sobota, 25 października 2014

Matka Makryna, Jacek Dehnel

Niejaki Eubulides jest autorem paradoksu kłamcy, w którym pewien człowiek twierdzi: "ja teraz kłamię". Pytanie brzmi; czy ten człowiek jest kłamcą, czy też mówi prawdę i kłamcą nie jest?

To samo pytanie można zadać sobie po przeczytaniu "Matki Makryny", w której Jacek Dehnel wykorzystuje to, co tak dobrze sprawdziło się w "Saturnie". Ale to, że coś sprawdziło się raz nie oznacza, że sprawdzi się też i kolejny. To co w "Saturnie" okazało się intrygujące, to w "Matce Makrynie" już niespecjalnie. Mam wrażenie, że tym razem Jacek Dehnel stał się zakładnikiem źródeł do historii o Makrynie Mieczysławskiej i nie chodzi o to, że osadza w nich swoją powieść ale o to, że zdominowały one książkę zamiast stać się tylko punktem wyjścia i inspiracją.


Dlaczego zwracam na to uwagę? Po tym jak przez blogi książkowe przewinęła się informacja o jego nowej powieści odświeżyłem sobie pamięć "Makryną Mieczysławską w świetle prawdy" księdza Jana Urbana. To niewielka objętościowo książka, która od lat zbierała kurz w mojej biblioteczce, zapomniana i wciśnięta pomiędzy równie leciwe i zajmujące pozycje jak "Stanisław Staszic a kwestia żydowska" x. Józefa Kruszyńskiego i "Makrynę Mieczysławską"  Słowackiego z apologetycznymi objaśnieniami dr. Henryka Biegeleseina. I to był błąd. Przed jego popełnieniem, ostrzegam bo znając historię Makryny spora część książki, szczególnie ta stanowiąca relację męczeństwa spisaną przez rektora Propagandy rzymskiej, rektora św. Klaudiusza w Rzymie i teologa z Propagandy rzymskiej staje się nieciekawa bo po prostu wiadomo, co się będzie działo, a ile można czytać o tym samym?


Powracając jednak do rzeczy - "Matka Makryna" jest powieścią w typowym Dehnelowskim stylu, zewnętrznie elegancka, wycyzelowana, by nie rzec dandysowata, w której jeśli urzędnicy mieli stworzyć dokument to nie napisali go lecz "naciągnęli pisarze zarękawki, napełnili kałamarze inkaustem, papierów ryzy naszykowali i dalej raporty pisać, dalej badać, przepytywać" a schody nie były wysokie lecz "hiszpańskie, po mojemu - tatarskie jakieś, pogańskie: wysokie, strome, niewygodne, obsiedziane całe przez uliczników, łazików, żebraków, brudne, łupami kasztanów zasypane, skórkami melonów nadgniłych, rzuconych biedakom przez handlarzy, ale nade wszystko, jako się rzekło, wysokie." Owszem, ma to swój urok ale biorąc pod uwagę postać bohaterki niekoniecznie jest przekonujące, uczciwie jednak trzeba przyznać, że te filigrany nie przeszkadzają Autorowi w gładkim i potoczystym wprowadzeniu czytelnika w historię życia tytułowej bohaterki.

No właśnie, czy kończąc książkę możemy powiedzieć coś o życiu Makryny, czy nie otrzymujemy tylko kolejnych wersji, stworzonych na różny użytek? Przecież w odniesieniu do każdej ze swych opowieści zapewnia tak samo "W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, będę pisała prawdę, samą prawdę i tylko prawdę, tak mi dopomóż Pan Bóg w niebiesiech i wszyscy święci Jego, amen". A skoro ta inwokacja raz okazała się tylko czczą formułką, to czy nie jest nią także i potem? Ile są warte zapewnienia mitomanki, nawet jeśli nawet gdyby założyć, że wypływają z dobrej woli?

Skąd ta w sumie prosta, ledwo umiejąca pisać kobieta zna wiersze z "Tańca śmierci" z kościoła Bernardynów w Krakowie? Przecież gdzie Wilno, gdzie Lubcz, gdzie Kraków? Czy ciągłe mylenie nazwiska Słowackiego, który dla Makryny  kolejno jest Sławuskim,  Sławackim, Słowickim, Słowikowskim, Słowińskim czy wreszcie Sławuckim tylko nie Słowackim, jest tylko pomyłką na nasz użytek, czy też ogranym chwytem, upokarzającą szpilką, która ma pomniejszyć jego postać? A może to po prostu "syndrom Sikorskiego" u kobiety wielokrotnie przez życie doświadczonej bo "raz, że wdowa. Dwa, że biedna. Trzy, że stara. Cztery, że baba. Pięć, że przechrzta żydowska. Sześć, że brzydka" (do kompletu powinna być jeszcze feministką i lesbijką i politycznej poprawności stałoby się zadość), i która przecież sama mówi o sobie, że jako "stara, coraz częściej zapominam"?

Na żadne z tych pytań nie dostaniemy definitywnej, przekonującej odpowiedzi. Dzięki temu brakowi pewności nawet zwolennicy spiskowej teorii dziejów mogą znaleźć pożywkę dla swoich koncepcji, bo kto może zaręczyć, że Makryna nie była tylko politycznym narzędziem w rozgrywkach możnych tego świata, które równie szybko straciło na znaczeniu jak wcześniej zdobyło popularność, a jej życie miało zupełnie inne koleje. Wszystkie odpowiedzi są możliwe a żadna nie jest wykluczona ale, moim zdaniem, to trochę mało i w sumie, nieco rozczarowujące w stosunku do oczekiwań.

12 komentarzy:

  1. Przymierzam się do tej książki, po lekturze wcześniejszych mam dobrą opinię o autorze, o samej bohaterce wiem bardzo niewiele. Trochę zmartwił mnie twój surowy osąd, bo oddzielając inny sposób patrzenia i oceniania dość często jednak przyznaję ci rację. Na szczęście są też rejony, w których oceny mamy skrajne różne. Na razie muszę (chcę) przyznać, że niestety co do Francuskiej ścieżki miałeś rację (męczę to drugi miesiąc i jakoś zmęczyć nie mogę, a się zaparłam, że doczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowy osąd? Ależ moja opinia sprowadza się do tego, że owszem do książka, którą dobrze się czyta, w miarę interesująca ale żadna wielka literatura. Po "Saturnie" spodziewałem się czegoś więcej, zwłaszcza że Autor nie produkuje książek co roku, a to raczej krok wstecz. W każdym razie czyta się ją bez wzdragań ale nie sądzę bym do "Matki ... " jeszcze kiedyś wracał.

      Co do Łysiaka - dobrze jest samemu wyrobić sobie własną opinię, nawet kosztem straty czasu, obawiam się tylko, że przedstawiając swoją opinię, jeśli będzie ona odbiegała od łysiakowego mainstreamu trochę ryzykujesz :-) Ja zbieram się do porównania jego "Cesarskiego pokera" i "Napoleona i jego marszałków" Macdonella bo ciągle męczy mnie sprawa plagiatu Łysiaka i chciałbym na własne oczy się przekonać jak z tym naprawdę jest.

      Usuń
  2. A zatem wielka szkoda, bo spodziewałam się po panu Jacku czegoś, jeśli nie lepszego, to równie dobrego, jak Saturn, ale sięgnę, aby wyrobić sobie zdanie. Co do Łysiaka, to z przyjemnością czytam (podczytuję) Malarstwo białego człowieka (choć jest tam trochę rażących mnie sformułowań to czyta się naprawdę nieźle. No i sam tytuł wiele mówi o autorze :(. Bardzo dobrze wspominam też MW czytane nie tak dawno temu. Po Francuską ścieżkę sięgnęłam zwabiona tytułem (włoskie, francuskie działa na mnie, jak magnes). Niestety książka mi nie leży. Niby jest tam sporo informacji, niby zgadzam się z niektórymi tezami, czy opiniami, niby pisze o ciekawych rzeczach, a mimo to nie wciąga, czytam - ok, zamykam rozdział - ulatuje z pamięci. Myślisz, że autor mógłby mnie zaatakować :) czy raczej jego wielbiciele. Autor, który atakuje swych czytelników na blogach bardzo traci w moich oczach i chyba nie tylko moich, a atak wielbicieli - jakoś chyba przeżyję. Cesarski poker lata temu zrobił duże wrażenie, teraz zaczekam na twoje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, "Matka Makryna" pewnie nie ustępuje "Saturnowi" ale to co tam było nowością tu już trochę spowszedniało.
      Wówczas gdy "Francuska ścieżka" ukazała się, to było coś, może nie ten wymiar co "Barbarzyńca w ogrodzie" ale zawsze, dzisiaj to już nie to ... no, i trzeba mieć na względzie, że z jego książek szybko się wyrasta, one robiły wrażenia w czasach liceum, a te zdaje się, oboje, mamy już od jakiego czasu za sobą :-)

      Usuń
  3. Ano mamy... tu nastąpiło wymowne westchnienie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż za zbieg okoliczności. Akurat dzisiaj gościłem na Targach Książki w Krakowie na spotkaniu z Jackiem Dehnelem. Artysta wypowiadał się na temat swojej najnowszej książki, "Matki Makryny" właśnie :) Utworu jeszcze nie czytałem, choć przyznam, że wydaje mi się b. interesujący. W każdym razie najpierw czeka na mnie "Saturn", który od dzisiaj ozdobiony został autografem autora :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Saturn" bardzo mi się podobał, myślę że nie będziesz zawiedziony. "Matka ... " też nie złą książką ale spodziewałem się, że do będzie kolejny krok do przodu a nie wiem czy w sumie nie jest to krok wstecz.

      Usuń
  5. Od czasu "Lali" mam sentyment do Dehnela. Może tym razem do końca nie wyszło, ale i tak to jeden z niewielu naprawdę utalentowanych, młodych. Będą z niego ludzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lala" też mi się podobała i chyba nawet bardziej niż "Saturn", mimo że nie obyło się i tam bez zgrzytu, ale może właśnie dlatego, że uważam Dehnela za dobrego pisarza jestem "Matką Makryną" trochę rozczarowany. Niby dobra książka ale jednak to jeszcze nie to.

      Usuń
    2. Ma jeszce czas by się rozwinąć, czasami takie słabsze książki są po prostu konieczne.
      Co Ci w "Lali" zgrzytało?

      Usuń
    3. Nie tyle zgrzytało co zgrzytnęło - część akcji rozgrywa się w Kielcach, jeśli dobrze pamiętam w okresie okupacji i istnienia tamtejszego getta - nie zgadza się jego topografia i to nie w jakichś szczególikach bo jeśli mnie pamięć nie myli getto u Dehnela obejmuje ulice, które nim nie były objęte i nawet do niego nie przylegały. Niby szczegół ale diabeł tkwi w szczegółach.
      Mam nadzieję, że masz rację, nie chcę być złym prorokiem ale obawiam się, że może podzieli literacki los Pawła Huelle.

      Usuń