piątek, 6 lutego 2015

Zamojszczyzna 1918-1943, Zygmunt Klukowski

Gdyby nie łamiący język wierszyk Brzechwy "W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" pewnie mało kto słyszałby o tym miasteczku, którego "piewcą" był Zygmunt Klukowski i który musiał przeżyć spory szok, kiedy tam trafił w 1918 roku bo to co zobaczył nie napawało optymizmem - "przede wszystkim wszędzie błoto - na rynku, na wszystkich ulicach. Tylko główna ulica, stanowiąca część szosy wiodącej z Zamościa do Biłgoraja, była wybrukowana kocimi łbami. Tylko na głównej ulicy ułożone były wąskie chodniki z klinkieru, a poza tym gdzieniegdzie z desek. Koło wikarówki, w poprzek szosy, przebiegała kanał z nieczystościami, wiecznie niemożliwie śmierdzący. W całym mieście były tylko trzy studnie publiczne, ani jednego publicznego ustępu, na ulicach ani jednej latarni. W nocy gdy nie świecił księżyc, panowały nieprzebrane ciemności. Domy na zewnątrz zaniedbane, nietynkowane, brudne. Po rynku i przyległych ulicach łaziły świnie, które zresztą były nawet pożyteczne, bo oczyszczały trochę miasto. Słowem, wszędzie brud i smród."

Nie lepiej było i z mieszkańcami Szczebrzeszyna - "Ludność tak była do wszy przyzwyczajona, że ich obecność wcale jej nie raziła. Niektórzy nie kąpali się przez całe życie" Gdy kazał przy przyjmowaniu do szpitala wykąpać jakąś staruszkę, ta zaczęła go "błagać, żeby jej tego nie robić: "Ostatnim razem się kąpała, jakem za mąż wychodziła, a teraz na stare lata, pan doktor chce mi taką krzywdę robić""


Ale co w sumie "wielkie mi co", "smród, brud i ubóstwo", to przecież żadne odkrycie i co tak właściwie może być interesującego w zapiskach dotyczących jakiejś dziury zabitej dechami, o której na dobrą sprawę nawet nie bardzo wiadomo gdzie leży? Otóż okazuje się, że może, bo zapiski te dotyczą tak naprawdę społeczności miasteczka, w której, jak w soczewce skupia się los polskiej prowincji w czasie wojny.

"Zamojszczyzna" nie jest książką jednolitą, w tym znaczeniu, że okres 1918-1939 ma formę anegdotycznych wspomnień, choć jak widać z tej niewielkiej próbki jest to bardzo gorzka anegdota. Ale ta poetyka raptownie zmienia się w czerwcu 1939 roku, kiedy zapiski przybierają formę pisanego na bieżąco dziennika. To dokument burzący nasze dobre przekonania o nas samych, o postawie społeczeństwa podczas okupacji, nie tylko dotykający "dyżurnego" tematu stosunków polsko-żydowskich (a Klukowski bynajmniej nie należał do filosemitów) ale także postawy wobec Niemców i relacji polsko-polskich. "Zamojszczyzna" jest tym bardziej ciekawa, niepokojąca i uwierająca nasze narodowe ego, że pisana jest przez człowieka nietuzinkowego, patriotę, człowieka wykształconego i o szerokich horyzontach a w dodatku bystrego obserwatora, któremu stanowisko dyrektora i lekarza miejscowego szpitala zapewniało doskonałe miejsce obserwacji.  

Miasteczko w 1939 roku przechodziło z rąk do rąk, najpierw byli w nim Niemcy, potem Rosjanie - "Żydzi szczebrzeszyńscy witali ich entuzjastycznie, cały dzień stali na ulicy, krzyczeli: "Niech żyje Armia Czerwona!", częstowali jabłkami, ustawiali osobno dzieci, które też witały bolszewików z wyciągniętymi pięściami." a już wcześniej "ukazali się w mieście komuniści cywile z czerwonymi opaskami na lewym ramieniu. Około godziny czwartej wyszedłem na miasto, żeby zobaczyć co się dzieje. Trzeba mieć bardzo mocne nerwy, żeby znieść widok szmatławych, oberwanych wyrostków żydowskich rewidujących żołnierzy polskich, odbierających im nie tylko broń, pasy, czasem konie, lecz nawet ściągających im buty; przejmują całą władzę w mieście w swoje ręce". 

Zawsze mnie zastanawiało, jak społeczność która przez tyle lat mieszkała w Polsce w ten sposób mogła demonstrować wrogość wobec państwa, którego była obywatelami? I jeśli weźmie się ten sposób manifestacji uczuć Żydów do Polski, to wydaje się oczywiste, że rewanż, gdy Szczebrzeszyn znowu trafił w ręce niemieckie był tylko kwestią czasu i nie trzeba było do niego żadnych specjalnych zachęt. Gdy Niemcy organizowali "łapankę" na Żydów potrzebnych do pracy, "całej brance przyglądało się dużo ludności polskiej. Na wielu twarzach nie było znać najmniejszego współczucia, przeciwnie, śmiano się i dowcipkowano. Bardzo charakterystyczne było odezwanie się jednego z mieszczan, byłego legionisty: "Nic mi nie żal, od kiedy widziałem, jak rozbrajali żołnierzy polskich".

Gorzej, że po początkowych stosunkowo mało groźnych szykanach, jak zmuszanie do pracy Niemcy rozpoczęli planową akcję eksterminacyjną niektórzy mieszkańcy zrezygnowali ze statusu biernego widza. W oczekiwaniu na "zrobienie porządku" z Żydami "na miasto wyległy wszystkie szumowiny, zjechało się sporo furmanek ze wsi i wszystko to niemal cały dzień stało w oczekiwaniu, kiedy będzie można przystąpić do rabunku" a gdy Niemcy zaczęli "oczyszczać" Szczebrzeszyn "niektórzy brali czynny udział w tropieniu i wynajdywaniu Żydów. Wskazywali, gdzie są ukryci Żydzi, chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi żydowskimi, które policjanci zabijali na oczach wszystkich. W ogóle działy się straszne rzeczy, potworne, koszmarne, do których włosy stoją na głowie. I to jeszcze nie koniec." "W ogóle w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury ..."

Ale to wszystko są motywy znane, które choć wstydliwe nie są żadną tajemnicą, a które apogeum osiągnęły w mordzie w Jedwabem. Równie wstydliwy jest problem stosunku Polaków do Niemców. Klukowski kilkukrotnie odwiedzając Warszawę dostrzegał w tej mierze zasadniczą różnicę pomiędzy stolicą i prowincją. Tłumaczył ją terrorem, który "zgnębił wszystko i wszystkich" pisząc - "życie nasze przebiega teraz w atmosferze śmierci, gwałtu i bezprawia. Ludność jest sterroryzowana, gnębiona coraz mocniej. Bez końca mnożą się ofiary". Ale nie wydaje mi się, by samym terrorem dało się wiele wytłumaczyć, bo przecież Warszawa pod okupacją niemiecką także nie była oazą spokoju. Co więcej, w terrorze o którym pisze Klukowski swój udział mieli też i sami Polacy, wspomina bowiem o pladze bandyckich napadów, która przynajmniej w początkowym okresie wojny, można odnieść wrażenie, była bardziej dolegliwa niż sama okupacja.

Coś rzeczywiście musiało być nie tak z kondycją społeczną mieszkańców Szczebrzeszyna, skoro sami Niemcy przyznawali "że broń znajdują we wsiach najczęściej na skutek donosów rozmaitych kolegów, sąsiadów" a gdy komendantowi miejscowej żandarmerii kazano znaleźć kilku konfidentów "zgłosiła się niespodziewanie duża liczba kandydatów" i zdarzały się nawet wypadki delatorstwa wśród najbliższej rodziny, gdzie brat złożył doniesienia na brata a teściowa na zięcia. Dopełnieniem tego były stosunki damsko-męskie jako że "sporo, niestety, tutejszych panienek, nie wyłączając uczennic gimnazjum, chętnie zawierało znajomości z oficerami i żołnierzami niemieckimi", ochotnicze, niekiedy gremialne podpisywanie volkslisty czy fakt, że w początkowym okresie okupacji mieszkańcy bez oporów, na ochotnika zgłaszali się do wyjazdu do pracy do Niemiec. Stąd niewesoła konstatacja - "niestety, i w miejscowym polskim społeczeństwie stosunki wzajemne nie układają się najlepiej. Nie ma zgodności i należytego zjednoczenia w ustosunkowaniu się do okupantów, szerzą się rozmaite plotki, intrygi, podłe donosicielstwo i wysługiwanie się Niemcom." wygląda na w pełni uzasadnioną.

Ale jeszcze większe zaskoczenie budzi refleksja na temat tego "na jak kruchych i wiotkich podstawach oparte są wśród wielu naszych chłopów uczucia religijne i przywiązanie do Kościoła katolickiego" gdy okazało się, że chłopi masowo przechodzą z katolicyzmu na prawosławie w nadziei na ocalenie majątku. Jak wspomina Klukowski - "Mówił mi dzisiaj ksiądz dziekan Szepietowski ze Zwierzyńca, że jest objaw powszechny i wymienił wiele wsi w powiecie biłgorajskim, gdzie cała ludność zmieniła wyznanie, zapisując się równocześnie na Ukraińców."

Nie ma co ukrywać, od strony zestawienia stereotypów i rzeczywistości, "Zamojszczyzna" to ciężki orzech do zgryzienia nawet dla niezaangażowanego, niezwiązanego z regionem czytelnika. Tym większe więc uznanie należy się współczesnej lokalnej społeczności, że nie obawiała się głęboko zajrzeć w lustro i mimo tak drastycznego portretu upamiętniła postać jej autora. CDN

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Też jestem tego zdania. W okrojonej i ocenzurowanej wersji "Zamojszczyzna" była wydana w PRL jako "Dziennik z lat okupacji" i doczekała się chyba nawet dwóch albo i więcej wydań. Czyta się ją jak książkę wychodzącą daleko poza regionalny wymiar.

      Usuń
  2. Zgadzam się, że tak się sprawy miały z pewnością nie tylko na Zamojszczyźnie, ale myślę, że zachowania społeczności wiejskich czy tych małomiasteczkowych jednak musiały się różnić w zależności od tego spod jakiego zabory wyszły, czyli na jakie wpływy były narażone.
    A tak w ogóle to prawdziwe jest jest, że "nie ma dymu bez ognia"....to dotyczy odpowiedzi zachowań na zachowania innych. Dla mnie osobiście jest to niewyobrażalne ...ale niestety prymitywizm między innymi w tym się przejawia....
    Chętnie z książką bym się zapoznała...porusza niezwykle interesujące tematy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz rację ale i w obrębie tego samego zaboru widać różnice postaw np. widać, że Klukowski jest pod wrażeniem zbiorowego, dobrowolnego przejścia wsi z katolicyzmu na prawosławie oraz zadeklarowania się ich mieszkańców jako Ukraińców i zestawia to z oporem ludności unickiej przed przejściem na prawosławie.
      Bardzo obrazoburcza lektura choć nie pomija też Klukowski postaw ludzi, które budzą podziw.

      Usuń
    2. Nie wiem czy obrazoburcza...przecież on opisał stan faktyczny ...społeczności społecznościom nie równe. W tym przypadku warto, by zapytać czy Ci ludzie tak w ogóle byli wierzący, czym dla nich była wiara.
      Tu by była potrzebna dogłębna analiza zjawiska, a nie tylko suche stwierdzenie faktu. Zresztą ja nie wiem czy w tak wielokulturowym środowisku łatwo było swą wiarę zachować....

      Usuń
    3. Tak przedstawił stan faktyczny, który różni się mocno od wyobrażenia jakie mamy na temat postawy naszego społeczeństwa w czasie okupacji.
      Wielokulturowość niewiele ma tu wspólnego z wiarą, ci chłopi przeszli na prawosławie w nadziei, że nie zostaną jako Ukraińcy wysiedleni a nie dlatego, że przeżywali kryzys wiary. Zresztą niektórzy z nich za jakiś czas chcieli ponownie przejść na katolicyzm.

      Usuń