Nie wytrzymałem. Policzyłem do dziesięciu - nie pomogło, policzyłem do stu - również bez rezultatu. Ale w sumie czemu w ogóle liczyłem? Przecież każdy może pisać co chce, a tak jak w starym dowcipie "jak wszyscy to wszyscy, babcia też" A poszło o w sumie drobiazg.
Niedawno wydawnictwo MG wydało "Braci Karamazow", niby nic i powinno się tylko temu przyklasnąć, tyle że powieść Dostojewskiego ukazała się w tłumaczeniu Barbary Beaupre z ... 1913 roku. Co prawda, można poczytać sobie w sieci o "nowej odsłonie" i "nowy wydaniu" ... przekładu sprzed 100 lat, bagatela! ale co to jest 100 lat w porównaniu z wiecznością?! Są co prawda nowsze tłumaczenia ale może z Beaupre jest tak, jak z Anielą Zagórską i nowsze niekoniecznie oznacza lepsze, zwłaszcza, że książka w tym wariancie wywołuje bezapelacyjny podziw.
A trudno, żeby było inaczej, wszak "darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda" i nie po to wydawnictwo przesyła książkę w zamian za opinię na jej temat by potem czytać prawdę o "produkcie". Jednak czasami dobrze jest wiedzieć co bierze się do ręki. Otóż "walory" efektów pracy Beaupre barwnie zreferował prof. Grzegorz Przebinda, pisząc m.in.
"Wcześniejsze tłumaczenie Barbary Beaupre z 1913 roku liczyć się nie może, choć wydano je po raz drugi w 1927 roku w "Bibliotece Dzieł Wyborowych". Był to jednak tylko romans dla pensjonarek, który nawet skończył się w duchu prawdziwego harlequina: "Tegoż dnia odbyły się zaręczyny Aloszy z panną Chachłakow. Katarzyna patrzyła na Aloszę ze czcią prawie. On zaś miewał dziwne uśmiechy i głębokie spojrzenie w dal, jakby przewidując przyszłe swoje losy. Iwan z wolna powracał do zdrowia" ... Z tej warszawskiej edycji Dostojewskiego usunięto liczne fragmenty: o wielkim inkwizytorze, o Iliuszy, prawie wszystko o starcu Zosimie. Autor wstępu Leo Belmont uzasadnił to wszystko "potrzebą wygładzenia stylu oryginału na rzecz większej potoczystości". Z jego słów widać jasno, do kogo adresowana była powieść: "Gwoli popularyzacji dzieła Dostojewskiego na naszym gruncie wydawcom zdało się słusznym skrócić nieco rzecz w przekładzie, przez poświęcenie, bez krzywdy dla beletrysty-autora, dociekań mistyka prawosławnych świętości, zbyt gadatliwych i nazbyt już obcych pojęciu czytelnika polskiego dygresji religijno-filozoficznych, a nadto dłużyzny mnogich powtórzeń oryginału. Powieściowa fabuła zyskała przez to na zwartości i żywości akcji. Zręczny skrót uczynił całość strawniejszą dla dzisiejszego mniej cierpliwego czytelnika i niewątpliwie zapewni genialnemu dziełu Dostojewskiego większą a zasłużoną poczytność wśród szerokich kół publiczności polskiej". Ale czy i dzisiaj paru wydawców nie posłużyłoby się chętnie podobną metodą?"
Chyba w złą godzinę zadał to pytanie prof. Przebinda, oj, w złą! (Z resztą kilka lat temu) A jego opinia nie jest tylko opinią wyrafinowanego naukowca, który wszystkiego się czepia, bo wybranemu przez wydawnictwo MG tłumaczeniu Beaupre nie dała też szans K. Punktaki w "Zarysie problematyki tłumaczeń Braci Karamazow ... " aczkolwiek w znacznie bardziej stonowanej formie i jeśli mnie pamięć nie zawodzi, także Jan Smaga w edycji "Braci Karamazow" wydanej przez Ossolineum w serii Biblioteka Narodowa.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że powieść Dostojewskiego może się komuś podobać nawet w tym przekładzie, w konwencji "romansu dla pensjonarek" tyle, że te zachwyty sprawiają trochę wrażenia zachwytów nad oleodrukową kopią "Mona Lisy".
"Wcześniejsze tłumaczenie Barbary Beaupre z 1913 roku liczyć się nie może, choć wydano je po raz drugi w 1927 roku w "Bibliotece Dzieł Wyborowych". Był to jednak tylko romans dla pensjonarek, który nawet skończył się w duchu prawdziwego harlequina: "Tegoż dnia odbyły się zaręczyny Aloszy z panną Chachłakow. Katarzyna patrzyła na Aloszę ze czcią prawie. On zaś miewał dziwne uśmiechy i głębokie spojrzenie w dal, jakby przewidując przyszłe swoje losy. Iwan z wolna powracał do zdrowia" ... Z tej warszawskiej edycji Dostojewskiego usunięto liczne fragmenty: o wielkim inkwizytorze, o Iliuszy, prawie wszystko o starcu Zosimie. Autor wstępu Leo Belmont uzasadnił to wszystko "potrzebą wygładzenia stylu oryginału na rzecz większej potoczystości". Z jego słów widać jasno, do kogo adresowana była powieść: "Gwoli popularyzacji dzieła Dostojewskiego na naszym gruncie wydawcom zdało się słusznym skrócić nieco rzecz w przekładzie, przez poświęcenie, bez krzywdy dla beletrysty-autora, dociekań mistyka prawosławnych świętości, zbyt gadatliwych i nazbyt już obcych pojęciu czytelnika polskiego dygresji religijno-filozoficznych, a nadto dłużyzny mnogich powtórzeń oryginału. Powieściowa fabuła zyskała przez to na zwartości i żywości akcji. Zręczny skrót uczynił całość strawniejszą dla dzisiejszego mniej cierpliwego czytelnika i niewątpliwie zapewni genialnemu dziełu Dostojewskiego większą a zasłużoną poczytność wśród szerokich kół publiczności polskiej". Ale czy i dzisiaj paru wydawców nie posłużyłoby się chętnie podobną metodą?"
Chyba w złą godzinę zadał to pytanie prof. Przebinda, oj, w złą! (Z resztą kilka lat temu) A jego opinia nie jest tylko opinią wyrafinowanego naukowca, który wszystkiego się czepia, bo wybranemu przez wydawnictwo MG tłumaczeniu Beaupre nie dała też szans K. Punktaki w "Zarysie problematyki tłumaczeń Braci Karamazow ... " aczkolwiek w znacznie bardziej stonowanej formie i jeśli mnie pamięć nie zawodzi, także Jan Smaga w edycji "Braci Karamazow" wydanej przez Ossolineum w serii Biblioteka Narodowa.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że powieść Dostojewskiego może się komuś podobać nawet w tym przekładzie, w konwencji "romansu dla pensjonarek" tyle, że te zachwyty sprawiają trochę wrażenia zachwytów nad oleodrukową kopią "Mona Lisy".