Moje pierwsze spotkanie z twórczością J. D. Salingera, o którym oczywiście wiedziałem, że jest autorem "Buszującego w zbożu", a sława tej swego czasu kultowej książki dotarła i do mojej szkoły, było spotkaniem w stylu "rozpaczliwym". Poszukując bezowocnie "Buszującego w zbożu" natrafiłem na "Franny i Zooey" a potem "Wyżej podnieście strop, cieśle i Seymour - introdukcja". Nie mogę powiedzieć by były to spotkania udane.
Podobnie zresztą jak i spotkanie z Holdenem Caulfield'em, do którego, ponownie doszło po latach. Zadziwiające jak książka wyblakła przez lata, znacznie bardziej niż "Samotność długodystansowca" Alana Sillitoe ale nie mogę wykluczyć, że to wrażenia immanentnie przypisane wiekowi "wapniaków".
Biedny Holden ... , dzisiaj jego "bunt" trochę śmieszy i trochę irytuje. Jego historię czyta się momentami z politowaniem i pewnym zażenowaniem kiwając głową. Ale jest też w niej coś trwałego i ponadczasowego - wiek jej bohatera. Wiek, w którym, tak jak on jest się bezkompromisowym a wszystko jest takie proste, czarne albo białe, gdy wierzy się że na każde pytanie można dać odpowiedź tak lub nie, wiek w którym wszystko wiemy najlepiej. Cóż, dopiero doświadczenie życiowe, które przychodzi z czasem uczy, że nic nie jest tak proste, jak się to temu chłopakowi, a i nam w wieku "nastu" lat w naszej naiwności wydawało.
Niewiele mu się podoba - brat, który zmarł, młodsza siostra, która jeszcze jest dzieckiem i dziewczyna, w której się kocha. Wszyscy są beznadziejni a rzeczy, których, jak zapewnia, nienawidzi trudno zliczyć. Ale sam bunt jest, łagodnie rzecz ujmując, specyficzny. Jak na kogoś, kto ma dosyć mieszczańskiego społeczeństwa ma zaskakująco mieszczańskie upodobnia. Ma uciec na farmę gdzieś w Colorado ale póki co woli hotel w Nowym Jorku a zamiast koni - taksówki. Do baru "Wicker" przychodzą wg Holdena, kabotyni (a coś wie o tym, bo sam jak wyznaje był jego bywalcem), homoseksualiści i ... Holden, czyżby więc był jednym z tych kabotynów? Usiłuje być dorosłym korzystając z atrybutów zastrzeżonych dla pełnoletnich; papierosy, alkohol, nieudana próba inicjacji seksualnej - nawiasem mówiąc, warto porównać ją z próbą Romana Boryczki z "Zaklętych rewirów" H. Worcella - jak się okazuje niewiele w gruncie rzeczy chłopców w tym samym wieku niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności, które ich dzielą. Wszakże też rozterki (?) religijne Caulfielda nie są bardzo odległe (pomijam dramaturgię, której w "Buszującym w zbożu" nie ma) od tych, jakie opisuje J. Parandowski w "Niebie w płomieniach" czy Z. Nowakowski w "Rubikonie".
Biedny Holden ... , dzisiaj jego "bunt" trochę śmieszy i trochę irytuje. Jego historię czyta się momentami z politowaniem i pewnym zażenowaniem kiwając głową. Ale jest też w niej coś trwałego i ponadczasowego - wiek jej bohatera. Wiek, w którym, tak jak on jest się bezkompromisowym a wszystko jest takie proste, czarne albo białe, gdy wierzy się że na każde pytanie można dać odpowiedź tak lub nie, wiek w którym wszystko wiemy najlepiej. Cóż, dopiero doświadczenie życiowe, które przychodzi z czasem uczy, że nic nie jest tak proste, jak się to temu chłopakowi, a i nam w wieku "nastu" lat w naszej naiwności wydawało.
Niewiele mu się podoba - brat, który zmarł, młodsza siostra, która jeszcze jest dzieckiem i dziewczyna, w której się kocha. Wszyscy są beznadziejni a rzeczy, których, jak zapewnia, nienawidzi trudno zliczyć. Ale sam bunt jest, łagodnie rzecz ujmując, specyficzny. Jak na kogoś, kto ma dosyć mieszczańskiego społeczeństwa ma zaskakująco mieszczańskie upodobnia. Ma uciec na farmę gdzieś w Colorado ale póki co woli hotel w Nowym Jorku a zamiast koni - taksówki. Do baru "Wicker" przychodzą wg Holdena, kabotyni (a coś wie o tym, bo sam jak wyznaje był jego bywalcem), homoseksualiści i ... Holden, czyżby więc był jednym z tych kabotynów? Usiłuje być dorosłym korzystając z atrybutów zastrzeżonych dla pełnoletnich; papierosy, alkohol, nieudana próba inicjacji seksualnej - nawiasem mówiąc, warto porównać ją z próbą Romana Boryczki z "Zaklętych rewirów" H. Worcella - jak się okazuje niewiele w gruncie rzeczy chłopców w tym samym wieku niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności, które ich dzielą. Wszakże też rozterki (?) religijne Caulfielda nie są bardzo odległe (pomijam dramaturgię, której w "Buszującym w zbożu" nie ma) od tych, jakie opisuje J. Parandowski w "Niebie w płomieniach" czy Z. Nowakowski w "Rubikonie".
Ale też nie można nie zauważyć, że to w gruncie rzeczy dobry, inteligentny chłopak (lista jego lektur robi wrażenie, przyznaję wiele nazwisk autorów nic mi nie mówi ale też miło było rozpoznać starego znajomego "Wielkiego Gatsby'ego" F. Scotta Fiztgerald'a), co prawda zagubiony, który sam się zapędził w ślepą uliczkę, z której nie widzi wyjścia poza swoim idee fixe. Widać jak spragniony jest partnerskiego, poważnego traktowania przez innych i jak odwdzięcza się w zamian za to zaufaniem, choć wygląda na to, że mogło się to dla niego skończyć fatalnie. Co ma więc robić? Mógłby pewnie zapytać "jak żyć panie premierze, jak żyć?" Ale cudownej recepty nie ma nie będzie wyjazdu do Colorado, nie będzie farmy. Wygląda na to, że wszystko się skończy jak zwykle. Jednak przykro patrzeć, gdy młodość jest sprowadzana z obłoków na ziemię.
O ile alegoryczna wyprawa z krainy dzieciństwa do dorosłości w swojej formie anno domini 1951 dzisiaj może budzić pewne rozbawienie, to są też wątki, które dzisiaj z punktu widzenia politycznej poprawności są co najmniej niewygodne. Chodzi mianowicie o podejście do homoseksualizmu i kobiet. W powieści Salingera nie ma gay'ów - homoseksualiści to homoseksualiści, pedały albo pedzie, których traktuje się ze wzgardą, politowaniem i którzy budzą wstręt. Nie da się też ukryć, że kobiety w "Buszującym w zbożu" są co prawda traktowane jako obiekt westchnień ale i z wyższością, jako obiekt, przedmiot właśnie a nie podmiot i, o zgrozo!, nie wydają się tym faktem jakoś specjalnie zgorszone. Co za niepedagogiczna powieść a właśnie się dowiedziałem, że książka Salingera jest lekturą szkolną - ciekawe ...