"
Madame" to na pewno coś więcej niż kolejna książka o dojrzewaniu, chociaż, nie ukrywam, to tym motywem byłem najbardziej zauroczony, bo choć chodziłem do szkoły w średniej wielkości, prowincjonalnym mieście, daleko od Warszawy i w dodatku pokolenie później niż Autor, to szkolne "rytuały" jak się okazuje były zaskakująco trwałe i powszechne (być może to konserwujący i unifikujący wpływ socjalizmu). Co prawda, w mojej szkole karą za palenie papierosów nie było obniżenie stopnia ze sprawowania lecz "pióro i atrament" czyli szczotka i wiadro do mycia kibli, z którym to sprzętem i czynnością miałem okazję kilkukrotnie się zapoznać jako ofiara pedagogicznych "nalotów" na męską toaletę (z racji jej czasochłonności otrzymywało się adnotację w dzienniku "spóźnienie nieusprawiedliwione") ale smak owocu zakazanego był ten sam. No i pamiętam, był także obiekt cichych wzdychań męskiej części, który podobnie jak Madame wybrał emigrację nad siermiężność PRL-u.
Taaak ..., szkolne wspomnienia ..., to niewątpliwie jest ta warstwa książki, która podbija serca czytelników, przynajmniej moje. W ten motyw wpleciona jest młodzieńcza miłość i krytyka minionej, na szczęście, rzeczywistości jakby to kiedyś powiedziano "społeczno-politycznej". Nie jest to najszczęśliwszy zabieg i to nie tyle jeśli chodzi o samą ideę, co wykonanie. "Epizod hiszpański" należący do motywów politycznych to jeden z najsłabszych fragmentów powieści, szczególnie dialog z Kuglerem razi sztucznością choć miał być w zamiarze zapewne śmieszny. Nie poczułem się też przekonany wyznaniem głównego bohatera, że miał o "
polskiej karcie" w wojnie domowej w Hiszpanii "
pojęcie szersze niż ogół" ponieważ ... brał udział w bombastycznej akademii ku czci.
Takich zgrzytających przy bliższym przyjrzeniu się elementów jest zresztą niestety więcej, jak na przykład "atawistyczna" obawa przed kontrolerami biletów. Nie dam również głowy za to, że "
Końcówka" Becketta była przetłumaczona w formie książki pod koniec lat 60-tych, a taki wniosek można wysnuć z powieści, chociaż wystawiana owszem tak. Ale trzeba też przyznać, że Liberze wiele scen politycznych wychodzi całkiem nieźle, jak chociażby rozmowa z tajniakiem, czy historia wyjazdu Jerzyka.
Po jakimś czasie mało przekonujące stają się literackie "szarże" głównego bohatera - o ile pierwszy pojedynek z Prosperem robi wrażenie autentycznego, to kolejne tego rodzaju popisy pobrzmiewają napuszenie, a swoje apogeum sztuczności osiągają w rozmowie z tytułową bohaterką w jej gabinecie bijąc się o palmę pierwszeństwa z egzaltacją wywołaną "
Fedrą" Racine'a. Brzmi to szczególnie kuriozalnie w zestawieniu z zarzutami nienaturalności (w pewnej mierze słusznymi) wobec stylu
"Popiołów" Żeromskiego. Nawiasem mówiąc, zaskakuje zbieżność motywów z inną powieścią
Żeromskiego - "Syzyfowymi pracami", bo to i szkoła, i miłość w dodatku nieszczęśliwa i polityka, choć z innym akcentem. Okazuje się także, że i tytułowa bohaterka niekoniecznie jest takim ideałem, jakim była w oczach zakochanego chłopaka. Instrumentalne traktowanie otoczenia byleby tylko dopiąć upragnionego celu nie wygląda zbyt dobrze - ale któż w końcu jest bez wad?
To i parę innych drobiazgów nie przesłania jednak uroku całości. Dla tych, którzy mieszkają w Warszawie jest on niewątpliwie szczególny bo miło jest mieć świadomość, że można chodzić tymi samymi ścieżkami, co bohater książki, po parku przy Placu Wilsona i poszperać w istniejącym do dzisiaj antykwariacie a właściwie antykwariatach "Kosmos" i "Logos" bo
"Gdańskie wspomnienia młodości" Joanny Schopenhauer, którym poświęca tyle miejsca kupowane były zapewne w miejscu obecnego "Logosu" gdzie zapuszczał się alter ego (?) Autora.
Przy okazji okazało się po raz kolejny jaki ten świat jest mały - Harry Haller w
"Wilku stepowym" Hermana Hesse czytał to samo co matka Joanny Schopenhauer - "
Podróż Zofii z Kłajpedy do Saksonii", ale Antoni Libera pewnie nie z tego powodu postawił na drodze głównego bohatera swojej powieści "
Gdańskie wspomnienia młodości". Miał on zresztą jakieś nadzwyczajne szczęście by tak z marszu, w tamtych latach, na nie trafić.
Podobno lektura "Wspomnień" miała coś mówić o jej czytelniczce - matce Madame, ale nie wiem czy faktycznie mówi, a już zupełnie nie jestem pewien, czy panu Konstantemu chodziło o to, czego ja się doczytałem. Jak na swoje prawie 200 lat to książka zaskakująco "strawna", ale nie ma co ukrywać, to przede wszystkim lektura obowiązkowa dla gdańszczan. "Jest rzeczą nie dającą się zaprzeczyć, że kraj i miasto, w którym urodziliśmy się i wychowali, wywiera potężny wpływ na naszą umysłowość i w ogóle na rozwój całej naszej osobowości" słowa te pisała Joanna Schopenhauer będąc już starszą panią po siedemdziesiątce, przemawiało więc przez nią doświadczenie życiowe, które najlepiej weryfikuje wszelkie teorie a i w tym wieku spogląda się zwykle na świat swojej młodości przez różowe okulary.
Tym, którzy nie są związani z jej rodzinnym miastem "Wspomnienia" pewnie wydadzą się abstrakcyjne, ale dla tych, którzy otarli się o Oliwę, Wyspę Spichrzów i gdańską Starówkę nabierają one kolorów i po prostu żyją, bo to nie tylko opisy miejsc ale również obyczajów i ludzi. Ich ogląd, jak choćby w przypadku flisaków, zwanych "Szymkami" niekoniecznie jest zbieżny z tym, czym byliśmy raczeni w dzieciństwie, na przykład we "Flisaku i przydróżce" (z ilustracjami J.M. Szancera), ale przecież i "Madame" także jest w jakimś stopniu obrazoburcza dokonując chociażby "zamachu" na polskość Mikołaja Kopernika (choć jeszcze bardziej wyrazisty byłby przykład Wita Stwosza).
Samą Joannę trudno byłoby poznać tylko na podstawie jej "Wspomnień". Nie ulega wątpliwości, że była inteligentną kobietą, rzecz jednak w tym, że była spętana więzami konwenansów i jeśli wyrastała ponad średnią krajową to starała się tego nie okazywać. Małżeństwo z o dwadzieścia lat starszym, bardzo dobrze sytuowanym mężczyzną zapewniało jej dobrobyt i uwalniało od trosk życia codziennego - taka była cena braku miłości i zrozumienia. Widać wyraźnie w tym związku dystans pomiędzy małżonkami, różnicę poglądów ale i lojalność. Małżeństwo bez miłości ale też i bez przymusu - nic w tym zdrożnego. Co jednak może niepokoić, to w sumie chyba tylko jedna jedyna wzmianka o dziecku, czyżby tak mało ważne było w jej życiu? - nic dziwnego, że ich drogi szybko się rozeszły.
Przyznaję, że nieco bezradny jestem wobec pytania dlaczego tak często przewija się przez "Madame" motyw "Wspomnień" i to jeszcze ograniczony do jednego rozdziału "Londyn i droga powrotna przez Westfalię". Być może przyczyny należy doszukiwać się w obawach Joanny przed drogą powrotną do domu, rzecz w tym, że początkowo to ona nalegała na powrót, zaś ostatecznie decyzję podjęli zgodnie obydwoje małżonkowie po zasięgnięciu opinii lekarza. Jaka by jednak nie była to przyczyna, czytelnik może być mocno zdziwiony, gdy odkryje, jak żenująco niewiele Joanna ma do powiedzenia o kilkumiesięcznej podróży, o wrażeniach z Londynu czy Paryża, w którym spędziła prawie miesiąc. W zasadzie, wydaje się, że jej znaczenie sprowadziło się do tego, że za przykładem Joanny panie należące do gdańskiego establishmentu "zaczęły nasuwać silnie wypomadowane i upudrowane włosy głęboko na twarz, opuszczając je z tyłu na loki aż na ramiona. Zaledwie usta, oczy i nos były widoczne" i "wszelkie posze i krynoliny poszły w niepamięć".
Ale to tylko jeden z kilku literackich wątków powieści Antoniego Libery. Trzeba przyznać, że literacka aluzyjność powieści i umocowanie jej, jakkolwiek to zabrzmi, w europejskim kontekście jest silną stroną książki. W tej dziedzinie Libera doczekał się już niezłego kontynuatora w osobie Jacka Dehnela, a to przecież też coś znaczy. Zdecydowanie jedna z lepszych polskich książek, jakie ukazały się po 1989 roku.