poniedziałek, 5 stycznia 2015

Piotruś Pan / Piotruś Pan i Wendy, James Matthew Barrie

Pokoleniowa zmiana pałeczki ... Jako niepoprawnemu konserwatyście, niedawno koleżanka zaproponowała, złośliwie (ach, te kobiety!) bym może, tak dla odmiany kupił dziecku jaką książkę, która ukazała się po 1960 roku, co wziąłem sobie do serca.


Zanim jednak kupię którąś z powieści Marcina Szczygielskiego postanowiłem odrobić lekcje z klasyki. Tym razem padło na "Piotrusia Pana" vel "Piotruś Pan i Wendy" w zależności od tłumaczenia (odpowiednio Macieja Słomczyńskiego i Michała Rusinka) ilustrowane (także odpowiednio) przez Jerzego Srokowskiego i Roberta Ingpena.


Żeby wszystko było jasne, synowi książka się podobała (mnie nie do końca ale ocena dorosłego nie powinna mieć w tym przypadku znaczenia) i to w zasadzie jest wystarczająca rekomendacja. Ja wróciłem do niej po prawie czterdziestu latach, czytając na zmianę oba przekłady i odebrałem "Piotrusia Pana", w gruncie rzeczy jako książkę dla dorosłych, którą równie dobrze mogą czytać także i dzieci.

To przecież opowieść o naturze relacji damsko-męskich w ich tradycyjnych przejawach - cóż za pole do popisu dla ponowoczesnej krytyki literackiej drugiego a może i trzeciego nurtu feminizmu, cokolwiek to znaczy, ale za to jak to brzmi!

Ograniczony w swym tradycjonalistycznym patriarchacie pan Darling będący w gruncie rzeczy, w swym oczekiwaniu podziwu i pretensjami do rządzenia dorosłą odmianą Piotrusia, tyle że znacznie bardziej irytującą.

Pani Darling - kochająca matka i żona, która oddaje pole mężowi, przynajmniej takie można mieć wrażenie. A jednak w prozie życia w jakiej utkwiła, pozostało w niej marzenie o niespełnionej miłości - wszak jej pocałunek dla Piotrusia jest niedostępny zarówno dla męża jak i dzieci.

Wendy - dziewczynka, w której tkwi pragnienie bycia kobietą, oczywiście w tym "uciemiężającym" wymiarze, który sprowadza rolę kobiety do bycia matką i pragnącą miłości mężczyzny (gdzie tu miejsce na karierę?), w dodatku mająca rywalkę w osobie walczącej z nią o względy Piotrusia Cynowego (u Rusinka) vel Blaszanego (u Słomczyńskiego) Dzwoneczka. Jakie to oburzająco seksistowskie! Kobiety rywalizujące o względy mężczyzny, który traktuje je instrumentalnie przypominając sobie o nich tylko wówczas gdy są mu potrzebne! Ach, ten Barrie!

No i faceci, obojętnie mali czy tuzi - twardziele, ale niezbyt rozgarnięci i niezależnie od wieku pragnący ciepła kobiecej miłości, które w nich zwycięża. Ci, którym nie dane było go doświadczyć giną. Tylko jeden, Piotruś Pan, jest w stanie oprzeć się temu pragnieniu bo pozostaje dzieckiem "wesołym, niewinnym i bez serca".

Na szczęście niezależnie od tego, "Piotruś Pan" jest także historią o przygodach dzieci, którym dane było spełnić marzenia rodem ze snów, w których jest wszystko to co może urodzić ich wyobraźnia; wróżki, piraci, czerwonoskórzy, dzikie bestie, no i Nibylandia.

38 komentarzy:

  1. O matko, postmodernistyczna analiza niemalże :D W wersji książkowej Piotruś jest dla mnie niestrawny kompletnie, niestety. W wersjach zwulgaryzowanych to już w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też byłem zaskoczony tym, że książka synowi się podobała bo wg mnie dla dzieci jest ciężkostrawna a chwilami w ogóle niezrozumiała (np. wówczas kiedy pan Darling dokonuje domowego bilansu). Na szczęście on odbierał to jako książkę o przygodach dzieci, które mogą latać i bardzo dobrze :-) Jeśli czyta się ją jako książkę dla dorosłych a jest wiele takich fragmentów, to wówczas trudno Barrie'go nie docenić za przenikliwość obserwacji :-)

      Usuń
  2. Mnie się było trudno przebić poza pierwsze parę stron, więc jak już docierałem dalej, to byłem zmęczony i nic mi się nie podobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek rzeczywiście budzi "mieszane uczucia" ale zawziąłem się i jakoś poszło - wydaje mi się, że z punktu widzenia dzieci najciekawsza jest walka na statku piratów ale żeby dotrzeć do niej, to rzeczywiście trzeba zadać sobie trochę wysiłku :-), w wersji Słomczyńskiego na pewno.

      Usuń
    2. A właśnie - jak tłumaczenia? Bo mnie się Słomczyńskiego koszmarnie czyta.

      Usuń
    3. Niestety zła sława Słomczyńskiego potwierdziła się - co prawda tekst w przekładzie Rusinka też nie powala na kolana ale wydaje mi się gładszy w odbiorze. Swoje robią też ilustracje Ingpena, które go uatrakcyjniają, choć i dopatrzyłem się u Ingpena nieścisłości :-). Dla dorosłego różnica w przekładach może nie ma większego znaczenia, dla dzieci wydaje mi się, że tak.

      Usuń
    4. Miałem nieustające wrażenie, że żuję tekturę. Ale może to po prostu jest takie i w oryginale. A synkowi kup bajkę muzyczną "Piotruś Pan" z Bajek-grajek, sama akcja :)

      Usuń
    5. To dopiero byłaby w domu rewolucja :-) no i podciąłbym sam gałąź lektora, na której siedzę :-)

      Usuń
    6. No jak uważasz. Moja Starsza słuchała tego co wieczór przez 3 miesiące, a ja sobie siedziałem, trzymałem ją za rączkę i czytałem sobie :P

      Usuń
    7. Widzę, że poszedłeś na łatwiznę :-) u nas opcja odpada bo sprzęt grający jest w innym pokoju, no i zresztą, nie ma to jako tatuś czytający dziecku :-)

      Usuń
    8. No ale nie dzień w dzień te same pięć Franklinów w kółko :P

      Usuń
    9. To wszystko wyjaśnia, ja na szczęście mam już ten etap za sobą i mam urozmaiconą lekturę, właśnie odkrywam "Mikołajki" :-)

      Usuń
    10. Każdy pretekst jest dobry by nadrobić zaległości, chociaż gdy zobaczyłem na datę pierwszego wydania, to zrozumiałem, że jednak poza rok 1960 nie wyjdę :-)

      Usuń
    11. Pierwsze słyszę o "złej sławie" Słomczyńskiego . Widać ja jestem inna i lubię jego przekłady , po prawdzie czytałam świadomie tylko Szekspira.

      Usuń
    12. To właśnie przekładom Szekspira ją zawdzięcza.

      Usuń
  3. jak już mówimy o "pułapkach" feministycznych tej książki, to gorąco polecam ten artykuł (jak i zresztą całą zawartość tej strony): http://www.kiedybylammala.art.pl/index2/wendy/
    A kiedy sama byłam mała to miałam to pierwsze wydanie tej książki. Ktora zresztą średnio mi się podobała., bo jeszcze rozumiałam przyjemności latania i tańczącyh cieni. Ale te wieczne wojny to już były straszne nudy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzę ale tak naprawdę to traktuj moje feministyczne "wycieczki" z duuuużym dystansem, rzadko kiedy pisane są na serio-serio :-)
      Wojny - nudy? No wiesz?! ;-) Na pewno o wiele ciekawsze niż bawienie się Wendy w mamę i cerowanie chłopakom skarpetek :-) Myślę, że dzisiaj dzieci w ogóle nie wiedzą co to jest! :-)

      Usuń
  4. No popatrz, kiedy zobaczyłam wpis byłam przekonana, że czytałam u ciebie post dotyczący Piotrusia Pana rok temu i wracasz do lektury. A tymczasem to mnie się coś przywidziało. Pamiętam, jak wskazanego przez ciebie w szkockim konkursie Piotrusia zaczynałam słuchać kilkakrotnie i nie mogłam przebić się przez początek. Potem już było lepiej. Mimo wszystko uważam, że warto poznać, wszak to klasyka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie żałuję, cóż za prawda o mamach, tatach i dzieciach, kobietach i mężczyznach :-) Trudność z lekturą "Piotrusia ..." tkwi chyba w tym, że z góry jesteśmy nastawieni na słodką, infantylną bajkę dla dzieci a tu nic z tego :-).

      Usuń
  5. Marlow, widocznie od najmłodszych lat byłam pacyfistką ;). A właśnie o tym, jak beznadziejna była rola Wendy jest podsunięty przeze mnie artykuł. Co do feminizmu no cóż, chyba się domyślam Waszej wzajemnej relacji. Mając w pamięci fakt, ze relacje lubią się zmieniać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst przeczytałem - świetny, tylko nie wiem, dlaczego mamy czuć się rozczarowani Wendy? To raczej chłopcy i Piotruś powinni rozczarowywać skoro dali się wziąć bez oporu "pod but" Wendy. Skoro ona miałaby rozczarowywać, to cóż dopiero powiedzieć o nich?! :-)

      Usuń
  6. Kiedy czytałam książkę, jako dziecko, nigdy bym się nie dopatrzyła feministycznej interpretacji. Dlatego warto wracać do takich lektur. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy czytałem ją jako dziecko też nie głowie była mi feministyczna interpretacja, a mówiąc szczerze, jakakolwiek nie wchodziła wówczas w rachubę :-)

      Usuń
  7. Widzę, że czytamy dzieciom te same książki, gdyż u nas teraz też na tapecie kolejne Mikołajki:) O "Piotrusiu Panu" miałam właśnie dzisiaj napisać, ale w takim razie powstrzymam się przez kolejnych kilka dni. W pełni jednak zgadzam się z tym, co napisałeś w ostatnim akapicie, szczególny nacisk kładąc na użyty przez Ciebie zwrot "na szczęście".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem ciekaw, jaka jest Twoja opinia na temat "Piotrusia Pana", tak że będę jej wypatrywał.
      Komplet Mikołajków został po córce, a że moja aktywność wówczas ograniczyła się do zakupu, to serię poznaję dopiero teraz i widzę, że był to strzał w dziesiątkę. Co prawda, od czasu do czasu konieczne są wyjaśnienia ale już nastawiam się na lekturę wszystkich książeczek.
      W planach są Muminki ale przy wcześniejszym podejściu trafiłem na zdecydowany odpór. Zobaczymy, do trzech razy sztuka :-)

      Usuń
    2. Rewolucji nie będzie, choć w takiej sytuacji pewnie więcej niż planowałam napiszę o inscenizacji PP, na której byliśmy ostatnio w szczecińskim Teatrze Współczesnym.
      U mnie Mikołajki są absolutnym hitem, czemu przyglądam się z lekkim zakłopotaniem. I owszem, Muminki też planuję (i też mamy za sobą nieudane podejścia:P).

      Usuń
    3. U mnie wcześniej występował syndrom "ambitnego taty" :-) ale wyniosłem już z porażek nauczkę. Przerabiałem to na "Pinokiu", wystarczyło tylko trochę poczekać i "zaskoczyło" :-).
      Lata temu byłem z córką w "Romie" na "Piotrusiu Panu" - bardzo jej się podobało ale przełożenia na książkę przedstawienie nie miało żadnego :-)

      Usuń
    4. U mnie szczęśliwie taki syndrom nie wystąpił, ale i tak niekiedy staję osłupiała, gdy widzę co "chwyta", podczas gdy wcześniej szereg innych pozycji zostało wykopanych za próg. I wcale nie jestem przy tym pewna, czy należy upierać się, by trwać przy kanonie dziecięcych lektur naszych czasów. Nas trzyma przy nim sentyment, ale nasze dzieci od razu wyłapują, że coś zestarzało się ponad miarę.

      Usuń
    5. Oczywiście, że wiele rzeczy się zestarzało np. "Sierotka Marysia" Konopnickiej jest bardzo ciężkostrawna, ale przecież "Chory kotek" Jachowicza jest jeszcze starszy i jest "ciągle żywy", nikt też nie mówi, że baśnie Andersena się zestarzały i nie pasują do naszych czasów, choć jeszcze trochę i będą miały 200 lat itp. itd. Niezależnie od naszego sentymentu nie zaszkodzi jeśli dziecko będzie wiedziało jakie to są dwa rodzaje kłamstwa, albo po co Dorotka szła do Kansas :-)

      Usuń
    6. "Sierotka Marysia" była ciężkostrawna już dla mnie; własnym dzieciom nawet nie próbowałam jej podsuwać. I owszem, pełna zgoda, że pewne książki czy wierszyki są nadal jare, tyle że nie wiem, czy my aby na pewno dobrze rozpoznajemy, które to (co do tej Dorotki, na ten przykład, mam poważne wątpliwości:P). Dlatego ja nie zapieram się zadnimi łapami, gdy coś nie zaskakuje. Łkam tylko niekiedy cicho w poduszkę...

      Usuń
    7. To prawda, też nie mam pewności, czy właściwie "zdekodowałem" :-) Dorotkę ale zaraz po jej zakończeniu syn upomniał się o następne części, tak że werdykt nie budził w tym przypadku wątpliwości :-).

      To jesteś i tak w lepszej sytuacji bo ja nawet popłakać nie mogę, wiadomo "prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze, nawet ze szczęścia" :-) Ja już przy córce dostałem baty, kiedy okazało się, że najlepsze filmy mojego dzieciństwa "Samochodzik i templariusze", "Podróż za jeden uśmiech", "Wakacje z duchami" i "Czterej pancerni" to nuuuuda :-) Jakoś to przeżyłem. C'est la vie :-).

      Usuń
  8. A bardzo ciekawe Te Twoje uwagi :) Odbierasz Piotrusia Pana jako książkę dla dorosłych, którą mogą też czytać dzieci, a to teraz trend w przekładach: odzyskiwanie w tłumaczeniu dorosłych treści braci Grimm, Andersena, Barriego. Ja porównuję przekład Słomczyńskiego z nowym Polkowskiego i zastanawiam się, jak w czasach po ekranizacji Tolkiena można przetłumaczyć "fairy" jako "elfa" :)) A najnowszy przekład, mam wrażenie, łagodzi trochę paskudną postać Piotrusia... którego w dzieciństwie uwielbiałam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to rozumiem, z lektury tłumaczenia Polkowskiego mogę czuć się zwolniony :-). "Piotrusia Pana" poznałem w przekładzie Słomczyńskiego ale synowi czytałem już na przemian obie wersje Słomczyńskiego i Rusinka w żadnej z nich jakoś Piotruś zachwytu w nim nie wzbudził ale możliwe, że to wina lektora :-).
      Co do trendu - to chyba nie tyle nawet kwestia przekładu co wieku czytelnika - tłumaczenie Słomczyńskiego ma już przecież długą, białą brodę a "Piotrusia" w tej wersji odebrałem właśnie jako zawoalowaną historię dla dorosłych, zresztą to nie pierwszy taki przypadek :-)

      Usuń
  9. Polkowski chyba niewiele wniesie, skoro książka i tak się nie przyjęła :D
    Hm, no właśnie pytanie, czy to jest zawoalowana lektura dla dorosłych, czy, jak to się ładnie teraz mówi, książka dwuadresowa - pisana dla dzieci, ale pełna takich treści, które bawią (lub nie) dorosłego lektora i mająca dla niego osobny poziom znaczeń... co zresztą jest świetne - w dzieciństwie stać po stronie Piotrusia, a w dorosłości - Haka ;))
    Literatura dla dzieci zależy pewnie też od wyobrażenia dziecka w danych czasach, od wiedzy o jego zdolnościach poznawczych, od czegoś, co określamy jako "niewinność". A co do trendu, to on naprawdę jest. Bo niezależnie od tego, jak się przekłady starzeją językowo, przez dziesięciolecia była u nas tendencja, żeby wiedzieć lepiej niż autor książki, co nadaje się dla dzieci. Skutkowało to nie tyle przekładami, co przeróbkami klasyki, wycinaniem frywolności (nie wypada), ironii (nie zrozumieją), okrucieństwa i smutku (zniszczy delikatną psychikę). No i dostawaliśmy wersje Czerwonego Kapturka, w których tatuś zamykał wilka w szafie i ratował tym samym dziecko swoje albo w których wilk nie zżerał, tylko się kajał i resocjalizował...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, z "poprawianiem" oryginału różnie bywa - vide wersje ad usum Delphini "Robinsona" czy "Podróży Guliwera" - podobnie jak z Kopciuszkiem i Czerwonym Kapturkiem, chociaż jeśli chodzi o tego ostatniego, to muszę przyznać, że wolę chyba wersję light niż to co znalazłem w tłumaczeniu Grzegorzewskiej w "Baśniach czyli opowieściach z dawnych czasów" Perraulta.

      Usuń
  10. Ja jestem zdania, że Kapturek musi zostać połknięty (i wyjść), a wilk musi zostać ukarany - wersja braci Grimm ;) ale na szczęście jest wiele innych łagodniejszych a spójnych opowieści o radzeniu sobie. Zaś co do wątków feministycznych - Kopciuszek to nie i nigdy nie była moja ulubiona baśń :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kopciuszek - wiadomo, "symbol zdominowanej pozycji kobiet", a Czerwony Kapturek to doświadczenie śmierci i seksualności. Zgroza, zgroza... :-)

      Usuń