Stos, jaki ostatnio zobaczyłem w Tramwaju nr 4 a w nim "Powiastki filozoficzne" Woltera zdopingował mnie do wyciągnięcia z zakamarków bibliotek jego najbardziej znaną powiastkę, a ściślej mówiąc jedyną, która przetrwała w pamięci publicznej czyli "Kandyda".
Dzisiaj, to przede wszystkim dowcipna ramotka, w której Wolter wbija szpilki Leibnizowi (a któż to znowu?) i zapewne sam byłby zdziwiony gdyby dowiedział się, że mimowolnie unieśmiertelnił jego tezę o "najlepszym ze światów", za którą tak konsekwentnie obstawał preceptor tytułowego bohatera twierdząc, że "dowiedzione jest (...) że nic nie może być inaczej; ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś celu, wszystko z konieczności musi istnieć dla najlepszego celu" czy odkrycie, że "nie ma skutku bez przyczyny" bo istotnie, przypadłość, której ofiarą padł Pangloss miała swoją przyczynę - "znałeś Pakitę, subretkę dostojnej baronowej; zakosztowałem w jej ramionach słodyczy raju; ale stały się one źródłem piekielnych mąk, które mnie oto trawią; była nimi skażona do szpiku; może umarła od nich! Pakita otrzymała ten podarek od uczonego franciszkanina, który dotarł aż do źródła, miał go bowiem od starej hrabiny, która otrzymała go od kapitana kawalerii, który zawdzięczał go margrabinie, która dostała go od pazia, który otrzymał go od jezuity, który w czas swego nowicjatu posiadł go w prostej linii od jednego z towarzyszów Krzysztofa Kolumba".
Tylko, że co to może obchodzić współczesnego czytelnika? Owszem miło, gdy odkrywa się polskie akcenty w tej niewielkiej książeczce, ale co taki Wolter mógł wiedzieć o tym, co będzie obchodziło nas w dzisiejszych czasach? A jednak, jakoś dziwnie współcześnie brzmi pytanie Kandyda "Czy wierzysz (...) że ludzie zawsze mordowali się wzajem, jak dziś czynią? że zawsze byli kłamliwi, chytrzy, przewrotni, niewdzięczni, drapieżni, słabi, zmienni, tchórzliwi, zazdrośni, chciwi, łakomi, opoje, skąpi, ambitni, krwiożerczy, obmowni, rozpustni, fanatycy, obłudni i głupi?". Chyba, w gruncie rzeczy niewiele zmieniliśmy od tamtego czasu, skoro czujemy się aktualnością tego pytania nieco zakłopotani.
Nie ma się co dziwić, że przy takim zapatrywaniu się na ludzką naturę, będąc wobec niej sceptycznie nastawiony, Wolter alergicznie reagował na programowy optymizm, bo "co to takiego "optymizm"? (...) - Ach - odparł Kandyd - to obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobrze, kiedy nam się dzieje źle. "
Pewnie Wolter byłby niemile zaskoczony, że, o i ile w ogóle jest rozpoznawalny, to tylko jako autor takiej "duperelki". Z jego poglądów, ukrytych za wyrażeniem wolteriański, pozostało chyba tylko jedno znaczenie - bezbożny, choć w gruncie rzeczy należałoby powiedzieć antyklerykalny, co zresztą w "Kandydzie" widać, gdy tytułowy zaskoczony pyta w krainie Eldorado - "Jak to! nie macie mnichów, którzy nauczają, dysputują, rządzą, knują i palą żywcem ludzi będących innego zdania?" Z takim podejściem mógłby bez problemu zrobić karierę w dzisiejszych czasach, bo nie sądzę by sam na poważnie wziął do serca, to co radził innym, że po prostu "trzeba uprawiać nasz ogródek" ...