My mamy "Trędowatą" a Amerykanie swoją "Love story" i nie da się ukryć, że mimo że byliśmy pierwsi, to pobili nas na głowę - to na co Helena Mniszkówna potrzebowała dwóch tomów, Erich Segal zmieścił w formacie sporego opowiadania choć i to już jest dawką aż nadto.
A i to już jest dawką ciężkostrawną. Co prawda Erich Segal to nie E. L. James ale ewidentnie przecieral jej szlak. Żadnych tam opisów, czy nie daj Boże, portretów psychologicznych, bo kto by to czytał. Biorąc pod uwagę, że główny bohater jest podporą drużyny hokejowej można powiedzieć, że akcja "Love story" toczy się w tempie meczu hokejowego i z podobna finezją. Ona kocha go za ciało, on jest intelektualistą-twardzielem (no i jedynym dziedzicem rodzinnej fortuny), który przez jeden dzień "załatwia" Huizingę podobnie jak przeciwników na lodowisku. A jeśli już zostaje pokonany to nie przez jednego lecz czterech. Dziwne, że zaciągnięcie dziewczyny do łóżka zajęło mu aż trzy tygodnie, to rzeczywiście musiała być wielka miłość. Ale jeszcze dziwniejsze, że zdeklarowani ateiści bez ustanku naruszają drugie przykazanie.
Powieść Segala to na poły amerykańska wersja o Kopciuszku, który spotyka księcia z bajki, taki kobiecy wariant american dream, w którym dziewczęce marzenia spełniają się dzięki wyjściu za mąż za syna milionera, ideał mężczyzny, piękny, mądry i bogaty. Tyle, że tym razem happy endu nie było, bo miłości stanęli w poprzek rodzice oblubieńca, którzy pojęli jednak swój błąd, gorzej że zły los pokonał szczęście młodych. Na poły, jest to też, wariant opowieści o Holdenie Caulfieldzie, tyle że starszym i bogatszym i o ile Holden można powiedzieć, że zachowywał się jak rozkapryszony smarkacz to Olivier Barrett IV (bunt przeciwko ojcu) wyrósł na rozkapryszonego smarkacza a dzieląca ich różnica wieku nic tu nie zmienia.
Powieść Segala to na poły amerykańska wersja o Kopciuszku, który spotyka księcia z bajki, taki kobiecy wariant american dream, w którym dziewczęce marzenia spełniają się dzięki wyjściu za mąż za syna milionera, ideał mężczyzny, piękny, mądry i bogaty. Tyle, że tym razem happy endu nie było, bo miłości stanęli w poprzek rodzice oblubieńca, którzy pojęli jednak swój błąd, gorzej że zły los pokonał szczęście młodych. Na poły, jest to też, wariant opowieści o Holdenie Caulfieldzie, tyle że starszym i bogatszym i o ile Holden można powiedzieć, że zachowywał się jak rozkapryszony smarkacz to Olivier Barrett IV (bunt przeciwko ojcu) wyrósł na rozkapryszonego smarkacza a dzieląca ich różnica wieku nic tu nie zmienia.
"Love story" jest klasykiem szmiry, prawdziwie amerykańskim produktem jak MacDonald, w którym jest się szybko obsłużonym ale za to nie ma co liczyć na ucztę dla podniebienia. To sprawnie napisane romansidło wg schematów, które opisywał już Richard Hoggart w znanym także i u nas "Spojrzeniu na kulturę robotniczą w Anglii", a które sprawdzają się jak widać w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną.