Jaka szkoda, że Gabrieli Zapolskiej zabrakło talentu powieściopisarskiego. To mogła być świetna książka obyczajowa bijąca na głowę choćby Sienkiewiczowskie próby zmierzenia się z ówczesnymi problemami społecznymi, a wyszła ramotka, chwilami sentymentalna do bólu, z dydaktycznym zacięciem, wymagająca dzisiaj od czytelnika sporego samozaparcia.
Szkoda, naprawdę szkoda, bo Zapolska przedstawia obraz rodziny początków XX wieku z jej problemami, które wcale nie są tak odległe od tego na co dzisiaj zwraca uwagę literatura feministyczna. To jakby rozwinięcie "Moralności pani Dulskiej" przynajmniej jeśli chodzi o niektóre wątki. Dramat małżonków, którzy duszą się w swoim małżeństwie. Zachowując pozory mieszczańskiej stateczności prowadzą podwójne życie, znajdując w nim bezpiecznik od codziennych męczarni przebywania we własnym towarzystwie. Ona to niewydarzona Emma Bovary, on - "zbuntowany" Felicjan Dulski, każde z nich podejmuje grę wobec drugiej osoby ale te ich gierki mają swoją granicę. Żadne z nich nie odważy się na jasne postawienie sprawy. Wiedzą, że jest źle, ale zdają sobie sprawę, że byłoby jeszcze gorzej; widmo skandalu, katastrofy majątkowej, to jest to co ich trzyma razem. To nawet nie są źli ludzie, tylko że przerosła ich proza życia.
Miłość, jeśli wo ogóle między nimi kiedykolwiek była szybko wygasła, okazuje się, że wspólne życie to nieporozumienie, prowadzą je bo tak wypada ale nie tego po sobie oczekiwali, nie tak miało być. Może gdyby jeszcze potrafili ze sobą rozmawiać i chcieli się wzajemnie zrozumieć - ale oni trwają na z góry upatrzonych pozycjach, wraz ze swoimi urazami i niemożliwością zrozumienia drugiej strony. Pewnie gdyby wiedzieli o sobie od początku to, co wiedzą po kilkunastu latach po ślubie, nigdy by się nań nie zdecydowali. Ale stało się i jakoś trzeba dalej w to brnąć.
Ale to nie rodzice grają w powieści pierwsze skrzypce lecz ich jedyna córka, chowana pod korcem, zaskakująco niewinna i naiwna jak na atmosferą, w której żyje, odpowiednik Meli z "Moralności pani Dulskiej". Zaskakujące, że jej bracia, też przecież wychowywani w tym samym domu i tak różni od siebie widzą i rozumieją znacznie więcej. Wkraczają w okres młodzieńczego buntu i bezkompromisowego, czarno-białego widzenia świata, gdzie nie ma nic połowicznego, żadnych szarych odcieniu ale naiwne przekonanie, że na każde pytanie można odpowiedzieć tak albo nie, albo - albo. A ona - nie, to błędna owca, zupełnie nie rozumiejąca tego co dzieje się na jej oczach, uciemiężona niewinność, tyle że nie przez złego władcę ale przez własną matkę, która miota się pomiędzy pragnieniem miłości a zachowaniem pozorów mieszczańskiej moralności.
Dziwna sprawa, że Zapolska opisując zakłamaną atmosferę przeciętnej (?) mieszczańskiej rodziny, sympatyzując z niektórymi jej członkami, choć ich postępki nie zawsze zasługują na pochwałę, to jednocześnie zaprogramowana jest na niechęć do stanu niższego, tak jakby był on dla niej, z definicji gorszy. Widać to zwłaszcza w przypadku romansu głowy rodziny. Ma się wrażenie, że Zapolska jakoś rozumie jego chęć ucieczki w "stosunki" z domową krawcową a jednocześnie wyraźnie jej antypatię w odniesieniu do jego kochanki. Jej uczucie sprowadza się do wyrachowanej chęci wyciągnięcia korzyści z omotania "pana". O ile Hanka w "Moralności pani Dulskiej" walczy o swoje dopiero, gdy zostaje skrzywdzona, to Władka od początku wie, że musi per fas et nefas wyszarpać innym to co jej się należy. Ale to potępienie kobiety, która stara się wydobyć na powierzchnię wychodzi w "Córce Tuśki" słabo, bo czytelnikowi trudno pogodzić się z dychotomią: nic nierobiąca pani domu i szwaczka chwytająca się każdego sposobu byleby tylko poprawić swój ubogi byt.
Nie wiem na ile powieść Zapolskiej oddaje realia epoki, nawet jeśli niektóre wątki wydają się niewiarygodne i postawa bohaterów infantylna, to sama w sobie mogłaby się mieć i dzisiaj całkiem nieźle gdyby tylko Zapolska poskromiła swoją emfazę i moralizatorskie zapędy.