niedziela, 28 lutego 2016

Dziennik. Pięć zeszytów z łódzkiego getta, Dawid Sierakowiak

Zeszytów było więcej, nie zachował się niestety ten, obejmujący okres utworzenia getta w Łodzi ani ten (jeśli w ogóle powstał), który dotyczy ostatnich dni Dawida Sierakowiaka, szkolnego prymusa, który zmarł z głodu w łódzkim getcie w sierpniu 1943 r. przeżywszy śmierć, a ściślej rzecz biorąc, wywózkę z Łodzi matki i śmierć ojca. Odnalezione zapiski Sierakowiaka pochodzą z okresu (z przerwami) czerwiec 1939 - kwiecień 1943, zaczynał je pisać mając lat piętnaście kończył mając lat dziewiętnaście. I nie ma co ukrywać, to w "Dzienniku" widać. Wakacyjne wzmianki a potem troska o to czy odbędą się lekcje, mówiąc szczerze, niespecjalnie przykuwają uwagę czytelnika. Owszem, Dawid ma dalej do szkoły, problemy z lekcjami, które wynikają też z.... bezwzględnego domagania się przez szkołę czesnego, na które nie stać jego rodziców, w mieszkaniu pojawiają się Niemcy szukając wartościowych rzeczy a on sam przeżywa upokorzenie przymusowych prac publicznych. To wszystko to zdarzenia, których nie doświadcza się w czasach pokoju ale daleko im jeszcze do grozy wojny. 


Nawet uwidocznione w diariuszu, pojawiające się szybko poczucie głodu, które nie opuści Dawida Sierakowiaka aż do śmierci przez pewien czas nie robi na czytelniku większego wrażenia. Tak jak nie robią go przytaczane wojenne wiadomości i plotki czy młodzieńcze próby komunizowania, nie wychodzące zresztą poza spotkania i lektury. Wiadomo przecież, co mówił na ten temat Bismarck. Mówiąc szczerze, trudno dziwić się takim nastrojom wśród młodych ludzi, bo to co coraz bardziej dociera do autora "Dziennika" to rozwarstwienie społeczności żydowskiej i nie chodzi tylko o podział na biednych i bogatych lecz wytworzenie się nowej kasty, uprzywilejowanej żydowskiej administracji getta kierowanej przez Chaima Rumkowskiego, żyjącej kosztem pozostałej części społeczności żydowskiej. 

Czytając zapiski Sierakowiaka można odnieść wrażenie, że w jego oczach największym winowajcą nie są Niemcy ale właśnie Rumkowski i jego ekipa, a na tle modnego, ostatnimi czasy, poszukiwania sprawców Zagłady wśród Polaków, zaskakiwać może prawie całkowity brak wzmianki o nas. (Przy okazji warto zwrócić uwagę na kuriozalne "Wprowadzenie" do książki, w którym, na dobrą, sprawę trzeba się domyślać tego, że getto łódzkie utworzyli Niemcy). Tak, z "Dziennika" płynie "niemodny" czy też "przestarzały" wniosek, że to postawa samych Żydów przynajmniej w pewnym stopniu ułatwiła Niemcom Zagładę i nie myślę tu o bierności ofiar ale o ich aktywnej współpracy. Zresztą i ten pierwszy aspekt w przypadku Dawida i jego kolegów z grupy jest zastanawiający. Wyznając buntownicze poglądy, nie wychodzą poza werbalne deklaracje a i to tylko w wąskim gronie. Nie płynie z tego żadna praktyczna konsekwencja, wręcz przeciwnie. Młodzi, żydowscy komuniści bez żadnych oznak buntu czy protestu starają się jakoś urządzić wg prawideł społeczności, które poddają krytyce. Skoro Niemcy i żydowska administracja getta coś postanawia to tak musi być. 

Atmosfera zagęszcza się dopiero w czwartym zeszycie, kiedy głód przybiera już stadium wyniszczające psychicznie, czego dowodem jest postawa ojca Dawida korzystającego z darowanych i kradzionych porcji żywnościowych żony i dzieci, co i tak zresztą nie uchroniło go od śmierci ale za to uczyniło zobojętniałym na los najbliższych, jak i fizycznie, czego z kolei świadectwem jest autor "Dziennika". Zresztą nie on jeden, bo opisując postępujące wyniszczenie swojego organizmu wielokrotnie wspomina o ofiarach głodu wśród bliższych i dalszych znajomych. Wraz z grozą śmierci, pojawia się zdumiewająco późne uświadomienie losu własnego narodu. U Sierakowiaka widać to dopiero w zapiskach z 1942 roku (właśnie w czwartym zeszycie), mimo że wyraźne sygnały ostrzegawcze występowały znacznie wcześniej, tyle że Dawid (i zapewne nie tylko on) nie wyciągał z tego wniosków.  

Nie ma co ukrywać, na tle tego co można znaleźć w książkach publikowanych w serii "Żydzi polscy" czy "Biblioteka Świadectw Zagłady", historia Dawida Sierakowiaka nie jest, jakkolwiek niezręcznie by to nie brzmiało, jakimś nadzwyczajnym ewenementem. To los jednego z kilkuset tysięcy młodych ludzi, którzy zginęli u progu dorosłego życia, tym jednak co czyni książkę wyjątkową to, to że ten możemy poznać z pierwszej ręki, na bieżąco a nie tylko w pisanych po latach wspomnieniach, częstokroć bardziej wstrząsających, ale w których pamięć ludzka stanowi mniej lub bardziej świadomy filtr zdarzeń, które miały miejsce w tych okrutnych czasach. 

niedziela, 21 lutego 2016

W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz

Rok Sienkiewiczowski to dobry pretekst, żeby odświeżyć się sobie jego powieści, zwłaszcza że mam wrażenie, że niby są znane ale chyba jednak nie tak do końca. Mój wybór padł na "W pustyni i w puszczy", książkę o tyle ciekawą, że choć adresowaną do dzieci, to budzącą emocje u dorosłych. I nie ma się temu co dziwić. Do dzieci docierają warstwy najbardziej oczywiste i najbardziej rzucające się w oczy; przygodowa i egzotyczna podlana sosem patriotyzmu i dumy narodowej połączonych z wiarą (swoją drogą ciekawe, jakiego wyznania była Nel?). To są rzeczy oczywiste, nie wymagające dowodzenia ale dla porządku wypada je wykazać.


Przygody - cóż chcieć więcej, "W pustyni i w puszczy" to jedno, wielkie pasmo przygód poczynając od porwania, zakończonego zabiciem porywaczy i lwa, wędrówce przez sawannę z osiedleniem się w "Krakowie", spotkaniem Lindego, walce z plemieniem Samburu, by wymienić tylko niektóre epizody. Egzotyka - czy jest coś bardziej dla nas egzotycznego, także i dzisiaj, niż Afryka? Pustynia, dżungla, sawanna (które zresztą mylą się Sienkiewiczowi) z ich florą i fauną, dzikie plemiona z echem ludożerstwa, nieodkryte (przez białych) regiony Afryki, nieznane (białym) zwierzęta to chyba najjaskrawsze elementy egzotyki.

Patriotyzm - już na początku powieści dowiadujemy się, że Tarkowski senior walczył w powstaniu styczniowym, a Anglicy dumni są, że ich pułk w przeszłości wsławił się walką z Polakami, oni też zresztą w finale powieści podkreślają polskość Stasia, który swoją obecność w Afryce unieśmiertelnił nie własnym imieniem i nazwiskiem lecz pierwszymi słowami hymnu narodowego. Z poczuciem dumy narodowej u Stasia, tego "nieodrodnego potomka obrońców chrześcijaństwa, prawa krew zwycięzców spod Chocimia i Wiednia", o lepsze w zawody idzie przywiązanie do religii, bo nie waha się postawić na szali życia swego i Nel nie godząc się zostać odstępcą od wiary, "przeciwstawia" modłom muzułmanów antyfonę "Pod Twoją obronę", chrzci umierających, niczego nieświadomych Murzynów (co może być interesujące z teologicznego punktu widzenia) i zaszczepiając chrześcijaństwo Kalemu (i Mei) a za jego pośrednictwem, także w jego plemieniu i w ogóle dosyć często, jak na czternastolatka, zawierza wszystko Bogu.

Ale bądźmy uczciwi, nie ma się co za bardzo czepiać Sienkiewicza i "W pustyni i w puszczy". W końcu, jakby nie było, jest to powieść dla dzieci, dlatego doszukiwanie się w niej realizmu psychologicznego w sytuacji, gdy jedyną głębiej zarysowaną postacią jest tylko główny bohater albo czerpanie z książki wiedzy o XIX-wiecznej Afryce byłoby naiwnością. Co prawda Sienkiewicz był kilka miesięcy w Afryce ale jej znajomość w jego przypadku porównywalna może być ze znajomością Afryki u kogoś kto spędził wakacje w Sharm el-Sheikh i wyskoczył przy okazji na safari do Kenii albo Tanzanii. Czytając "W pustyni i w puszczy" ma się też wrażenie, że to ukłon w stronę H. M. Stanley'a (który zresztą wspomniany jest w książce jako najwyższy autorytet, jeśli chodzi o umiejętności przeżycia w Afryce) i jego, mówiąc oględnie, mało finezyjnych metod poznawania Afryki, u podstaw, których leżało, podparte siłą, przekonanie o wyższości białego człowieka.

Bo jak młody Tarkowski nie miał się czuć lepszy od Arabów skoro wiadomo, że mają oni "dzikie i niedorozwinięte dusze" a "każdy prawie Arab" jest "chciwy i ambitny"? Nic więc dziwnego, że "czuł się nie tylko zwyciężonym, lecz i upokorzonym przez nich w swej dumie białego człowieka" gdy znalazł się u nich w niewoli. Można więc go zrozumieć, że gdy "pędzi wbrew woli na wielbłądzie dlatego tylko, że tego wielbłąda pogania z tyłu półdziki Sudańczyk" to "czuł się tym okropnie upokorzony" (...). Upokorzony biały chłopiec albo powiedzmy sobie to szczerze, smarkacz, który dla którego nie istotne jest to, że ustępuje przed siłą dorosłych mężczyzn lecz to, że jakiś czarny dzikus decyduje o tym, co ma robić biały - faktycznie, cóż za zniewaga! nic dziwnego, że przypłaci ją później, wraz z towarzyszami, życiem.

O Murzynach w ogóle nie ma co mówić. To nacja stworzona by służyć białym, przecież Kali gdy tylko zginął jego prześladowca "padł na twarz przed Stasiem i Nel na znak, że pragnie do końca życia zostać ich niewolnikiem" a jego umiłowanie podległości białemu było silniejsze niż pragnienie sprawowania władzy nad swoim ludem. A już o Mei, która została Nel podarowana jako niewolnica, to nawet nie ma co wspominać. Biedna dziewczyna "czuła się po chrzcie nieco zawiedziona, albowiem w naiwności ducha rozumiała, że po chrzcie wybieleje natychmiast na niej skóra, i wielkie było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że pozostała czarna jak i przedtem". Cóż za niesprawiedliwość!

Tylko dlaczego była zdziwiona, przecież nawet zwierzęta uznawały wyższość białego człowieka (czyżby Sienkiewicz miał jakiś dług u Kiplinga? Nawiasem mówiąc, da się w powieści dopatrzyć także podobieństw do... "Krzyżaków"), nie wspominam już nawet o Kingu. Wszakże lampart nie zaatakował Nel a przecież "gdyby Nel była Murzynką, zostałaby natychmiast porwana" przez niego. Nie ma się więc też co dziwić Lindemu, że tak się ucieszył ze spotkania ze Stasiem (co kojarzyć się może ze słynnym spotkaniem Stanley'a i Livingstone'a) bo wiadomo, że przed śmiercią "dobrze choć popatrzeć na europejską twarz" a co mu zostało? - jakiś murzyński służący. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Ciekawe, czy panie od polskiego zwracają uwagę na ten aspekt "W pustyni i w puszczy"? A przecież to nie jedyne "grzeszki" Sienkiewicza bo przecież dla feministek książka może być ciężkostrawna za jej seksizm a ekologom pewnie ciężko przychodzi przełknąć mordercze instynkty Stasia i jego chęć zabijania zwierząt dla samego zabijania. Ale może lepiej o tym nie wspominać?

poniedziałek, 8 lutego 2016

Lew Tołstoj. Ucieczka z raju, Pawieł Basiński

Czytając jakiś czas temu książkę Szkłowskiego narzekałem, że nie ma niczego nowszego niż taki staroć a tu dzięki Ance trafiłem na biografię Błońskiego, bardzo nietypową biografię Tołstoja, której leitmotivem jest rodzinny skandal z pisarzem w roli głównej. To ci dopiero historia! Osiemdziesięciodwuletni, staruszek potajemnie, w nocy ucieka od żony, "z którą przeżył czterdzieści osiem lat, która urodziła mu trzynaścioro dzieci, z których żyło siedmioro (...), na której barki złożył całe gospodarstwo, wszystkie sprawy związane z wydaniem swoich dzieł literackich, która po kilka razy przepisywała częściami dwie najważniejsze jego powieści oraz mnóstwo innych prac, która przed dziesięciu laty, kiedy umierał na Krymie, nie spała po nocach i nikt poza nią nie mógł wykonać przy nim najbardziej intymnych posług." Dlaczego? - wiadomo, "bo to zła kobieta była".


Basiński podejmuje próbę wyjaśnienie przyczyn tej rejterady sięgając w niej aż do dzieciństwa i młodości Tołstoja i idąc tropem jego dzieł, w których odnajduje auto- i biograficzne ślady. Robi to bardzo interesująco, ani chwili nie nużąc czytelnika. Ale gdy pyta "kto tutaj był ofiarą? Ona, zwykła kobieta mająca służyć geniuszowi, czy też on, geniusz skazany na życie ze zwyczajną kobietą?"  to tym samym pokazuje coś czego trzyma się z uporem godnym lepszej sprawy, coś co powoduje zgrzyt, by nie powiedzieć absmak. Otóż widać w podejściu Basińskiego coś, co można określić mianem radzieckiego myślenia i które przywodzi na myśl anegdotkę o zbożu w Związku Radzieckim, bo Lew Tołstoj to dla Basińskiego nie ekscentryczny, poddający się nastrojom, by nie powiedzieć rozchwiany emocjonalnie wybitny pisarz ale "geniusz", "największy ze światowych pisarzy", "genialny artysta". Czytając "Ucieczkę z raju" chciałoby się po wielokroć zapytać, doprawdy? geniusz? A z czegóż to niby wynika, bo na pewno nie z książki Basińskiego. Samo zestawienie z... Buddą jakoś trudno uznać za wystarczające, a i zestawienie z Schopenhauerem i Nietzschem też wydaje się mocno na wyrost.

To ustawienie Tołstoja jako geniusza rzutuje na podejście Basińskiego do swojego bohatera. Kiedy uwodzi on zamężną chłopkę, z którą ma potem syna, to dowiadujemy się, że był to związek, który "przysporzył mu najwięcej udręk". Proszę, jaki wrażliwiec z tego Tołstoja, uwiedzenie zależnej od niego kobiety przysporzyło mu udręk, ale co z nią, z uwiedzioną kobietą? Z nią? nic, a co ma być. Basiński jest rozbrajająco szczery gdy pisze - "Ale co takiego się stało? Młody pan zgrzeszył z chłopką, której mąż przebywał w mieście, zarabiając na rodzinę i czynsz dla tegoż pana. Sprawa, oczywiście naganna, ale nierzadka." Właśnie, o co tyle krzyku. Nie wystarczy, że geniusz był udręczony? Nie ma się co zajmować jakąś ciemną, wiejską babą.

Tołstoj, mimo starań Basińskiego nie wypada za dobrze. Choćby jego "chłopomania" (która i u nas miała się dobrze), to rzeczywiście ciężki przypadek bo realizowany przez człowieka, który miał przekonanie o swojej 101% ale przecież w gruncie rzeczy to kaprys bogatego pana, który gdy tylko się znudzi można zmienić. Bratać się z ludem ale żyć w pałacu. Gdy Tołstoj wybiera się w wędrówkę do klasztoru, przebrany za chłopa, to idzie z nim służący, pewnie jak za każdym rosyjskim chłopem-pątnikiem. "Jeśli chciał pisać, to pisał, chciał orać - orał. Kiedy wpadł na pomysł, żeby szyć buty, to zawzięcie je szył. Gdy zapragnął uczyć dzieci, to je uczył. Jak mu się znudziło - przestał." Właśnie, jak mu się znudziło - przestał. W tym leży clou "geniuszu" Tołstoja ale tego Basiński nie rozwija, choć chwała mu za to, że i nie przemilcza a czytelnik ma sam szansę wyrobić sobie pogląd. Geniusz? Może po prostu sekciarz, przecież sam Basiński przyznaje, że religijne i społeczne idee Tołstoja to nic specjalnie oryginalnego bo są zaskakująco podobne do tego co głosi prosty, rosyjski chłop a jakoś nie doczytałem w "Ucieczce z raju" by i on był geniuszem.

Przełom, odejście do Cerkwi, wyzbycie się majątku, to ma jakoś objaśnić postawę pisarza ale w gruncie rzeczy niczego nie wyjaśnia. Od dawna, żeby nie powiedzieć, od zawsze, Tołstoj nie był gorliwie wierzącym, to nie żaden przełom a stopniowe odchodzenie, które osiągnęło punkt, poza który Tołstoj już się nie posunął. Rezygnacja z majątku? dobre sobie! Formalna, i owszem, ale przecież w praktyce nic się nie zmieniło, i przed, i po przepisaniu majątku na żonę i dzieci, Tołstoj dalej spał w swoim łóżku, w swoim pokoju, w swoim dworze a jego komfort życia pozostał bez zmian. O tym Basiński zapomniał napisać opisując "przełom" w życiu Tołstoja, który zresztą i bez tego wypada jakoś blado. Może dlatego, że Basiński patrzy zaskakująco trzeźwo na relacje rodzinne pisarza. Chodzący z głową w chmurach geniusz i nie rozumiejąca go żona na granicy załamania nerwowego czy choroby psychicznej. Ciekawe, że życie z takim dobrotliwym człowiekiem, który głosił nieprzeciwstawienie się złu mogło kogoś doprowadzić do takiego stanu. A może jednak to nie był taki anioł? Może z tą swoją potrzebą stałej wiwisekcji, obnoszenia się z własnymi winami, które przerzucał na żonę, chcą się oczyścić jednocześnie ją ranił. Trochę tak jak książę Myszkin w "Idiocie" Dostojewskiego, rani swoją bezwzględną szczerością osoby, które kocha. A może Tołstoj, po prostu próbuje, na ile może sobie pozwolić wobec zależnej od niego kobiety, sprawdza gdzie jest jej próg wytrzymałości. Jaką siłę przebicia wobec kogoś takiego może mieć początkowo zupełnie niedoświadczona życiowo, naiwna, dużo młodsza od męża dziewczyna a potem obarczona gromadą dzieci i troską o utrzymanie domu. Że też nie potrafiła się wybić ponad prozę życia.

Tęsknota za innym prostym życiem, bo w domu co, żona, dzieci, gospodarstwo z wszystkimi tego konsekwencjami a to przecież takie nudne i nie inspirujące duchowo. Wyrwać się od żony, poudawać chłopa, a to proszę bardzo, zwłaszcza jeśli można jeszcze napić się kawy bezkofeinowej, o to zupełnie co innego. To potrafi tylko rosyjski geniusz. Ale prawdę mówiąc, mi wydaje się to jakieś smutne i żałosne.