Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rybakow. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rybakow. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 czerwca 2018

Kordzik, Anatolij Rybakow

Nie da się ukryć, że lata komunizmu to do literatury (podobnie zresztą, jak i dla innych dziedzin kultury) czas stracony. Oczywiście, każda epoka ma swoje i prawa i swój styl różnie odbierany przez następne pokolenia ale literatura powstała w trybie, że tak powiem, nakazowo-rozdzielczym, próbę czasu zniosła wyjątkowo źle i swój żywot zakończyła u nas w 1989 roku.


Dzisiaj bestsellery prozy radzieckiej a i nasze rodzime, ówczesne wytwory nie mają co liczyć na drugi żywot. Ideologiczna skaza stała się dla nich piętnem skazującym na zapomnienie. Co najwyżej są traktowane jako dokumenty epoki albo coś, do czego czytelnicy urodzeni w czasach sprzed wynalezienia ipodów sięgają z sentymentu, jako do reliktów swojego dzieciństwa albo młodości. Przyznaję, nie jestem wolny od tej słabości i dałem się jej ponieść w przypadku "Kordzika" Anatolija Rybakowa, książki która obok "Samotnego białego żagla" oraz "Timura i jego drużyny" należała do najpopularniejszych młodzieżowych powieści rosyjskich, oczywiście nie tyle za sprawą literackich walorów, co wpisania na listę szkolnych lektur.

Dzisiaj "Kordzik" nie miałby u młodocianych czytelników żadnych szans, nie chodzi nawet o dawkę propagandy (a ta jest potężna). Wiedza (nawet "skrzywiona"), którą posiadał uczeń w czasach "komuny" sprawiała, że to co dla dzisiejszego ucznia podstawówki jest czarną magią dla niego było oczywistością. Rewolucja październikowa, wojna domowa (jest nawet wzmianka, że "Polacy zajęli Kijów"), biali vs. czerwoni, pionierzy, komsomolcy. Tego nikt uczniowi, powiedzmy, szóstej klasy nie musiał wyjaśniać, to wiedziało się samo przez się. Oczywiście była to wiedza zakłamana ale była, to po pierwsze.

Po drugie, o ile zdarzają się książki, gdzie spokojnie da się przymknąć oko na widoczną w nich indoktrynację i które to bez problemu można by z nich usunąć dając im tym samym jeszcze jedną szansę, to niestety "Kordzik" do nich nie należy. W gruncie rzeczy propaganda przyćmiewa, poza początkowymi rozdziałami, wątek przygodowo-sensacyjny, co sprawia że tak naprawdę, to powieść nie tyle o rozszyfrowaniu tajemnicy jaką w sobie kryje stary marynarski kordzik, ile książka o perypetiach dzieci, którym się marzy wstąpienie w szeregi Komsomołu. Jest tu wszystko; peany na cześć komunizmu włącznie z fragmentem przemówienia Lenina wygłoszonym na III Zjeździe Komsomołu, publiczny lincz na chłopcu w stylu, jaki był praktykowany na partyjnych konwentykielach, przeciwstawienie pionierów - skautom (nie trzeba dodawać, którzy są dobrzy, a którzy źli), że o odsądzeniu burżuazji od czci i wiary nie wspomnę. W sumie, można powiedzieć, że bohaterowie powieści Rybakowa dobrze by się rozumieli z Pawlikiem Morozowem.

Nie ratują książki nawet zaskakujące smaczki, przedstawione oczywiście w "jedynie słusznym" świetle, takie jak; wzmianki o ruchach powstańczych Machno i Antonowa, racjonowaniu żywności w Moskwie, głodzie na Powołżu i "bezprizornych". Nie pomagają także autobiograficzne wątki dotyczące Katajewa i jego rodziny; przedstawione w epizodzie w Rewsku (w rzeczywistości miejscowość to Snowśk), gdzie mieszkali dziadkowie pisarza i opisach Arbatu gdzie mieszkał on sam, które stanowią zdecydowanie najlepsze fragmenty powieści.

I pomyśleć, że "Kordzik" doczekał się ekranizacji (w 1954 i 1973 roku) i ciągu dalszego w postaci dwóch kolejnych powieści, co było chyba jakąś manią Rybakowa, bo jeszcze dwukrotnie w stosunku do innych swoich bestsellerów korzystał z takiej możliwości odcinania kuponów od ich popularności, ale jak to mawiali starożytni, pro captu lectoris habent sua fate libelli. 

niedziela, 19 czerwca 2016

Dzieci Arbatu, Anatolij Rybakow

"Narodowa w formie, socjalistyczna w treści" - ty był kanon, który odnosił się do architektury socrealizmu i nie bardzo wiadomo, co miał do końca znaczyć ale gdy czytałem "Dzieci Arbatu" to właśnie on jakoś tak przychodził mi na myśl. I chyba nie mnie jednemu, bo to rozdwojenie, a także przyczyny, o których za chwilę przeczytacie, sprawiły, że po krótkim okresie popularności powieść Rybakowa nie zyskała nigdy znaczenia takiego, jakie mają książki Ginzburg czy Mandelsztam, mimo, że dotyka tych samych kwestii. 


I nie ma się co dziwić, bo nie jest to ani arcydzieło literackie ani specjalnie przenikliwa diagnoza rzeczywistości radzieckiej. W trakcie lektury, tytułowych dzieci Arbatu jest jakby co raz mniej, bo z jednej strony wypierane są przez drugi wątek - portret Stalina, rzecz może wówczas w Rosji, gdy książka powstawała, sensacyjną ale dzisiaj niezbyt już odkrywczą, z drugiej zbiorowy portret rówieśników z centrum Moskwy sam jakoś rozłazi się w szwach - na placu boju pozostaje w zasadzie dwoje (przy sporej dozie dobrej woli - troje bohaterów), o pozostałej piętce słuch zaginął. 

To co (chyba) miało być ukazaniem doli a raczej niedoli przeciętnego Rosjanina w okresie stalinowskiego terroru, wygląda raczej na jakieś nieporozumienie. Bohaterowie Rybakowa niespecjalnie martwią się problemami życia codziennego, w zasadzie takich trosk nie mają - ich jedynym (ale za to jakim) problemem są "odłamki", którymi mogą oberwać uczestnicząc w życiu społecznym. 

To bardzo dziwni młodzi ludzie - zupełnie niezdający sobie sprawy z tego w jakim świecie żyją. Co więcej, wierzący, że uczestniczą w budowaniu czegoś wspaniałego. Owszem młody wiek dużo może usprawiedliwić ale jednak nie zupełną głupotę, ślepotę, strach i zakłamanie. Tylko dwoje bohaterów zachowuje przytomność umysłu - jeden to cynik i egoista, druga to niezależna, zbuntowana dziewczyna. Cała reszta ochoczym sercem włącza się w budowę komunizmu. 

Zdumiewające, ale mam wrażenie, że Rybakow chciał pokazać, że obok złych komunistów istnieli dobrzy komuniści a zanim władzę zdobył zły Stalin, rządził dobry Lenin. To trochę tak jakby powiedzieć że obok złych nazistów istnieli też dobrzy naziści, a złym jest morderca, który jest odpowiedzialny za śmierć dziesiątków milionów ofiar, zaś dobrym ten, za którego rządów zginęło kilka milionów. Tu nie ma słowa o tym, że ideologia, która oparta jest na przemocy i wrogości wobec drugiego człowieka, nie może z definicji wiązać się z niczym pozytywnym. 

Rybakow wielokrotnie akcentuje to, jaki to wielkich przeobrażeń dokonano w czasach komunizmu ale nie stawia niewygodnych pytań: po co? w imię jakiego dobra? Co z tego, że wybudowano największą na świecie hutę - ale za cenę jakich ofiar i co ofiarując ludziom w zamian oprócz sloganów o lepszej przyszłości kosztem gorszej teraźniejszości. To nie za zacofanych rządów carów ale za postępowych rządów komunistów ludzie w Rosji milionami umierali z głodu. U bohaterów Rybakowa, nawet tych dotkniętych represjami, nie ma cienia refleksji na ten temat - to ludzie poddani skutecznemu praniu mózgu, nie rozumiejący co się z nimi stało, niezdający sobie sprawy z tego w jakiej rzeczywistości żyją. I nie chcą tego zrozumieć, z głupoty, ze strachu, z zaślepienia. 

Jednocześnie na jakieś kuriozum zakrawa, że inteligentnie ludzie, którym wtłacza się do głowy materialistyczny pogląd na świat wierzą, że istnieje coś takiego jak partia. Rybakow pokazuje, że to nie żadna partia, bo przecież żaden taki byt nie istnieje, lecz ludzie, którzy stoją u władzy zasłaniający się tym pojęciem jak parawanem decydują o losach innych. Nie ma żadnej zbiorowej mądrości, zbiorowej sprawiedliwości, zbiorowego sumienia to tylko wola jednego człowieka, która przekazywana jest ze szczebla na szczebel niżej w hierarchii władzy. Ale Rybakowowi ma się wrażenie, wyszło to raczej mimochodem, bo ciągle wierzy w istnienie czegoś takiego jak człowiek radziecki. A to nie tyle człowiek radziecki co homo sovieticus.

Cóż, pewnie gdyby Rybakow napisał "Dzieci Arbatu" w 1956 r. miałby szansę na ich wydanie, bo to powieść spod znaku "komunizm tak, wypaczenia nie" ale ponieważ spóźnił się 10 lat, więc także i my żeby ją przeczytać musieliśmy czekać ponad dwadzieścia kolejnych lat. W sumie, wcale nie jestem taki pewien czy było warto.