Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niziurski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niziurski. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 listopada 2017

Adelo, zrozum mnie!, Edmund Niziurski

Po "Naprzód Wspaniali" i "Awanturach kosmicznych" przyszła wreszcie pora na trzecią część trylogii odrzywolskiej. Sięgałem do niej (korzystając, jak zwykle, z pretekstu przekazywania pałeczki w sztafecie pokoleń) z "pewną taką nieśmiałością" bo jakoś zupełnie jej nie pamiętałem i obawiałem się jakiegoś niewypału. Na szczęście moje obawy okazały się mocno na wyrost. Nie powiem co prawda, by Mistrz był w najwyższej formie ale i tak jest nieźle, znacznie powyżej średniej krajowej. 


Pewnie, można się do niejednej rzeczy przyczepić - jakim cudem w mieście, w którym są tylko dwie szkoły podstawowe na miejscowym stadionie zbiera się dwadzieścia tysięcy kibiców? Albo pomysł z przemianą karawanu w autobus weselny, równie głupawy co "As" z "Pana Samochodzika i zagadek Fromborka" Nienackiego. Wózek, którym chłopaki wiozą najpierw Cypka a potem Renatę jakoś dziwnie przypomina wózek, na którym Piraci wieźli Bosmana, a ulica Boleść ulicę Zapłotkową. Ale to szczegóły, na które pewnie czytelnicy należący do "grupy targetowej" nie zwracają uwagi. Tak jak zapewne nie "dekodują" znaczenia epizodów związanych z uboczną działalnością szpitalnej pralni, które dla starszych czytelników są oczywiste.

Są to jednak wszystko kwestie uboczne, nie na tym polega atrakcyjność książki dla współczesnych rówieśników Tomka Okista i Zyzia Gnackiego (o ile w ogóle jest dla nich atrakcyjna). Nie chodzi też o przygody i komplikowanie sobie życia, choć oczywiście nie jest to bez znaczenia, ale ważniejsze jest, że w "Adelo, zrozum nie!" Niziurski wyszedł daleko poza ściśle przygodowe opłotki i przedstawił początek dojrzewania. To dla głównego bohatera i narratora zarazem, trudna pierwsza lekcja. Ten chłopak mimo wszystkich swoich wad; budzi przecież sympatię i chyba paradoksalnie właśnie dzięki nim. Nie ma co się oszukiwać; tchórzostwo, kłamstwo, dwulicowość to nie jest coś co jest mu obce, a tę listę dałoby się jeszcze wydłużyć. Na szczęście, z drugiej strony mamy walczące o lepsze lojalność, szczerość i przyjaźń. Mieszankę, dzięki której robi się bardziej życiowy i bliższy czytelnikowi. Kto z nas nie dał się kiedyś namówić przyjacielowi, koledze do czegoś, czego później żałował? Kto z nas nie usiłował wykręcić się od konsekwencji domowych czy szkolnych przewin, pakując się w większe tarapaty? Tomek jest tym, który ciągle ma pod górkę, a przecież chce dobrze. Brzmi znajomo - samo życie.

Co jest w życiu nastolatka ważne - przyjaźń i pierwsza miłość. To odkrywanie świata, kiedy podaje się serce na dłoni wierząc, że z drugiej strony spotka nas to samo. Cóż za naiwność, witamy w świecie dorosłych! Ci bardziej "dojrzali" wiedzą co jest grane. Już szykują się do przepychania się przez życie łokciami, nie patrząc na innych. C'est la vie! A naiwniacy zostają ze zranionym sercem i bolesną nauką. Prawda o przyjacielu i prawda o pierwszej miłości. Niziurski niczego nie oszczędził swemu bohaterowi. Co z tego, że racjonalizuje swój stan - rozum swoje a serce swoje, to nie takie proste wyleczyć się z marzeń, które miało się za rzeczywistość. Ale czas zrobi swoje i będzie lepiej, szczerze w to wierzę, choć my już tego z książek o Tomku Okiście się nie dowiemy. Szkoda.

środa, 20 września 2017

Awantury kosmiczne, Edmund Nizurski

Nie wiem czemu Edmund Niziurski zmieniał drugą część trylogii odrzywolskiej, bo pierwotna wersja – „Awantury kosmiczne” zmian nie wymagała i śmieszy do dzisiaj. Wiadomo, jak to z książkami Niziurskiego, oparcie się na realiach lat 70-tych nie pozostaje bez konsekwencji i to co było oczywiste dla pokolenia rodziców, a może i już dziadków, dla współczesnych dzieci wymaga już komentarza. W porównaniu jednak ze starszymi powieściami nie ma tego dużo.


Niziurski obraca się wokół doskonale znanych i sprawdzonych motywów we wcześniejszych książkach (redaktorzy szkolnej gazetki, woźny, „śledztwo”, motyw snu) ale nie ma się wrażenia wtórności. Sprawdza się również jego recepta na przykucie czytelnika do książki – wartka akcja, humor sytuacyjny i odwołujący się do ówczesnego języka oficjalnego. Ale Niziurski wychodzi też poza „żelazne punkty” swoich powieści dla młodzieży. Obok bowiem standardowych, męskich spraw czyli konfrontacji „bandy z bandą” pojawia się wątek relacji damsko-męskich w młodzieńczym wydaniu. I nie wiem, czy nie jest to najciekawszy element powieści – w każdym razie wg mnie opis „adelowania” należy do najlepszych fragmentów książki.

To nie takie częste by nastolatek zaliczający się do „młodszej młodzieży” mógł jakoś skonfrontować własne, pierwsze i nieśmiałe „zapały” miłosne. Mam wrażenie, że mimo upływu czasu, od pierwszego wydania książki niewiele się w tej mierze zmieniło. Pierwsze uczucie ciągle jest przeżyciem dla kolejnych pokoleń nastolatków, a i starszy czytelnik pewnie się uśmiechnie na wspomnienie własnych konkurów niezależnie od ich rezultatu. Pokazanie „męskiego” punktu widzenia, pełnego zrozumienia dla męskiej części czytelników niewątpliwie jest wartością dodaną "Awantur kosmicznych" – to przecież temat, który dzieciom trudno poruszać nawet wśród rówieśników, szczególnie więc cenna jest możliwość zestawienia własnych pragnień i doświadczeń z tym, co bardzo realistycznie przeżywają bohaterowie powieści. 

Relacje z dyrektorem szkoły czy woźnym, śledztwo dotyczące tego drugiego, owszem napędzają akcję ale w gruncie rzeczy stanowią tło dla tego co najważniejsze, czyli miłosnych perypetii narratora. I choć dziecięcy czytelnik (płci męskiej) jakoś się z nim identyfikuje, to przecież trudno mu zamknąć oczy na fakt, że podobnie jak i jego przyjaciele daleki jest on od wzorca z Sèvres szkolnego supermana ale paradoksalnie te niedoskonałości bohaterów sprawiają, że przez to stają się oni bardziej wiarygodni.

Ale moją uwagę zwróciły inne, dwie rzeczy. Pierwsza; Niziurski, jak to on, żartobliwie zwraca uwagę na pominięcie w literaturze pracy woźnego ale po lekturze "Awantur kosmicznych" nasunęła się refleksja, że to niekoniecznie musi być tylko żart. Pamiętamy naszych nauczycieli, często nawet tych z którymi mieliśmy dwie lekcje w tygodniu a co z ludźmi, których spotykaliśmy codziennie przez wszystkie lata szkolne? Pamiętamy, sylwetkę, twarz ale chyba nikt więcej – kto wie jak nazywał się woźny w jego szkole? Trochę to smutne…

I druga uwaga; wiadomo, powieści Niziurskiego osadzone są w realiach lat, w których powstawały, opowiadają o świecie młodzieży stanowiącym jakby wykrzywiony wizerunek świata dorosłych. W "Awanturach kosmicznych" są jednak momenty, w których karykatura pobrzmiewa całkiem serio. Kiedy Okist jr, mówi o pracy redaktora gazety "albo piszemy to, co naprawdę myślimy i czujemy, albo gazeta nie ma sensu", a jego mama puentuje rolę kobiet i mężczyzn - "ci dzisiejsi mężczyźni! Wszystko spychacie na nasze głowy! Kieruj wszystkim, walcz o wszystko, stój w kolejkach, płać rachunki i jeszcze zajmuj się domem, och, my kobiety współczesne!" to nie brzmi to jak satyra lecz jako całkiem serio spuentowana diagnoza zjawisk, z którymi bohaterowie Niziurskiego mają do czynienia. I nie jestem pewien, czy gdyby to była "poważna" książka dla dorosłego czytelnika, to uwagi te zostałyby przepuszczone przez cenzora.

Na szczęście, dzisiaj to już tylko ciekawostki, co prawda mało, albo w ogóle nieczytelne dla dzisiejszych dzieci, podobnie jak choćby "przezwyciężanie adelistycznego odchylenia" ale przecież budujące klimat powieści i sprawiające, że z kolei dorosły czytelnik ma szansę znaleźć w niej to, co przegapił kiedyś mając dziesięć, dwanaście czy czternaście lat. 

czwartek, 24 sierpnia 2017

Naprzód, Wspaniali!, Edmund Niziurski

Nie wiem, co teraz jest numerem jeden w literaturze dla dzieci i młodzieży, ale odnoszę wrażenie, że nie książki Niziurskiego - przegrały pojedynek z opowieściami o zombie i wilkołakach. Jak to się stało, że książki, na które trzeba było swego czasu „polować” i które czytało się „jednym tchem” dzisiaj zbierają kurz na półkach? Cóż, wydaje mi się, że to co było ich atutem kilkadziesiąt lat temu, jeśli obecnie nie jest wadą to z pewnością też nie pomaga. 


To co było oczywiste dla chłopaka w latach 70-tych dzisiaj jest czymś zupełnie nieznanym. A nie ma co ukrywać, nikt nie lubi rzucania kłód pod nogi w czasie lektury. Co to jest bigbit, o co chodzi z egzekutywą i aktywem, czym był brudas, zieleniak i Kościuszko? To nie wymagało żadnego tłumaczenia, teraz wymaga czasami obszernej glosy.

Wiadomo na czym polegał jeden z głównych atutów książek Edmunda Niziurskiego - na oparciu się na realiach lat, w których powstawały, a potem na ich karykaturalnym skrzywieniu. Przeniesieniu poważnego świata dorosłych w świat „młodszej młodzieży” z przymrużeniem oka, pokazanie że w szarej (z której to szarości zresztą niespecjalnie zdawano sobie sprawę), dobrze znanej rzeczywistości mogą się dziać rzeczy ekscytujące. Zwykłe miasto, zwykła szkoła, zwykli chłopcy. To dzięki temu można się było utożsamić z bohaterami, każdy z nich miał szansę odnaleźć w nich jakąś cząstkę siebie.

Bo kto by nie miał większych albo mniejszych problemów w szkole, w domu czy na podwórku. Kto nie marzył o bohaterskich czynach i nie zazdrościł "ojcom i dziadkom, żałując w głębi ducha, że nie żyjemy w czasach wojny. Koniecznie chcieliśmy zrobić coś wielkiego." "(...) nawiedzały nas okrutne myśli. Patrzyliśmy, czy jakiś litościwy przechodzień nie stłucze szyby wystawowej i nie zrabuje czegoś, żebyśmy mogli rzucić się za nim w pogoń i oczywiście złapać. Albo (...) wyglądaliśmy z nadzieją (...) że może gdzieś się pali i że można będzie walczyć bohatersko z ogniem i wyciągać zaczadzone dzieci z pożaru. Albo spacerowaliśmy po moście, zaklinając w duchu nielicznych przechodniów, żeby któryś z nich zechciał łaskawie zrobić salto do rzeki i topić się, abyśmy mogli skutecznie pospieszyć mu z pomocą. Ale jakoś nikt nie chciał kraść, podpalać ani skakać do wody.

I "Naprzód, Wspaniali!" jest dla takich chłopców. Takich, którzy oprócz emocji dostarczanych przez kolejny odcinek Minecraftu, marzą jeszcze o przygodach w realnym świecie, a jeśli jeszcze ciekawi ich szkolny świat rodziców (a może nawet i dziadków), to tym bardziej książka Niziurskiego jest dla nich. Oczywiście wiele smaczków jest nie do odtworzenia, jak choćby rola gazetki ściennej, dzisiaj pełniącej bardziej funkcję ozdobną a kiedyś propagandowo-ideologiczną, czy idea "Niewidzialnej ręki". Czasy się zmieniły, hierarchia wartości uległa zmianie.

Ale na szczęście powieść Niziurskiego jest przede wszystkim powieścią przygodową z akcją toczącą się w szkolno-podwórkowo-domowym anturażu. Z dowcipem sytuacyjnym i językowym, który gimbazy może nie zawsze jest zrozumiały, ale trzeba przyznać, że tym razem ma prawo go nie chwytać (przynajmniej nie zawsze) ale od czego w końcu są rodzice.  Bez trudu w książce znajduje się już wcześniej sprawdzone z powodzeniem motywy. Są więc redaktorzy szkolnej gazetki ("Księga urwisów"), zrujnowany budynek, sen ("Siódme wtajemniczenie"), tropienie przestępców, emeryci ("Awantura w Niekłaju") ale nie sądzę by można było mówić o wtórności.

Nie jest to może Niziurski w szczytowej formie ale i tak znać klasę. 

wtorek, 17 listopada 2015

Awantura w Niekłaju, Edmund Niziurski

Moje powroty do książek z dzieciństwa, tych "chłopackich" oczywiście, to jeden z elementów budowania tradycyjnej, międzypokoleniowej więzi z synem, utrzymanej w nurcie "my, faceci musimy trzymać się razem". Oczywiście chęć przekazania dziecku "pałeczki" przyjmując czasami karykaturalną postać, przyznaję się - również nie jestem bez winy, nie ogranicza się tylko do ojców. W każdym razie powieści Edmunda Niziurskiego nadają się do tego, jak mało które. Mowa naturalnie o jego najlepszych powieściach, kończących się - to ewentualna kwestia sporna - na "Awanturach kosmicznych".


Co prawda, jakby to powiedzieli specjaliści od gender studies, utrwalają one tradycyjne, heteronormatywne stereotypy czy jakoś tak, ale wystawia to tym książkom, paradoksalnie, jak najlepszą oceną. Rzeczywiście, dziewczęta "przemykają" tylko w jego książkach, a nawet gdy zdarza się, że stanowią nawet spiritus movens działań głównych bohaterów, to nawet wówczas bardziej są przedmiotem, niż podmiotem ale nie o feministycznych aspektach "Awantury w Niekłaju" chciałem pisać, bo na to szkoda czasu.

To stadium przejściowe pomiędzy "Księgą urwisów" a "Siódmym wtajemniczeniem". Z pierwszą łączą ją elementy propagandy - nawet piraci na swojej fladze mają napis "precz z kolonializmem i imperializmem", ojciec wodza Kolonistów jest aktywistą partyjnym, nazwisko Adenauera ma pejoratywny wydźwięk (dla niezorientowanych - w latach 60-tych prezydent RFN był dyżurnym chłopcem do bicia propagandystów PRL), a złodzieje przemysłowi usiłują wykraść osiągniecie polskiej myśli technicznej i sprzedać imperialistom z Zachodu. Na szczęście dzieci, przełamując dotychczasowe antagonizmy, zjednoczyły swoje siły i przy współudziale milicji obywatelskiej udaremniły te niecne knowania. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że te wysiłki nieletnich nie na wiele się zdały, jak wiadomo bowiem, silniki "syrenek" i "warszaw" jakoś nie pobiły "mercedesów" i "fordów" więc nawet gdyby kradzież się udała, wielkiej straty nikt by nie poniósł. 

Z kolei wyraźnie widoczny motyw odrzucenia, wynikający z obcości i fizycznych niedoskonałości to zapowiedź "Siódmego wtajemniczenia", w którym stanie się on motywem przewodnim. "W Awanturze w Niekłaju" wyraża się on w stosunku do Światopełka Dauera i ... emerytów z ulicy Zapłotkowej (kapitalna scena z wózkiem zbieracza surowców wtórnych, która się na niej rozgrywa, należy do najlepszych w książce). Ale to nie jedyne podobieństwo tych dwóch powieści bo swój odpowiednik w postaci trumny Klappera znajdą tam też skrzynie Szwajsa, Ogród w twierdzy Persil, a Piraci i Koloniści zmienią się w Matusków i Blokerów. Wreszcie kosmiczne zainteresowania Federacji Astronautów przerodzą się w ucieczkę w kosmiczne fantazje Gustawa Cykorza i Inocynta Ankohlika.  

Ale powiedzmy sobie szczerze, to wszystko to kwestie drugorzędne dla grupy docelowej, czyli dzieci z przełomu podstawówki i gimnazjum. Ważne jest co innego - ważne jest, że są bandy, które ze sobą konkurują i ważne jest poszukiwanie skarbów. To wszystko umieszczone jest w anturażu militarno-wojennym, który zawsze działa na chłopców, niezależnie od wieku i zostało sprawnie opowiedziane (z niewielkimi tylko potknięciami), z wartką akcją, zgrabnie wplecioną, nienachalną dydaktyką. Dzisiaj, co najwyżej może być kłopot z realiami bo akcja powieści rozgrywa się w 1960 roku ale też nie jest wielki mankament skoro książka spodobała się słuchaczowi, który chodzi dopiero do trzeciej klasy.  

poniedziałek, 28 lipca 2014

Księga urwisów, Edmund Niziurski

I pomyśleć, że to kiedyś była jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa ... Wiedziałem, że czasami lepiej nie wracać do niektórych książek bo łuski z oczu mogą spaść z hukiem i spadły mimo, że do Księgi urwisów miałem sentyment niejako podwójny bo należy ona do "nurtu świętokrzyskiego" w twórczości Niziurskiego obok "Klubu włóczykijów" i "Awantury w Niekłaju"


Co prawda identyfikacja miejsca akcji była znacznie bardziej skomplikowana niż w przypadku "Klubu ..." ale tym większą miałem satysfakcję gdy odkryłem, że powieściowy Wilczków to wieś Zajączków pod Kielcami niedaleko obecnego rezerwatu Miedzianka, gdzie do połowy lat 50-tych trwały prace poszukiwawcze złóż miedzi, które posłużyły za kanwę książki (wielokrotnie wspominany w powieści Piekutów i Matka Boska Piekutowska, którą tak często wzywał sekretarz gminnej rady narodowej Kupść to Piekoszów i MB Piekoszowska) oraz filmu "Tajemnica dzikiego szybu", który był tam kręcony na podstawie powieści. 

Ach, jak bardzo kiedyś podobała mi się tak książka, zresztą pierwsza powieść Niziurskiego jaka wpadła mi w ręce. Jak dobrze rozumiałem marzenia Stefka Goli o prawdziwej piłce do gry w "nogę" i co prawda nie miałem tak zaawansowanego systemu komunikacji jak on i Wiktor Stopa ale dwie podziurkowane puszki po paście do butów połączone grubą nitką też spełniały swoją funkcję. 

Dzisiaj z moich zachwytów niewiele zostało - owszem obraz wiejskiej szkoły i klasy szóstej nakreślony jest z humorem i trudno się nie uśmiechnąć czytają choćby opis Wilczkowskiej wersji rozgrywek olimpijskich - "Na przerwach odchodzą tu zawody w różnych konkurencjach - biegi i skoki, rzuty kulą i dyskiem; jednym słowem - lekkoatletyka. Niekiedy, co gorsza, zapaśnictwo lub boks, który w miejscowych warunkach przeradza się nagminnie w tak zwane "puszczanie farby". Póki była pogoda i zawody odbywały się na podwórzu, to jeszcze pół biedy. Obrywał tylko ten, kto chciał oberwać, zresztą zbyt wybujałym wybrykom kładł szybki kres woźny Krupa. Ale teraz rozdeszczyło się i życie sportowe przeniosło się do hali, to znaczy do klasy, i zawładnęło nią bezapelacyjnie. 

Trzeba się mocno pilnować, bo można "zafasować" sierpowego albo dostać w głowę papierową kulą, albo na plecach wyląduje ci zawodnik, który w tej chwili przesadza ławkę w skoku wzwyż. (...) Tylko w ostatniej ławce pod oknem i w ostatniej ławce pod piecem są rezerwaty. Tam nie wolno ćwiczyć i bić. W pierwszym rezerwacie siedzi wiecznie zaspany Jasio Skórka [który zresztą jakoś przedziwnie później zmienia imię na Wiesio]. Jasio okupuje swój rezerwat kiełbasą, którą dostarcza codziennie zawodnikom. Jest zresztą mało wymagający. Byle nie bito go po głowie, może spać nawet przy największym hałasie. Drugim rezerwatem jest ławka, gdzie przechowuje się i czyta gazety sportowe. Z trudem zdobywane - cieszą się wielką popularnością i są otoczone ogólna opieką. Niestety z powodu trudności finansowych korzystanie ze świeżej prasy jest niemożliwe. "Przegląd Sportowy" dociera do Wilczkowa po trzech dniach od ukazani się w druku, a do rąk sportowców z szóstej dostaje się dopiero po tygodniu, zwykle w dość sfatygowanym stanie. (...)

Ale poza tymi rezerwatami, jak powiedzieliśmy, jest olimpiada. Sterroryzowane dziewczynki siedzą cicho w kącie. Niestety nie wprowadzono jeszcze konkurencji kobiecych i pozostaje im tylko kibicowanie, przeciwko czemu się buntują, ale nic nie mogą poradzić."

Niestety humor z jakim opisywane są szkolne ale i też domowe realia życia bohaterów został przygnieciony ciężarem propagandy i to pomimo, że jak na tamte lata (pierwsze wydanie powieści ukazało się w 1954 r. a jej akcja rozgrywa się we wrześniu 1952 r.) styl Niziurskiego był bardzo lekki a i nie pozbawiony krytycznego spojrzenia na władzę, tę lokalną oczywiście. To na co nie zwracałem większej uwagi w dzieciństwie albo odbierałem w kategoriach wątku sensacyjnego, po osiągnięciu pełnoletności trudno już strawić. "Głodne kawałki" na temat spółdzielni produkcyjnej oraz szpiegów i dywersantów czyta się początkowo z uśmiechem a potem już ze zniecierpliwieniem, cóż też można pomyśleć gdy największą inwektywą jaką kierują pod swoim adresem szóstoklasiści jest ... "ty prywatna inicjatywo".

Z tego zalewu agitacji, trzeba przyznać, że bardzo sprawnie podanej da się wyłuskać rzeczy bardziej trwałe - to obraz biednej, podkieleckiej wsi w latach powojennych. Wsi w której, źródłem światła jest świeczka a w najlepszym razie lampa naftowa, gdzie jedna para butów musi starczyć na cały rok, gdzie życie płynie tak jakby się świat nie zmieniał podobnie jak legenda (autentyczna) o Wojtku Miedzianej Stopie. 

piątek, 11 lipca 2014

Klub włóczykijów, Edmund Niziurski

Trochę to trwało zanim doszedłem do wniosku, że to chyba najlepsza z książek Edmunda Niziurskiego, a konkurencja jest przecież bardzo silna: "Księga urwisów", "Awantura w Niekłaju", "Sposób na Alcybiadesa", "Siódme wtajemniczenie", "Awantury kosmiczne" czy "Niesamowite przypadki Cymeona Maksymalnego" wysoko ustawiają poprzeczkę. 


Choć Niziurski wykorzystał szablon, który w literaturze młodzieżowej eksploatował do znudzenia Zbigniew Nienacki w swoich historiach o Panu Samochodziku, to jednak uniknął wrażenia sztampy, bo szablon ten zarówno w "Klubie włóczykijów", jak i pozostałych powieściach (ograniczam swoją wiedzę do powieści, które zostały wydane do 1978 r. czyli kończy się ona na "Awanturach kosmicznych") nie jest niewolniczo wykorzystywany.

Jest więc akcja rozgrywająca się w czasie wakacji, bohaterami są uczniowie (jeden to znajomy z "Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa"), jest zagadka, w której rozwiązaniu mogą wziąć czynny udział także czytelnicy - (dla chętnych próbka poniżej, spacje nie świadczą o ilości brakujących liter);

"Sy nie ciał że jem arła ze mną ęc dyby
ę gle stał z ty świ po na g ę św krzy
dy słoń lwa ogon jedz a dzie czar krąż przez
goł b e pus kamien tań w poł nie przy najniższym
kamieniu i pa na binę lew a głowa cie oka ci
miejsce. Tam ukaj a naj to, co ukryłem przed rok
niepo łany ",

są zmagania z konkurencją i przestępcami, jest także wątek romansowy a wszystko to podlane sosem wiedzy historycznej i krajoznawczej, która podana została w niestandardowej formie, bo trudno powstrzymać się od zabawy i samodzielnych poszukiwań miejsc na Mazurach, o których pisał Roch do Kornela - "(...) przedwczoraj widzieliśmy pływające wyspy z całymi osiedlami mew-śmieszek. Noc spędziliśmy w schronisku PTTK mieszczącym się w starym zamku krzyżackim, a rano popłynęliśmy dalej. Nazajutrz oglądaliśmy tarpany nad jeziorem. Wieczorem przybyliśmy do malowniczego campingu w samym centrum puszczy. Zostaniemy chyba tu tydzień i będziemy włóczyć się po okolicy. Jutro dzień odpoczynku. Planujemy tylko mały spacer do pobliskiej cerkwi (6 km), żeby obejrzeć ikony."

Do dzisiaj, dzięki powieści Niziurskiego pamiętam, że pierwsza Kolumna Zygmunta (leży na trawniku pomiędzy Zamkiem Królewskim i trasą W-Z) nie była z marmuru lecz wapiennego zlepieńca cechsztyńskiego, a "distractio epidemica iuvenalis" było pierwszym łacińskim zwrotem jaki poznałem w życiu. Dowiedziałem się też co to są śparogi i jak wygląda dziewięćsił, no i nabawiłem się poczucia winy, że ciągle jeszcze nie odwiedziłem Pułtuska, w którym rozgrywa się spora część akcji książki. Nawiasem mówiąc miasteczko ma szczęście do literatury bo uwiecznił je wcześniej Wiktor Teofil Gomulicki we "Wspomnieniach niebieskiego mundurka".

W "Klubie włóczykijów" widoczne są charakterystyczne cechy pisarstwa Niziurskiego; parodystyczna stylizacja urzędowego języka i wykorzystanie rzadko spotykanych imion, a niekiedy ich tworzenie - "Pani pozwoli, że przedstawię jej panów Pirydionów, którzy nas tu przywieźli. To pan Maciej Pirydion Starszy, a to pan Maciej Pirydion Młodszy. - Dla ścisłości - wtrącił Pirydion Młodszy - chciałbym zauważyć, że nie jest to wyróżnik dostateczny ponieważ w naszej licznej Pirydionowej rodzinie jest siedmiu Maciejów Pirydionów Starszych i koło trzynastu Maćków Pirydionów Młodszych. Dlatego, aby nie było pomyłki, mojego brata nazywają Pirydionem Politechnicznym albo Polipirydionem, względnie Pirydiopolitem, lub jeśli pani woli, także po prostu Pirypoldem lub Pirylem. Natomiast na mnie proszę mówić Pirydion Teodorowy, albo Pirydor. Przyjęta też jest popularna nazwa Teopiryd względnie Teodion Pirydowy. Jak więc pani widzi, w ten sposób łatwo nas odróżnić.

Nie wiem, czy dzisiaj "Klub ... " jest jeszcze czytany i bardzo możliwe, że patrzę na niego przez różowe okulary sentymentu i wspomnień, w każdym razie dla mnie powrót do przeszłości był chwilą odprężenia i zabawy, do czego i Was zachęcam, bo będziecie mieli okazję poznać "przemiłych ludzi, niezapomnianą Pelagię, niezrównanego stryja Dionizego, smętnego Polipiryda z brodą, Pirydora dzielnego i Kornela, nie mówiąc już o zielonookiej Joannie".

poniedziałek, 29 lipca 2013

Niewiarygodne przygody Marka Piegusa, Edmund Niziurski

W ramach wakacyjnego rozleniwienia i powtórek z dzieciństwa przyszła kolej na chyba najgłośniejszą książkę Edmunda Niziurskiego. Ale najgłośniejsza czy najbardziej znana nie znaczy, niestety, najlepsza, by nie powiedzieć wprost, że to książka rozczarowująca i nie zmienia tego nawet sentyment do lektury sprzed lat.
 

Przygody tytułowego bohatera sprawiają wrażanie nie tyle niesamowitych ile raczej głupawych, no i kończą się po kilku początkowych rozdziałach, książka mówi bowiem nie tyle o przygodach Marka Piegusa co o jego poszukiwaniach, w których on sam nie odgrywa żadnej aktywnej roli. Równie dobrze powieść mogłaby nosić tytuł "Niewiarygodne przygody szukających Marka Piegusa" i moim zdaniem byłby on bardziej adekwatny do treści. Książce nie pomagają też, delikatnie mówiąc, "formalne eksperymenty" związane z prowadzeniem narracji i odautorskimi komentarzami a la "wujek dobra rada", na szczęście dosyć szybko i one mają swój koniec, co powieści wychodzi tylko na lepsze.

Pechowy szóstoklasista, szajka złodziei, detektyw amator, harcerze na tropie i milicjanci w odwodzie, to postacie książki, z którymi czytelnik wita się i żegna jakby przez zapomnienie Autora w trakcie lektury. Początkowo główne skrzypce gra Marek wraz ze szkolnym kolegą i lokatorem, potem niejaki Hippollit Kwass i wreszcie harcerz Teodor. Trochę tak to wszystko bez ładu i składu. No i jeszcze to rozczarowanie - fiasko poszukiwań kościoła św. Bazylego i płaskorzeźby św. Jacka ukrywającej przejście do podziemi i kryjówki bandy, nie mówiąc już o tym, że lwy w warszawskim zoo znajdują się na wybiegu a nie w klatce, nie da się więc odnaleźć tej, w której zamknięty był Alek i Cedur. Znak firmowy powieści Niziurskiego - humor, też taki sobie, tylko z rzadka przypominający ten z jego najlepszych powieści, ale jest w książce i pewien pozytyw.

Otóż dla mnie "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" to przede wszystkim wprawka i zapowiedź "Klubu włóczykijów", a obie powieści łączą niektóre postacie (m.in. Wieńczysław Nieszczególny i Teodor) oraz zbliżone motywy, na przykład odpowiednikiem wyjścia z podziemi w łaźni miejskiej (kto dziś jeszcze pamięta taki przybytek użyteczności publicznej) w "Klubie włóczykijów" jest wyjście w kolegiacie pułtuskiej.

I choćby ze względu na powinowactwo tych dwóch książek warto jednak "Niewiarygodne przygody" przeczytać, specjalnie zresztą czasu nie marnując, bo co by nie mówić, jak to u Niziurskiego, akcja wartko się toczy, wszelako niczego nadzwyczajnego nie ma co oczekiwać. No, może poza wiedzą, że "skumbrie w tomacie" mogą odgrywać też zupełnie inną rolę niż w wierszu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

niedziela, 23 czerwca 2013

Siódme wtajemniczenie, Edmund Niziurski

W plebiscycie Beznadziejnie Zacofanego w Lekturze na ulubioną polską powieść dla młodzieży "Siódme wtajemniczenie" znalazło się dopiero w czwartej dziesiątce. W sumie nic dziwnego zważywszy, że przeważającą większość przedstawiającą swoje typy stanowiły panie, a książka to klasyka literatury dla chłopców, prawie całkowicie pozbawiona wątków "sercowych", które są przecież naczelnym motywem powieści dla kobiet niezależnie od wieku.  


A kto lepiej niż chłopcy może zrozumieć męską solidarność, choćby dotyczyła ona "mężczyzn" będących uczniami starszych klas podstawówki, pragnienie uczestniczenia w czymś tajemniczym, co jednocześnie daje możliwość doznania przygód i wykazania się bohaterskimi czynami?

Powieść Edmunda Niziurskiego  to historia rozgrywająca się w niewielkim miasteczku na Śląsku, w małej szkole, w której rządy sprawują (a przynajmniej tak im się wydaje) dwie grupy chłopców, ci którzy tam się urodzili i przyjezdni, których rodzice tam przyjechali do pracy (podobny podział widoczny jest we wcześniejszej "Awanturze w Niekłaju"). Los nowego ucznia jest nie do pozazdroszczenia, gdy jak sam opowiada, siedział "stłamszony pod miotłą jak mysz, ze świeżo natartymi uszami i piekącymi jeszcze od mydła oczami, a na dodatek gnieciony przez rurę ściekową w okolicach kości ogonowej. I coraz smutniej mi się robiło, że nie należę do żadnego z galopujących tabunów i pomyślałem, że dobrze byłoby tak biegać swobodnie jak Bloker czy Matusek." Gdy wreszcie marzenie się spełniło i stał się jednym z nich, okazało się, że wszystko jest nie tak, jak sobie wyobrażał.

Trochę z obawami wracałem do tej książki pamiętając o ideologicznych motywach  widocznych w "Księdze urwisów" i, choć w nie takim już stopniu, we wspomnianej "Awanturze w Niekłaju". Aczkolwiek niegdyś nie zwracałem na nie uwagi, to jednak nie da się ukryć, że dzisiaj jednak brzmią one co najmniej anachronicznie. W "Siódmym wtajemniczeniu" na szczęście propagandy można się tylko domyślać rozpoznając w świecie chłopców analogie do świata dorosłych a i to nie są one jakoś specjalnie akcentowane.  Aktualność za to zasadniczo zachował "encyklopedyczny" podział nadużywających napojów wyskokowych, zgodnie z którym "Pijacy dzielą się ogólnie na lokalowych i koczujących. Wśród lokalowych najważniejsze są grupy pijaków barowych, i kameralnych, a wśród koczujących przeważają podpłotkowi, leśni, ogrodowi i łęgowi."

Inna rzecz, że nie wiem, na ile w dobie gier komputerowych, okraszone "wybrykami" dziecięcej fantazji i poczuciem humoru,  zdobywanie twierdzy "Persil" w niemieckim hełmie z II wojny światowej jest jeszcze atrakcyjne dla sześcio-, siódmo- i ośmioklasistów. Dla mnie było ...