"Ach! Vanitas Vanitatum! Kto z nas jest szczęśliwy na tym świecie? Komu spełniają się marzenia? Kto jest zadowolony, gdy się spełnią? A teraz drogie dzieci, wyciągamy marionetki i otwieramy skrzynkę. Przedstawienie rozpoczęte". Tak trawestując nieco zakończenie "Targowiska próżności" mogłaby się zaczynać powieść Williama Thackeray'a, chyba jeden z bardziej rozpoznawanych tytułów klasyki, oczywiście nie za sprawą poczytności książki ale dzięki tytułowi magazynu "z pretensjami" - "Vanity Fair", lokująca się pomiędzy książkami Jane Austen i Charlesa Dickensa.
To kolejne stadium stosunków damsko-męskich, wyższy poziom tego, o czym pisała Jane Austen, bo o ile u niej można je było porównać do niemrawej walki na poduszki, to u Thackeray'a mamy do czynienia już nawet nie z MMA gdzie obowiązują twarde ale jednak reguły, lecz z walką na gołe pięści a i kopnięcie kolanem w podbrzusze zdarza się od czasu do czasu. Nie ma co ukrywać, podobnie jak powieści Austen, "Targowisko próżności" jest powieścią o zamążpójściu jako metodzie przetrwania dla kobiet z "lepszej" sfery. Za mąż chce wyjść Amelia, za mąż chce wyjść Rebeka, za mąż chcą wyjść siostry Jerzego, za mąż chce wyjść każda panna, która pojawia się na kartach powieści. Można by pomyśleć, że zamążpójście jest motorem napędzającym świat londyńskiego City, przynajmniej żeńskiej jego części. Ale cóż w tym dziwnego - "pozwolę sobie sformułować bezsporną prawdę: każda kobieta bez widocznego garbu potrafi w średnio sprzyjających okolicznościach poślubić każdego, kogo zechce". Tak... i skuteczności, w tej mierze, nie można paniom odmówić. Przynajmniej głównym bohaterkom.
To kolejne stadium stosunków damsko-męskich, wyższy poziom tego, o czym pisała Jane Austen, bo o ile u niej można je było porównać do niemrawej walki na poduszki, to u Thackeray'a mamy do czynienia już nawet nie z MMA gdzie obowiązują twarde ale jednak reguły, lecz z walką na gołe pięści a i kopnięcie kolanem w podbrzusze zdarza się od czasu do czasu. Nie ma co ukrywać, podobnie jak powieści Austen, "Targowisko próżności" jest powieścią o zamążpójściu jako metodzie przetrwania dla kobiet z "lepszej" sfery. Za mąż chce wyjść Amelia, za mąż chce wyjść Rebeka, za mąż chcą wyjść siostry Jerzego, za mąż chce wyjść każda panna, która pojawia się na kartach powieści. Można by pomyśleć, że zamążpójście jest motorem napędzającym świat londyńskiego City, przynajmniej żeńskiej jego części. Ale cóż w tym dziwnego - "pozwolę sobie sformułować bezsporną prawdę: każda kobieta bez widocznego garbu potrafi w średnio sprzyjających okolicznościach poślubić każdego, kogo zechce". Tak... i skuteczności, w tej mierze, nie można paniom odmówić. Przynajmniej głównym bohaterkom.
Ale oprócz romansowych perypetii "Targowisko próżności" jest też, a może przede wszystkim, satyrą społeczną, w wielu momentach złośliwą i gorzką, której gorycz stosuje się nie tylko do bohaterów powieści ale także jej czytelników i okazuje się, że po ponad 150 latach książka jest zaskakująco aktualna. Owszem, czasami sarkazm Thackeray'a przeradza się, na szczęście w niezbyt długie i z rzadka, umoralniające "kazanie" nudnawe i irytujące podobnie jak dwoje głównych, pozytywnych bohaterów, bo nie ma co ukrywać - szwarccharaktery w "Targowisku próżności" wyszły znacznie lepiej niż ci, z którymi czytelnik się powinien identyfikować.
To dzięki nim targowisko próżności pokazuje swoje prawdzie oblicze. To nie dobrotliwy światek, w którym popija się herbatkę i obgaduje bliźnich ale w którym, w gruncie rzeczy, nikt nikomu nic złego nie robi a w finale wszyscy żyją długą i szczęśliwie. Nobles obliges - "to bardzo podejrzany rynek, pełen fałszu, obłudy, kłamstwa i szacunku dla pozorów". Tu nie ma sentymentów, nie ma poczucia przyzwoitości, tu się dąży do celu za wszelką ceną. Kto silniejszy, bardziej bezwzględny, ten lepszy. To świat antypatyczny, w którym podłość byleby tylko zachowywała pozory, jest czymś najzupełniej zrozumiałym. Człowiek jest skazany na rozpychanie się łokciami, walkę może nie tyle o przetrwanie, co o należne miejsce w świecie a przynajmniej takie, które uważa się za należne sobie.
Dopóki odbywa się to w kręgu ludzi tego samego pokroju można to jakoś zrozumieć i nawet wybaczyć, ale targowisko próżności nie jest hermetycznie zamkniętą enklawą i odłamkami obrywają też niewinni. A przecież to nie musi być całkiem zepsuty świat. Uczestnicy targowiska próżności mają swoje wady (któż ich nie ma) ale mają też i cechy, które czynią ich rozumianymi przez czytelnika, a nawet pozwalają zaskarbić jego sympatię. Dopiero, ci którzy są "bezkompromisowi" we własnym egoizmie i w posługiwaniu się innymi sprawiają, że gaśnie resztka zrozumienia dla nich.
Thackeray, choć w gruncie rzeczy, napisał powieść z rodzaju "dole i niedole czyli triumf ostateczny uciśnionej cnoty", chwilami jest cyniczny (by nie powiedzieć realistyczny) do bólu. Mówi - taki jest ten świat i jeśli chcesz osiągnąć sukces musisz być Machiavellim na co dzień. Nie ma się co gorszyć, to norma. Ale jednocześnie nie ma się wątpliwości, że pisze o tym z goryczą i wiadomo czyją stronę trzyma. Stawia na wartości, które na targowisku próżności nie mają racji bytu - uczciwość, honor, rzetelność, sprawiedliwość. Owszem, wydawać się może, że na bohaterów, którzy je uznają patrzy jak na dziwadła, ze zdziwieniem, że tacy jeszcze istnieją ale nie ulega wątpliwości, że darzy ich sympatią.
Ale, nie ma co ukrywać, tak jak już wspomniałem, wypadają oni znacznie bardziej blado w porównaniu z ucieleśnieniem zła wszelakiego. Kiedy przyjrzeć się ideałowi łagodności i słodyczy jakim jest Amelia, to okazuje się, że to ale w gruncie rzeczy słodka idiotka, pierwsza naiwna, ślepa na rzeczywistość, bezradna i bezwolna, która nic robi, niczym się nie interesuje pielęgnując w sobie uczucia cierpiętnicy. Cóż za przeciwieństwo Rebeki. Ta to dopiero zrobiłaby karierę w środowisku feministek. Rozpychając się na lewo i prawo nie gorzej od mężczyzn, gdy ci usiłują się jej zrewanżować pięknym za nadobne, krzyczy - ależ jak tak można krzywdzić słabą kobietę! Pozornie walczy o równe prawa na targowisku próżności a w gruncie rzeczy chodzi jej o przywileje. W stosunku do nich obu stosuje się to prawo opisywane przez Austen, zgodnie z którym ratunkiem przed deklasacją kobiety jest zamążpójście. Tyle że jedna ujmuje własny los we własne ręce manipulując ludźmi, druga nie robi kompletnie nic, a cała jej zasługa polega na tym, że znalazł się amator takiej lokatorki cielętnika.
Co tu dużo mówić, świetna rozrywka, wciągająca powieść, budząca uczucia rozmaite, w zależności od temperamentu czytelnika - ja polecam.