest samemu się przekonać od czasu do czasu, ile jest warte to wokół czego robi się tyle szumu. Zdarzają się dobre książki, które czyta się z przyjemnością i poczuciem dobrze spędzonego ale to akurat niekoniecznie te, które mają najlepszy marketing.

      W stosunku do literatury, tak jak do całej sztuki sprawdza się niestety prawo Kopernika-Grishama "gorsze wypiera lepsze". Nie ma problemu jeśli ma się tego świadomość, gorzej jeśli to gorsze uważane jest za lepsze. Co mają sobie teraz pomyśleć czytelnicy, którym wmawiano, że "Król" jest jedną z najważniejszych książek, jeśli czytają jak sam autor zapewnia ich, że motyw taki wziął od jednego autora, drugi od innego a trzeci jeszcze od kogoś. To co brali za coś oryginalnego okazuje się literackim "salcesonem".

      Co do klasyki - czytam teraz "Młokosa" w edycji Pulsu, po zachwytach nad wydaniem MG, które niedawno przetoczyły się przez blogosferę jest to pouczające doświadczenie.

      Usuń
  3. Twardoch powinien być zadowolony? Żartujesz chyba. Autor, do którego przylgnie etykietka plagiatora, traci czytelników i dobrą opinię w swoim środowisku. To chyba najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć pisarzowi.

    Podobieństwa między "Pętlą" a "Pod wulkanem" są według mnie nieznaczne. Tyle tylko, że akcja toczy się jednego dnia, bohaterowie nadużywają alkoholu i umierają. To za mało, by mówić o wtórności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Medialne zamieszanie z pewnością przyczyni się do popularności książki - to rzecz empirycznie sprawdzona także na naszym rynku. Twardoch nie splagiatował książki Khadry, więc dlaczego miałaby przylgnąć do niego etykietka plagiatora. A jeśli chodzi o podobieństwa "Pętli" i "Pod wulkanem", to jest ich znacznie więcej.

      Usuń
    2. O Marquezie też sie mówiło że "Rzecz o smutnych dziwkach" to plagiat "Śpiących piękności" (nie czytałam tego Marqueza wiec się nie wypowiem) Nie zauważyłam jednakowoż żeby mu to zmniejszyło grono czytelników. Swoją drogą ja też słyszałam głosy, czy to całe zamieszanie aby nie celowe jest ...

      Usuń
    3. Aż o takie wyrafinowanie strategii marketingowej Szczepana Twardocha nie podejrzewam, choć może go nie doceniam :-).
      Goldingowi i Kobo "inspiracje" też nie zaszkodziły a na dodatek okazały się najlepszymi w ich dorobku.

      Usuń
    4. Autorem "Śpiących piękności" jest Yasunari Kawabata. Ale pozostając w temacie literackich inspiracji, warto wspomnieć, że przywołany Kōbō Abe doczekał się miana "japońskiego Kafki" :)

      Usuń
    5. Ale tylko jedna jego kafkowska książka zdobyła popularność, zresztą tak jak i w przypadku Goldinga. Hłasko miał więcej szczęścia - obie rzeczy, które powstały "z inspiracji" należą do jego najpopularniejszych utworów.

      Usuń
  4. Karpińskiego i tak by nie przebił:-))))
    Ja nie wiem czy go podejrzewam, jakoś specjalnie się nim nie interesuje, ale z Twoim tekstem jak najbardziej się zgadzam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się :-), swoją drogą, czy to nie dziwne, że po rozpadzie związku z feministką i krytyczką literacką Dunin, kariera literacka Karpowicza jakby przyhamowała. Eh, kobiety... :-)

      Usuń
  5. Twardoch w ogóle z podejrzaną regularnością staję się "bohaterem" przeróżnych aferek i literackich zamieszań. A to Mercedesy, a to śląskość, to urocza facebookowa pyskówka z Dehnelem. Wspomnianą zasadę zna na pewno bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinien jeszcze mieć romans z jakąś modną akurat celebrytką i słupki popularności poszybowałyby w górę :-).

      Usuń