niedziela, 10 maja 2020

Tristan 1946, Maria Kuncewiczowa

Po prawie trzydziestu latach powróciłem do lektury "Tristana 1946" bo z pierwszego z nim spotkania niewiele pamiętałem. Wstyd się przyznać ale moja znajomość twórczości Marii Kuncewiczowej nie wyszła poza tą książkę, co teraz oceniam jako poważne niedopatrzenie z mojej strony biorąc pod uwagę, że „Tristan 1946” nie uchodzi za jej najlepszą powieść. Mówiąc szczerze, gdyby się okazało, że taką jest oznaczałoby to, że Kuncewiczowa byłaby pisarką ledwie średnich lotów, oczywiście na tle powojennej literatury polskiej a nie współczesnych produktów literaturopodobnych.


Nie to, żeby to była zła albo słaba książka, nic z tych rzeczy. Ale pomiędzy dobrym a bardzo dobrym jest jednak wielka różnica. Ale do rzeczy. "Tristan 1946" jest historią o poranionych psychicznie ludziach, irytujących czytelnika swoimi wyborami i zachowaniami ale przez to też i interesującymi i wobec, których nie da się przejść obojętnie. Nie bez znaczenia jest też zastosowany przez Kuncewiczową manewr zmieniającego się narratora, dzięki czemu poznaje się postacie z różnej perspektywy, co sprawia, że wydając się one psychologicznie pełniejsze. Z kolei mankamentem książki jest niedocenienie inteligencji czytelnika poprzez łopatologiczne wykładanie analogii pomiędzy jej bohaterami a legendą o Tristanie i Izoldzie. Nie jest przecież pierwsza powieść odwołująca się do pierwowzoru z kanonu inteligenta by przypomnieć choćby "Nową Heloizę" będącą oświeceniowym wariantem historii Heloizy i Abelarda. Snucie przez Kuncewiczową, co i rusz tej analogii szybko zaczyna drażnić, a przecież tym, którzy historii wielkiej miłości nie znają i tak to nic nie mówi, a tym, którzy ją znają jest to kompletnie niepotrzebne. 

Dzisiaj "Tristan 1946" to nie nic takiego, ale gdy książka się ukazała, to wyobrażam sobie, że musiała zrobić trochę zamętu. Emigracyjna autorka wydaje książkę w kraju. Dzisiaj to nic takiego ale ponad 40 lat temu to jednak to nie było bez znaczenia. Opowieść o polskich emigrantach w Wielkiej Brytanii z jej odmienną obyczajowością i swobodą Zachodu to dla czytelników musiała być jakaś abstrakcja. Tu siermiężna rzeczywistość, w której ludzie nie mają co do garnka włożyć a tu kolega "dostarcza" chłopaka na randkę z mężatką prywatnym samolotem. Miotający się bohaterowie, lekceważący zupełnie problemy dnia codziennego i sądzący, że w ten sposób ocalą swoją niezależność, tak jak ją pojmują. 

Ta nieżyciowość u dorosłych w końcu ludzi z jednej strony drażni swoją naiwnością by nie powiedzieć infantylnością, z drugiej jednak budzi zrozumienie, co nie oznacza jeszcze akceptacji zachowań. Relacja tytułowego bohatera i jego kochanki przypomina reakcje obnażonego nerwu na kolejne impulsy, za najlżejszym dotknięciem delikwenci skaczą pod sufit. To nie są reakcje normalnych ludzi, no może nie w normalnej sytuacji ale przecież też i nie niezwykłej - wszak małżeńskie zdrady istnieją tak długo jak istnieją małżeństwa. Matka odczuwająca samotność, okaleczony psychicznie przez wojnę syn, niedojrzała emocjonalnie młoda kobieta szukająca w miłości ucieczki z toksycznego domu. Te psychologiczne dziwadła ewidentnie kwalifikujące się do odbycia sesji na kozetce z ich irracjonalnymi decyzjami podporządkowanymi miłości mogą irytować trzeźwo myślącego czytelnika. Bohaterowie Kuncewiczowej, są wszak dorosłymi ludźmi a zachowują się jak nastolatkowie przeżywający burzę hormonalną a ich doświadczenia, które ich ukształtowały nie są znowu aż tak wyjątkowe. 

Na tle dzisiejszych mainstreamowych trendów "Tristan 1946" jest policzkiem w twarz wymierzonym feministycznemu praniu mózgów i nie zmienią tego nawet homoseksualne postacie (co prawda drugo- i trzeciorzędne). Nie do przełknięcia jest męska dominacja bo w książce życie kobiet toczy się nie autonomicznie lecz w relacji do mężczyzn - męża, kochanka, syna. To oni wyznaczają kierunki a kobiety z mniejszym lub większym powodzeniem nimi podążają. Apogeum takiego podporządkowania widać w postaci kochanki głównego bohatera skarżącej się na podejmowane przez niego wybory dotyczącej jej życia, tak jakby ona sama pozbawiona była woli i możliwości samodzielnego podejmowania decyzji. Dla mnie to średnio przekonujące, ale że to "Cudzoziemka" uchodzi za najlepszą powieść Kuncewiczowej więc traktuję to spotkanie tylko jako rozgrzewkę przed właściwą lekturą.