Na pierwszą wzmiankę o "Dzieciach Jerominów" natknąłem się w "Panu Samochodziku i Niewidzialnych" Zbigniewa Nienackiego, a potem, jeszcze raz, w czasie drogi przez mękę, jaką był jego "Pan Samochodzik i złota rękawica" - passus o powieści Wiecherta jest chyba największą wartością dodaną obu tych książek, zresztą w pierwszej z nich można odnaleźć nazwisko, jakie nosi także jeden z mieszkańców Sowirogu.
To jedna z piękniejszych książek, jakie napisano o swoim kraju rodzinnym. Pierwsze, polskie wydanie (1972) zostało wydrukowane na papierze, nomen omen, biblijnym i tak też chyba, powieść powinna być traktowana przez wszystkich, dla których Mazury są ich miejscem na ziemi. Nie ma już wsi i nie ma świata, który opisywał Ernst Wiechert, odchodził on już w przeszłość zresztą wówczas kiedy powstawała powieść, blisko 70 lat temu.
To jedna z piękniejszych książek, jakie napisano o swoim kraju rodzinnym. Pierwsze, polskie wydanie (1972) zostało wydrukowane na papierze, nomen omen, biblijnym i tak też chyba, powieść powinna być traktowana przez wszystkich, dla których Mazury są ich miejscem na ziemi. Nie ma już wsi i nie ma świata, który opisywał Ernst Wiechert, odchodził on już w przeszłość zresztą wówczas kiedy powstawała powieść, blisko 70 lat temu.
To piękna książka, warta każdej godziny z nią spędzonej a trzeba jej tych godzin poświęcić sporo, bo pisana jest językiem trudnym i wymagającym skupienia ale to też książka, która ten trud czytelnika z naddatkiem wynagrodzi i z żalem czyta się posłowie autora, że to już koniec. Nie jest to rzecz łatwa, ale z każdej jej kartki emanuje niepowtarzalna aura mistycznej atmosfery otaczająca małą, zapomnianą od Boga i ludzi mazurską wieś, gdzie można było być pewnym, że o ile jest coś stałego to na pewno będzie to zawsze "siew i żniwo, mróz i upał, lato i zima, noc i dzień" w Sowirogu, bez względu na to co się dzieje na świecie. Dla Wiecherta wieś jest chronioną przez las enklawą, która "(...) pochodzi z innego świata, gdzie jest inny porządek rzeczy. Niekoniecznie lepszy, ale inny. Dawniejszy, a nie zawsze to co najnowsze jest najlepsze." To nie jest świat idealny, zdarzają się tu tak jak i gdzie indziej zawiść, kłótnie, kradzieże a nawet morderstwa. Wieś ma też swoje "czarne owce" - ludzi, którzy mimo lat spędzonych razem nigdy na dobrą sprawę nie stali się członkami wspólnoty. Ale jest też poczucie sprawiedliwości i, jakkolwiek by to nie brzmiało dziwnie, coś co można określić mianem bojaźni bożej. "Prości ludzie nigdy nie niszczyli, oni tylko karczowali, orali i siali" i mają niezachwianą wiarę, mimo biedy i nieszczęść, jakie ich spotykają. Jest też poczucie wspólnoty, więzi i trwania - "wieś, to starzy i młodzi, zmarli i jeszcze nie urodzeni, piasek, woda i las, przeszłość i przyszłość. Wieś wtuliła się w wieczność, jak dziecko w matkę (...)."
W takiej wsi mieszka rodzina Jerominów, której losy śledzimy od pierwszych lat XX wieku po wybuch II wojny światowej, rodzina której niektórzy członkowie mają coś w sobie z mądrości starotestamentowych patriarchów ale nie wszyscy. Są tacy, którzy wyrywają się do wielkiego świata by zrobić w nim karierę, są tacy, którzy nigdy nie wytknęli nosa poza opłotki ale głównym bohaterem jest Jons Ehrenreich Jeromin, jedno z siedmiorga dzieci, które dostało szansę edukacji dzięki staraniom wiejskiego nauczyciela i pomocy dziedzica. Szansę tę wykorzystał spłacając dług jako lekarz ubogich w rodzinnej wsi, znajdując tu jednocześnie szczęście i spokój. Okazuje się zresztą, że mimo sławy, sukcesów, majątku zdobywanych w wielkim świecie te dwie cechy są poza zasięgiem tych, którzy w nim zdecydowali się żyć.
W wizji świata, w której "małe wioski też mogą być królestwem" można odnaleźć wątki autobiograficzne, bo główny bohater, tak jak i autor urodził się i wychował wśród lasów, studiował w Königsbergu i walczył w czasie I wojny światowej, inny z bohaterów książki jest więźniem obozu koncentracyjnego. Da się odnaleźć w książce bez większego trudu reminiscencje neopoganizmu Wiecherta, czy to w zwątpieniu pastora, czy w postaci hrabiny ale też nie ulega wątpliwości, że wiara dla mieszkańców Sowirogu jest czymś oczywistym, trwałym i niepodlegającym dyskusji. Jest także w "Dzieciach Jerominów" wyraźny wyraz politycznych przekonań autora - wiara w konserwatywne wartości ucieleśnione w postaciach von Balka i hrabiny.
Mnie zainteresowały od czasu do czasu przewijające się polskie wątki. Pojedyncze zwroty, znajomo brzmiące nazwiska, za którymi jednak zdarza się, że tkwią "szczere nacjonalsocjalistyczne przekonania", czy plebiscyt, którego opis jakże daleko odbiega od propagandowej publicystyki M. Wańkowicza z "Na tropach Smętka", do której jesteśmy przyzwyczajeni. Mieszkańcy Sowirogu, "jeśli nawet myśleli o sąsiednim państwie, to niewiele o nim wiedzieli. Ale widzieli co roku, jak synowie i córki tego kraju ciągnęli w pielgrzymkach do katolickich miejsc świętych, położonych w ich rodzinnych stronach i widzieli, że była to gromada ubogich, zaniedbanych ludzi, przed którymi lepiej było drzwi i bramy zamykać, jak przed Cyganami, i do których należeć całkowicie i na zawsze sprzeciwiało się ich ubogiej i cichej godności."
Ale oczywiście nie to przesądza o magii książki, to powolna narracja, snuta jakby z namysłem nad każdym zdaniem, daleka od "trzymania w napięciu" a jednak przykuwająca czytelnika, z każdą stroną coraz bardziej wciągająca w świat "(...) kiedy szale znowu znajdują się w równowadze. Jak u ojca i dziadka, których życie nie było zagrożone, bo żyli jeszcze według starego porządku. W świecie, co trwa, a nie w świecie, który się już rozpada."
Jakiś czas temu, przypadkiem trafiłem do niewielkiej mazurskiej wsi, położonej wśród lasów, do której jechało się tak jak w książce Wiecherta - "był cichy dzień, z białymi chmurami, pod którymi zawisły skowronki. (...) Była to stara droga, którą ludzie z Sowirogu jeździli w weselu, po pijanemu lub w żałobie. Zboże i trumny ciągnęły po jej piasku. (...) droga przeznaczenia." Dwie wąski uliczki, na których spod piachu gdzieniegdzie wystaje bruk, kilka domów pamiętających pewnie jeszcze czasy "Wilusia", za którego sprawą Jerominowie musieli iść na wojnę i mały opuszczony cmentarzyk z napisem nad bramą "Wiedersehn unsere Hoffnung" a na nim jabłoń z zaskakująco dorodnymi jabłkami, których chyba nikt nie zbiera, bo jakże to jeść jabłka z cmentarza i to drzewo mimo, że tak różne skojarzyło mi się ze "Zmarłym Pastorem" z powieści. Szkoda, że nie miałem tam wówczas z sobą "Dzieci Jerominów" a może dobrze ...
W takiej wsi mieszka rodzina Jerominów, której losy śledzimy od pierwszych lat XX wieku po wybuch II wojny światowej, rodzina której niektórzy członkowie mają coś w sobie z mądrości starotestamentowych patriarchów ale nie wszyscy. Są tacy, którzy wyrywają się do wielkiego świata by zrobić w nim karierę, są tacy, którzy nigdy nie wytknęli nosa poza opłotki ale głównym bohaterem jest Jons Ehrenreich Jeromin, jedno z siedmiorga dzieci, które dostało szansę edukacji dzięki staraniom wiejskiego nauczyciela i pomocy dziedzica. Szansę tę wykorzystał spłacając dług jako lekarz ubogich w rodzinnej wsi, znajdując tu jednocześnie szczęście i spokój. Okazuje się zresztą, że mimo sławy, sukcesów, majątku zdobywanych w wielkim świecie te dwie cechy są poza zasięgiem tych, którzy w nim zdecydowali się żyć.
W wizji świata, w której "małe wioski też mogą być królestwem" można odnaleźć wątki autobiograficzne, bo główny bohater, tak jak i autor urodził się i wychował wśród lasów, studiował w Königsbergu i walczył w czasie I wojny światowej, inny z bohaterów książki jest więźniem obozu koncentracyjnego. Da się odnaleźć w książce bez większego trudu reminiscencje neopoganizmu Wiecherta, czy to w zwątpieniu pastora, czy w postaci hrabiny ale też nie ulega wątpliwości, że wiara dla mieszkańców Sowirogu jest czymś oczywistym, trwałym i niepodlegającym dyskusji. Jest także w "Dzieciach Jerominów" wyraźny wyraz politycznych przekonań autora - wiara w konserwatywne wartości ucieleśnione w postaciach von Balka i hrabiny.
Mnie zainteresowały od czasu do czasu przewijające się polskie wątki. Pojedyncze zwroty, znajomo brzmiące nazwiska, za którymi jednak zdarza się, że tkwią "szczere nacjonalsocjalistyczne przekonania", czy plebiscyt, którego opis jakże daleko odbiega od propagandowej publicystyki M. Wańkowicza z "Na tropach Smętka", do której jesteśmy przyzwyczajeni. Mieszkańcy Sowirogu, "jeśli nawet myśleli o sąsiednim państwie, to niewiele o nim wiedzieli. Ale widzieli co roku, jak synowie i córki tego kraju ciągnęli w pielgrzymkach do katolickich miejsc świętych, położonych w ich rodzinnych stronach i widzieli, że była to gromada ubogich, zaniedbanych ludzi, przed którymi lepiej było drzwi i bramy zamykać, jak przed Cyganami, i do których należeć całkowicie i na zawsze sprzeciwiało się ich ubogiej i cichej godności."
Ale oczywiście nie to przesądza o magii książki, to powolna narracja, snuta jakby z namysłem nad każdym zdaniem, daleka od "trzymania w napięciu" a jednak przykuwająca czytelnika, z każdą stroną coraz bardziej wciągająca w świat "(...) kiedy szale znowu znajdują się w równowadze. Jak u ojca i dziadka, których życie nie było zagrożone, bo żyli jeszcze według starego porządku. W świecie, co trwa, a nie w świecie, który się już rozpada."
Jakiś czas temu, przypadkiem trafiłem do niewielkiej mazurskiej wsi, położonej wśród lasów, do której jechało się tak jak w książce Wiecherta - "był cichy dzień, z białymi chmurami, pod którymi zawisły skowronki. (...) Była to stara droga, którą ludzie z Sowirogu jeździli w weselu, po pijanemu lub w żałobie. Zboże i trumny ciągnęły po jej piasku. (...) droga przeznaczenia." Dwie wąski uliczki, na których spod piachu gdzieniegdzie wystaje bruk, kilka domów pamiętających pewnie jeszcze czasy "Wilusia", za którego sprawą Jerominowie musieli iść na wojnę i mały opuszczony cmentarzyk z napisem nad bramą "Wiedersehn unsere Hoffnung" a na nim jabłoń z zaskakująco dorodnymi jabłkami, których chyba nikt nie zbiera, bo jakże to jeść jabłka z cmentarza i to drzewo mimo, że tak różne skojarzyło mi się ze "Zmarłym Pastorem" z powieści. Szkoda, że nie miałem tam wówczas z sobą "Dzieci Jerominów" a może dobrze ...