wtorek, 15 marca 2016

Godzina smutku, Tadeusz Konwicki

Należę do tego pokolenia, które załapało się jeszcze na słynny stolik Konwickiego, Holoubka i Łapickiego u Bliklego. Co tu dużo mówić, dzisiaj już takich stolików nie ma, to znaczy stoliki są ale nie ma przy nich towarzystwa takiego formatu. Nie zmienia tego fakt, że choć lubiłem filmy z Gustawem Holoubkiem i Andrzejem Łapickim to jednak jakoś nie mogłem nabrać przekonania do pisarstwa Tadeusza Konwickiego. A wszystko przez Leopolda Tyrmanada i jego "Dziennik 1954", w którym uwiecznił Konwickiego na jednym z zebrań sekcji prozy Związku Literatów.


"Pastwiono się nad niejakim Konwickim - młodym literatem, posłusznym i oddanym członkiem partii i wszelkich jej młodzieżowych przybudówek. Napisał opowiadanie o miłości. Z wszystkimi akcesoriami jak trzeba: szlachetny oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze za i ze Związkiem Radzieckim, w łóżku nieustannie mowa o proletariacie. A jednak okazało się "nie takie". Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar - Melania Kierczyńska, Adam Ważyk - informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie, o tym co to jest spółkowanie - dojrzałe, klasowo odpowiedzialne, a nie animalistyczne, wynaturzone, amerykańsko-imperialistyczne. 

Ta Kierczyńska, szara eminencja czerwonej literatury, na oko koszmarny zlepek wyschłych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm, i przy swej urodzie, kutasa widziała chyba w atlasie anatomicznym, pouczyła nas, że zdrada małżeńska jest przeżytkiem kapitalizmu i zniknie w nowej erze. Noweli Konwickiego chyba nie wydrukują: twarze partyjnych wieszczów i mędrców pokryły się starczym wypiekiem pod wpływem tematu, audytorium jakby spuściło się przy pomocy branzlu o Wedekindach i Havelock Ellisach, odwiecznych symbolach ich bezzębnej seksuologii, Konwickiego niezdarny produkt może iść na złom bez zatruwania zajętego odbudową Warszawy narodu."

Po latach dowiedziałem się, że chodziło o "Godzinę smutku". A że w przeciwieństwie do "Władzy", innego, pisanego z "jedynie słusznych pozycji" utworu Konwickiego, nie ma zniechęcającej objętości więc postanowiłem sprawdzić, ile jest prawdy a ile przesady w opinii Tyrmanda.

Teoretycznie jest to opowiadanie o biurowym romansie. Można się zastanawiać, czy nie ocierającym się o molestowanie seksualne, w którym znudzony żoną szef uwodzi swoją pracownicę, żonę kolegi. Teoretycznie, bo uczuciu dwojga kochanków Konwicki poświęca niewiele miejsca, choć właściwsze byłoby mówienie o uczuciach głównego bohatera bo jego kochanka jest tylko przedmiotem i o jej uczuciach nie wiadomo prawie nic. Główny nacisk położony jest na życiorysy i osiągnięcia budownictwa socjalistycznego, dzięki któremu uboga wieś zmienia swoje oblicze, choć nie bez trudu, bo nieodpowiedzialne elementy, "podziemne kułactwo" rzuca kłody pod nogi okradając budujące się przy fabryce szklarnie. Na szczęście dzięki inicjatywie i czujności czynnika społecznego szkodnicy zostali złapani. Ale wróg nie śpi - mści się, dokonując zamachu na życie i zdrowie głównego bohatera.

Życiorysy, jak można się domyśleć są "słuszne", z jednym wyjątkiem, którym jest "czarna owca", która wkradła się w szeregi partii, swoją pryncypialnością usiłująca załatwić osobiste porachunki i przykryć mało chwalebne karty z przeszłości. Ale gdzie jej tam do głównego bohatera, który nie dość, że wywodził się z wiejskiej biedoty i "podczas wojny, spróbował partyzanckiego chleba w AL, potem, tuż po wojnie, pracował w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa, uganiając się za bandami. Następnie, po ranieniu, przerzucono go do roboty politycznej w komitecie powiatowym" itp., itd., to jeszcze aktywnie włączył się w dzieło budowy komunizmu, kierując budową kombinatu chemicznego. A i jego żona nie miała się czego wstydzić - "córka KPP-owca zamordowanego podczas wojny, oddana pracy politycznej, rozgarnięta".

Tylko jakim cudem, tych dwoje, oddanych "sprawie" mogło ochrzcić córkę?! Nie dziwię się, że Kierczyńska i Ważyk zirytowali się. Jeszcze na dodatek jakieś wzmianki o wiejskim kościele. Owszem, wiadomo, że są we wsiach kościoły, tylko czy trzeba zaraz o tym pisać? No i jak główny bohater mógł przedłożyć nad towarzyszkę partyjną, niepartyjną pracownicę?! Jak tak można, jak członek partii można brnąć w "mieszczańskie niesnaski w rodzinach drobnomieszczańskich"? Przecież jest świadomym marksistą, o czym nie omieszka zresztą przypomnieć w czasie schadzki swojej kochance.

Na szczęście, jest jeszcze aktyw partyjny, zakładowa egzekutywa - tak, to ona zajmie się romansem kierownika budowy, który "ukradł" żonę bezpartyjnemu koledze publicznie. Wiadomo, partia zrozumie, partia wybaczy ponad pryncypialne potępienie przedkładając dojrzałą wyrozumiałość dając szansę poprawy swojemu członkowi i ratując (?) jego małżeństwo. I tylko obnoszeni publicznie na językach; nieszczęśliwa w małżeństwie, szukająca miłości kobieta i zraniony mąż pozostaną sami ze swym bólem. Może powinni byli zapisać się do partii, mieliby wówczas szansę przedyskutować na zebraniu swoje problemy. Cóż, Tyrmand nie przesadzał...

16 komentarzy:

  1. Partyjny aktyw roztrząsał wszystko...nie trzeba było do spowiedzi chodzić....
    Jakoś nie podejrzewałam Konwickiego o pisanie takich bzdur. Czyżby durna młodość....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i tak niewielki kaliber, to jego "Władza" jest zaliczana do czołowych powieści socrealistycznych ale nawet nie próbowałem się z nią zmierzyć, bo zniechęca rozmiarami. Literacko "Godzina smutku" to dno dna i dziesięć metrów mułu ale nie wiem czy to tylko i wyłącznie bzdury. Mam wrażenie, że na partyjnych nasiadówkach autentycznie roztrząsano intymne problemy ludzi i patrząc na książkę od tej strony, to to co opisuje Konwicki nie musiało być zupełną abstrakcję.

      Usuń
    2. Wycofuję te bzdury.....niefortunnie się wyraziłam. Faktycznie Konwicki pisał o czymś co się zdarzało...przecież mieli się moralnie prowadzić. W ub. roku czytałam ze swojej półki niewielką książeczkę Stanisława Horaka "Cena ciszy". Tam też się pojawia zakazana damsko męska konfiguracja i wówczas wkracza pierwszy sekretarz.

      Usuń
    3. Przykre, że takie coś pisał człowiek, który miał za sobą chwalebną przeszłość i był świadom tego co oznacza panowanie komunizmu, nie mógł się więc tłumaczyć niewiedzą i młodzieńczą naiwnością. Ale nie on jeden miał taką woltę na koncie.

      Usuń
    4. Był młody,chciał robić karierę w tym czasie a innej drogi nie było. Ci co pisali inaczej nie byli drukowani. Przykre jest to, że żyli w takich czasach, ale przykre jest przede wszystkim to, że dawali się w to wciągać, by zaistnieć.

      Usuń
    5. Właśnie. Herbert w "Hańbie domowej" tłumaczył taką postawę w trójnasób, uważał, że ludzie a) działali ze strachu i w złej wierze; b) że powodowali się pychą, która, wynikała ze strachu c) działali z niskich pobudek, materialnych i chyba coś w tym jest.

      Usuń
    6. To trafiona diagnoza.

      Usuń
    7. Też mi się tak wydaje, ale ponieważ jest bezkompromisowa i stawia w złym świetle wielu luminarzy, którzy mieli pretensje do grania pierwszych skrzypiec przed i po październiku 56, oberwało mu się za to.

      Usuń
    8. Tylko bezkompromisowa ocena ma sens. Ludzie mają swe słabości, ale najgorsza jest jednak letniość, lawirowanie, bo wówczas zmienia się skórę jak lis w zależności jak wiatr historii zawieje. Brak bezkompromisowości doprowadził do tego, że mamy to co mamy dzisiaj. Co rusz wyłazi jakaś teczka. A to wszystko zakorzenione w tamtych czasach. Czasach złych,w których rządzący sprowadzali do swego poziomu każdego, który się z nimi zadał.
      Oglądałam ostatnio film o Mao i Chinach ... nie do uwierzenia jak można doprowadzić do jednomyślności....

      Usuń
    9. Ja aż tak radykalny w swoich ocenach nie jestem - "kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Pomiędzy czernią i bielą jest jednak wiele odcieni szarości i są pytania, na które nie da się odpowiedzieć tylko tak lub nie. Nie wiem jak z perspektywy czasu Konwicki oceniał swój akces do "obozu postępu", pewnie poruszył temat w "Pół wieku czyśćca" ale książki nie czytałem.

      Usuń
    10. Ja może nie jestem aż tak radykalna jak lubię się zapędzić.....
      I też rozumiem, że rzeczywistość nie jest czarno-biała tylko sporo w niej odcieni szarości.
      Ale właśnie ciekawym jest jak to z Konwickim dalej było.....chyba warto po te "Pół wieku czyśćca" sięgnąć, bo to może być ciekawa lektura.

      Usuń
    11. Akurat Konwicki po wielokroć tłumaczył (w przeciwieństwie do świętego Tyrmanda, który swoje komunizowanie wolał przemilczeć), co kierowało nim w tym okresie i nie widzę powodu, by mu nie wierzyć. Jeśli komuś nie chce się czytać, to polecam film https://www.youtube.com/watch?v=1dHu1-pDcxo

      Usuń
    12. I ja nie widzę powodu, by mu nie wierzyć. Takie durne okresy miało wielu...najważniejsze, było z nich wychodzić z twarzą. Chętnie sobie ten film obejrzę.
      Ale i książkę poszukam w bibliotece.

      Usuń
    13. Dzięki za link - obejrzę. Nie tłumaczę Tyrmanda, tak jak nie tłumaczę Konwickiego, choć tego drugiego, przyznaję, trochę bardziej nie tłumaczę. To, że Tyrmand opisał epizod w ZLL nie zmienia jego istoty. Przypięcie "łatki" Tyrmandowi wcale nie zmienia wydźwięku "Godziny smutku" - to socrealistyczny knot i tyle.

      Usuń
  2. Tyrmand? To ten co pisał dla Prawdy Komsomolskiej?

    OdpowiedzUsuń