Przyszła wreszcie pora na chyba najgłośnieszy ale też i najbardziej kontrowersyjny (łagodnie rzecz ujmując) tekst o "Murzynku Bambo" Juliana Tuwima, o którym już wcześniej wspominałem.
Przyznaję, że po lekturze interpretacji zaproponowanej przez Marcina Moskalewicza, można wyszeptać niczym umierający Kurtz - zgroza, zgroza ... . "(...) tekst o Murzynku Bambo jest metaforą nieprzekraczalnej i nieredukowalnej różnicy istniejącej pomiędzy dwoma stanami człowieczeństwa, a zarazem metaforą każdej odmienności, niemożliwego do przejścia czystego popędu do naszego intelligibilnego świata świadomego Ja." Konia z rzędem temu, kto zgadnie co Autor miał na myśli.
Przebrnąłem przez tekst Marcina Moskalewicza, z uporem godnej lepszej sprawy i nie ukrywam, że mam pokusę by ocenić go (tzn. tekst) w kategoriach „wyśmiać i wyszydzić” zwłaszcza, że trudno pozbyć się wrażenia, że jest on równie odkrywczy co zarzut, że Tinky Winky propagował homoseksualizm za pomocą swojej torebki. Mimo wszystko jednak wypada oddać sprawiedliwość Autorowi, choćby z powodu jego erudycji i jednak trochę pochylić się nad tekstem.
To co bulwersuje to założona teza – z góry już Autor wie, że wierszyk o Murzynku Bambo jest „wytworem kolonialnej choroby”, „wytworem kolonialnego dyskursu orientalizmu w rozumieniu Edwarda Saida”, czyli „niewidzialną pajęczyną kategorii, sterującą każdym możliwym (…) wyobrażeniem Wschodu. Strukturą długiego trwania, siecią niewidzialnych interesów władzy i wiedzy nadzorującej wszystko to co może zostac na jego temat pomyślane i wypowiedziane” – brzmi złowrogo ale jakby znajomo.
Opozycja Wschodu i Zachodu przewija się w tekście jeszcze nie raz, co jest o tyle zaskakujące, że powinno być to raczej zestawienie Północ – Południe nie tylko ze względu na wzajemne usytuowanie geograficzne Europy i Afryki ale też zestawienie kontrastów społecznych i gospodarczych; bogata Północ – biedne Południe. Nie będę ukrywał - typ myślenia podporządkowujący wszystko z góry założonej tezie – nie odpowiada mi. Jestem bowiem zdania, że dobrze byłoby przy każdej interpretacji, także interpretacji tekstu literackiego wziąć pod uwagę kilka wcześniej już poczynionych przez innych spostrzeżeń. "Śmiejemy się dziś z takiego "marksizmu", który genezę Dziadów Mickiewicza chciał tłumaczyć wprost ruchem cen zboża na Litwie" Adama Schaffa przy czytaniu wywodów Marcina Moskalewicza brzmi jak memento.
Przy okazji wzmianki o "Legendzie o Graalu" Jessie L. Weston, wspominałem o sprowadzających na ziemię, poskramiających puszczającą wodze fantazji autorkę, uwagach C.S. Lewis'a, które można odnieść mutatis mutandis także do każdego krytyka, który "reaguje o tyle, o ile znajduje w tekście odbicie jakiejś fikcji, którą za rzeczywistość przyjmuje". Wreszcie stara rzymska premia prawnicza powiada "clara non sunt intepretanda" (w swobodnym tłumaczeniu: jasny tekst nie potrzebuje wykładni). Czego Czytelnikom i sobie życzę.
Pamiętając o tych wytycznych interpretacji odwołujących się w istocie przede wszystkim do zasad zdrowego rozsądku, przechodzę wreszcie do wywodów Autora na temat wierszyka. Wierszyk wszedł do obiegu potocznego, nie za sprawą książeczek dla dzieci – bo z powszechnością kultury słowa pisanego w Polsce bywa różnie a przede wszystkim dzięki zamieszczeniu go w elementarzu Mariana Falskiego w edycji z 1957 r. a następnie wersji z 1974 r., w których wyróżniał się zdecydowanie na plus poziomem literackim i od razu zwracał uwagę „grupy targetowej”.
Autor powołuje się na psychoanalizę Freuda jako metodę interpretacji tekstu, pisząc o jej naukowości, tymczasem wiadomo, że metoda sprzed mniej więcej wieku z nauką nie ma nic wspólnego, co najwyżej uznawana jest za paranaukę a metody Freuda mają obecnie przede wszystkim znaczenie historyczne. Z dużym przymrużeniem oka należy więc patrzeć na psychoanalityczne dywagacje zawarte w „Tekstach Drugich”. Z tekstu dowiadujemy się także, że skoro w wierszyku jest mowa jedynie o chłopcu i jego mamie to mamy do czynienia z „relacją poprzez swoją niekompletność patologiczną”. Ciekawe, co na to czytelniczki będące mamami a i zadziwiające, że budując zawiłe konstrukcje Autor nie rozwinął wątku nieobecności ojca i nie doszukiwał się jej przyczyny.
Równie interesującym „odkryciem” M. Moskalewicza, jest spostrzeżenie, że bohater wierszyka „chodzi wprawdzie do szkoły, ale najwyraźniej lubi z niej powracać, preferuje dezorganizację”. Rzeczywiście, dobrze jest się dowiedzieć, niczym molierowski Pan Jourdain, który odkrył że mówi prozą, że każdy wracający ze szkoły a pewnie i z pracy preferuje dezorganizację.
Zupełnie niezrozumiałe w kontekście „postkolonialnego odczytania” jest poświęcenie uwagi relacjom mama – chłopiec, bo wszak to tylko relacja „czarna” - „czarny” nikt nie jest w niej kolonizatorem ani rasistą. Autor dostrzega też „dwie propozycje, „mleko” i „kąpiel” – dwukrotna reakcja, ucieczka i strach. „Mleko” to pożywienie, symbol obfitości; to także biel i czytelność zachodniej wizji świata”. Wydaje się, że niechęć do mleka u dzieci niekoniecznie związana jest z „czytelnością zachodniej wizji świata” – doświadczenie życiowe wskazuje, że jest to ponadnarodowa, czy ponadkulturowa niechęć wspólna wszystkim dzieciom, podobnie jak niechęć do tranu czy mycia uszu.
Gdyby jednak takie banalne tłumaczenie nie pasowało to, każdy kto trochę interesuje się kulturą afrykańską wie, że biel to kolor śmierci i duchów – trzymając się więc konwencji Marcina Moskalewicza powinniśmy raczej przyjąć, że Bambo uciekał na drzewo nie przed zachodnią wizją świata ale przed wizją śmierci. To nawet ciekawie by się układało – zachodnia cywilizacja śmierci bo przecież „biel, dosłownie to cera białego człowieka (…)”. Jeszcze bardziej interesujące jest stwierdzenie, że ucieczka przed mamą na drzewo jest u chłopca „(…) wypowiedzeniem posłuszeństwa normie. Stąd ucieczka na „drzewo”, będące symbolem fallicznym, symbolem niezależnej męskości i popędu”. Aż strach pomyśleć jak zinterpretowałby Autor zabawę w chowanego, zejście do piwnicy czy jazdę w windzie.
Długo można by wymieniać równie zaskakujące „treści intelektualnie nośne” zawarte w tekście Marcina Moskalewicza ale nie o to chodzi by zanudzać czytających – jeśli będą podchodzić z pewną dozą ostrożności do tego rodzaju „nawiedzonych” interpretacji to będzie to już sukces. Swoją drogą, to zaskakujące, skąd tyle złej woli w interpretacji wierszyka dla dzieci, pewnie da się w nim odczytać europocentryczność ale w końcu pisał go przecież Europejczyk, choć Julian Tuwim przewracałby się w grobie, gdyby mógł dowiedzieć się co napisał.