Nie tak dawno minął "Dzień żołnierzy wyklętych" a ja dziwnym zbiegiem okoliczności byłem w trakcie lektury dzienników Zygmunta Klukowskiego obejmujących lata 1944-1959. Mówiąc ściśle, regularne zapiski diariusza kończą się we wrześniu 1946 roku potem pojawiają się już nieregularnie by zostać zastąpione wspomnieniami (jako więzień Klukowski z oczywistych względów nie mógł prowadzić notatek) by w ostateczności zostać zwieńczone listami m.in. do narzeczonej syna, który został skazany na śmierć jako członek organizacji podziemnej.
Ta część dzienników, w przeciwieństwie do tych
dotyczących okresu okupacji niemieckiej nie miała naturalnie żadnych szans na opublikowanie do 1989 roku. To szokująca lektura, pokazująca trudną do uwierzenia skalę zakłamania powojennej historii Polski, zwłaszcza dla kogoś, kto uczył się najnowszej historii Polski z podręczników wydanych "za komuny", kiedy obowiązywała wersja o zwalczaniu reakcyjnych band przez bohaterskich funkcjonariuszy MO i UB. Z drugiej strony, dzisiaj to książka niewygodna dla tych, którzy bolesną prawdę na temat "żołnierzy wyklętych" traktują jako próbę dezawuowania ich odwagi i poświęcenia.
Można być zszokowanym gdy czyta się pod datą 1 września 1945 roku - "Zaczynamy dziś szósty rok wojny. Chociaż pozbyliśmy się straszliwego wroga - Niemca, to jednak w dalszym ciągu mamy przed sobą wielką niewiadomą. Bo trudno przewidzieć, jak się w końcu ułożą nasze stosunki z Sowietami i czy nie wypadnie jeszcze staczać z nimi ciężkiej walki." W dzienniku Klukowskiego nie ma żadnego poczucia wyzwolenia, dla niego była to kolejna okupacja, wcale nie mniej dotkliwsza niż niemiecka - "Wojna z Niemcami się skończyła, w wielu krajach ludzie swobodnie odetchnęli, tylko my w dalszym ciągu żyjemy w ciężki warunkach niewoli, stale narażeni na gwałt, terror i barbarzyńskie napady rzekomych przyjaciół-sojuszników, a w rzeczywistości - okupantów nie lepszych od Niemców."
Nie mniej jednak mimo zdecydowanie wrogiego stosunku do nowej władzy Klukowski dostrzega różnice, które wykorzystywali też komuniści - "Mimo całej obecnej nagonki na AK, odczuliśmy wszyscy, że jednak duża jest różnica wobec okupacji niemieckiej, bo przy Niemcach nie do pomyślenia była żadna kulturalna impreza polska." I chociaż społeczeństwo wyraźnie było przeciwne komunistycznej władzy, oznaki tego wielokrotnie przewijają się w dzienniku, to jednak szafowanie przez nią narodowymi symbolami musiało robić na ludziach wrażenie. "Szeregi organizacyjne topnieją coraz bardziej: coraz więcej oficerów i podoficerów idzie do wojska, bardzo dużo jest aresztowanych, a reszta traci grunt pod nogami i nie wie, co ma ze sobą robić. Tylko nieliczna garstka trwa na swoim niezłomnym, bezkompromisowym stanowisku."
Sam Klukowski aczkolwiek był zdecydowanym przeciwnikiem komunistów to jednak nie do końca ignorował nowe porządki. Mimo, że on sam chyba tego tak nie traktował i do tego się nie przyznaje, to jednak w jakiś sposób się z nimi godził bo przecież uczestniczył w życiu kulturalnym, wydawał książki czy z ramienia Polski zeznawał jako świadek w Norymberdze. Widać że musiał dostrzegać rozdźwięk w społeczeństwie, które z czasem coraz bardziej zapewne pragnęło "świętego spokoju" bo pojawiają się u niego passusy o "myślącej części społeczeństwa", która "jest zgnębiona, jak nigdy nie bywało nawet za okupacji niemieckiej. Panuje wszechobezwładniająca bezradność. Nie widzimy przed sobą jaśniejszego jutra, ale nie chcemy też poddać się biernie tokowi wydarzeń i podporządkować garstce rządzących, będących całkowicie na usługach Moskwy. Wszystko się w nas przeciwko temu buntuje." Tak jakby była jeszcze niemyśląca część społeczeństwa, dla której jest to obojętne albo dla której taki stan jest do zaakceptowania.
I chyba nie należy się temu społecznemu zmęczeniu dziwić bo swoją rolę w nim odegrały ciemne strony działalności podziemia. Klukowski dostrzegał je, zwłaszcza że sam padł ich ofiarą i tylko przypadkowi zawdzięczał, że wyszedł z opresji cało - "Walka z bandytyzmem jest ogromnie trudna. Obecne władze państwowe są bezsilne. Niestety, nie widzę, aby i dowództwo podziemne starało się tępić tę straszną plagę. Mam nawet wrażenie - zresztą całkiem uzasadnione - że na tego rodzaju wyczyny dowództwo patrzy dziwnie pobłażliwie, najwyraźniej przez palce." Przyczyn tego stanu rzeczy dopatrywał się w fakcie, że "do berlingowskiego wojska chłopcom naszym iść nie pozwolono, nie zaopiekowano się nimi tak, jak należało, puszczono samopas, żołd wypłacano w wysokości niewystarczającej, by się utrzymać, zwłaszcza dla tych, którzy lubią i wypić, i zabawić się. Przy słabszych więc podstawach moralnych, odzwyczajeniu od zwykłej pracy, zaprawieni w różnych gwałtach, niektórzy łatwo zaczęli pozbywać się skrupułów i stali się faktycznie bandytami. Dlatego podobne napady rabunkowe, dokonywane przez byłych żołnierzy dywersji, w ostatnich czasach są zjawiskiem niemal codziennym."
Można mówić o postępującej z czasem ambiwalencji jego stosunku do ludzi podziemia, gdy pisze: "zauważyłem, że kilkuletnia konspiracja i specjalne warunki pracy wycisnęły na tych ludziach swoiste piętno. Przeważnie żyją w stosunkowo ciasnym świecie, widzą tylko walkę podziemną, oderwani są od nurtu normalnego życia społecznego, w większości zarozumiali, bardzo pewni siebie, niektórych opanowała wyraźnie mania wielkości. Jedynie siebie uważają za posłanników ideowych, gotowi pomiatać i pogardzać każdym, kto nie bierze udziału w ruchu konspiracyjnym. Są to swego rodzaju fanatycy, apodyktyczni w sądach, nawykli do rozstrzygania wielu spraw za pomocą siły, o przytępionej wrażliwości na dokonywane z ich rozkazu akty gwałtu i bezprawia, jak na przykład rozmaite ekspropriacje, likwidowanie szkodliwych ludzi na mocy własnej decyzji. Lecz równocześnie są pełni poświęcenia, stale narażeni na wielkie niebezpieczeństwo, ścigani i prześladowani, nie mają od wielu lat własnego kąta, pędzą tułacze życie, często brudni i zawszeni. Przed sobą mają jeden jedyny cel i dążą do niego z fanatyczną wiarą w zwycięstwo." Nie ma jednak wątpliwości co do tego, po której stronie się ostatecznie opowiada.
To co w dzienniku Klukowskiego zwraca uwagę, to ezopowy język opisujący działalność podziemia - nigdy nie pisze o mordach, rzadko o zabójstwach, znacznie częściej można przeczytać o likwidacji, uziemieniu, załatwieniu, rozwaleniu, rąbnięciu itp. itd. Wydaje mi się, że wynikało to z jednej strony ze świadomości, że często zabójstwa te były aktami bandytyzmu, z drugiej strony trudno było komuś, kto opowiedział się po stronie podziemia nazwać wprost w ten sposób działalność jego członków, choć i to się zmieniło po tym jak na sobie doświadczył tego rodzaju indywidualnej "inicjatywy" żołnierzy państwa podziemnego.
"Zamojszczyzna" stanowi pasjonujący obraz "w pigułce" Polski tuż "po wyzwoleniu", także dla tych, którzy, tak jak ja nigdy jej choćby tylko przejazdem, nie odwiedzili. Polecam.