sobota, 14 maja 2016

Targowisko próżności, William Thackeray

"Ach! Vanitas Vanitatum! Kto z nas jest szczęśliwy na tym świecie? Komu spełniają się marzenia? Kto jest zadowolony, gdy się spełnią? A teraz drogie dzieci, wyciągamy marionetki i otwieramy skrzynkę. Przedstawienie rozpoczęte". Tak trawestując nieco zakończenie "Targowiska próżności" mogłaby się zaczynać powieść Williama Thackeray'a, chyba jeden z bardziej rozpoznawanych tytułów klasyki, oczywiście nie za sprawą poczytności książki ale dzięki tytułowi magazynu "z pretensjami" - "Vanity Fair", lokująca się pomiędzy książkami Jane Austen i Charlesa Dickensa


To kolejne stadium stosunków damsko-męskich, wyższy poziom tego, o czym pisała Jane Austen, bo o ile u niej można je było porównać do niemrawej walki na poduszki, to u Thackeray'a mamy do czynienia już nawet nie z MMA gdzie obowiązują twarde ale jednak reguły, lecz z walką na gołe pięści a i kopnięcie kolanem w podbrzusze zdarza się od czasu do czasu. Nie ma co ukrywać, podobnie jak powieści Austen, "Targowisko próżności" jest powieścią o zamążpójściu jako metodzie przetrwania dla kobiet z "lepszej" sfery. Za mąż chce wyjść Amelia, za mąż chce wyjść Rebeka, za mąż chcą wyjść siostry Jerzego, za mąż chce wyjść każda panna, która pojawia się na kartach powieści. Można by pomyśleć, że zamążpójście jest motorem napędzającym świat londyńskiego City, przynajmniej żeńskiej jego części. Ale cóż w tym dziwnego - "pozwolę sobie sformułować bezsporną prawdę: każda kobieta bez widocznego garbu potrafi w średnio sprzyjających okolicznościach poślubić każdego, kogo zechce". Tak... i skuteczności, w tej mierze, nie można paniom odmówić. Przynajmniej głównym bohaterkom. 

Ale oprócz romansowych perypetii "Targowisko próżności" jest też, a może przede wszystkim, satyrą społeczną, w wielu momentach złośliwą i gorzką, której gorycz stosuje się nie tylko do bohaterów powieści ale także jej czytelników i okazuje się, że po ponad 150 latach książka jest zaskakująco aktualna. Owszem, czasami sarkazm Thackeray'a przeradza się, na szczęście w niezbyt długie i z rzadka, umoralniające "kazanie" nudnawe i irytujące podobnie jak dwoje głównych, pozytywnych bohaterów, bo nie ma co ukrywać - szwarccharaktery w "Targowisku próżności" wyszły znacznie lepiej niż ci, z którymi czytelnik się powinien identyfikować.

To dzięki nim targowisko próżności pokazuje swoje prawdzie oblicze. To nie dobrotliwy światek, w którym popija się herbatkę i obgaduje bliźnich ale w którym, w gruncie rzeczy, nikt nikomu nic złego nie robi a w finale wszyscy żyją długą i szczęśliwie. Nobles obliges - "to bardzo podejrzany rynek, pełen fałszu, obłudy, kłamstwa i szacunku dla pozorów". Tu nie ma sentymentów, nie ma poczucia przyzwoitości, tu się dąży do celu za wszelką ceną. Kto silniejszy, bardziej bezwzględny, ten lepszy. To świat antypatyczny, w którym podłość byleby tylko zachowywała pozory, jest czymś najzupełniej zrozumiałym. Człowiek jest skazany na rozpychanie się łokciami, walkę może nie tyle o przetrwanie, co o należne miejsce w świecie a przynajmniej takie, które uważa się za należne sobie.

Dopóki odbywa się to w kręgu ludzi tego samego pokroju można to jakoś zrozumieć i nawet wybaczyć, ale targowisko próżności nie jest hermetycznie zamkniętą enklawą i odłamkami obrywają też niewinni. A przecież to nie musi być całkiem zepsuty świat. Uczestnicy targowiska próżności mają swoje wady (któż ich nie ma) ale mają też i cechy, które czynią ich rozumianymi przez czytelnika, a nawet pozwalają zaskarbić jego sympatię. Dopiero, ci którzy są "bezkompromisowi" we własnym egoizmie i w posługiwaniu się innymi sprawiają, że gaśnie resztka zrozumienia dla nich. 

Thackeray, choć w gruncie rzeczy, napisał powieść z rodzaju "dole i niedole czyli triumf ostateczny uciśnionej cnoty", chwilami jest cyniczny (by nie powiedzieć realistyczny) do bólu. Mówi - taki jest ten świat i jeśli chcesz osiągnąć sukces musisz być Machiavellim na co dzień. Nie ma się co gorszyć, to norma. Ale jednocześnie nie ma się wątpliwości, że pisze o tym z goryczą i wiadomo czyją stronę trzyma. Stawia na wartości, które na targowisku próżności nie mają racji bytu - uczciwość, honor, rzetelność, sprawiedliwość. Owszem, wydawać się może, że na bohaterów, którzy je uznają patrzy jak na dziwadła, ze zdziwieniem, że tacy jeszcze istnieją ale nie ulega wątpliwości, że darzy ich sympatią.

Ale, nie ma co ukrywać, tak jak już wspomniałem, wypadają oni znacznie bardziej blado w porównaniu z ucieleśnieniem zła wszelakiego. Kiedy przyjrzeć się ideałowi łagodności i słodyczy jakim jest Amelia, to okazuje się, że to ale w gruncie rzeczy słodka idiotka, pierwsza naiwna, ślepa na rzeczywistość, bezradna i bezwolna, która nic robi, niczym się nie interesuje pielęgnując w sobie uczucia cierpiętnicy. Cóż za przeciwieństwo Rebeki. Ta to dopiero zrobiłaby karierę w środowisku feministek. Rozpychając się na lewo i prawo nie gorzej od mężczyzn, gdy ci usiłują się jej zrewanżować pięknym za nadobne, krzyczy - ależ jak tak można krzywdzić słabą kobietę! Pozornie walczy o równe prawa na targowisku próżności a w gruncie rzeczy chodzi jej o przywileje. W stosunku do nich obu stosuje się to prawo opisywane przez Austen, zgodnie z którym ratunkiem przed deklasacją kobiety jest zamążpójście. Tyle że jedna ujmuje własny los we własne ręce manipulując ludźmi, druga nie robi kompletnie nic, a cała jej zasługa polega na tym, że znalazł się amator takiej lokatorki cielętnika.

Co tu dużo mówić, świetna rozrywka, wciągająca powieść, budząca uczucia rozmaite, w zależności od temperamentu czytelnika - ja polecam.

17 komentarzy:

  1. Aż nie wierzę, że Ci się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to przez sentyment z lat młodości, ale zauważyłem u siebie jeszcze bardziej niepokojący objaw - przeczytałem "Pieśń o Rolandzie" i też mi się podobała :-)

      Usuń
    2. Akurat szyderca Thackeray ma prawo się podobać, ale żeby Roland? No no :D

      Usuń
    3. To chyba oczywiste, że Roland się podoba, jest przecież oldskulowy: bohaterstwo, wierność, szlachetność, oddanie Bogu, ojczyźnie i królowi. Gimbaza tego nie łapie ale mój rocznik jeszcze słyszał o czymś takim :-) Za to nie wątpię, że Rebeka z "Targowiska..." podobałaby się czytelniczkom "Wysokich obcasów", "Twojego stylu" itd. - zdeterminowana, bezwzględna i skuteczna - no, ale nie od dziś wiadomo, że kobiety to kolejny, wyższy szczebel w ewolucji człowieka :-)

      Usuń
    4. Ty się kiedyś doigrasz. Albo propagujesz oldskul, albo narażasz się kobietom. Obrzucą Ci blog jajkami :D Ja tam pamiętam Rebekę jako złośliwą żmiję, niekoniecznie wzór do naśladowania.

      Usuń
    5. Właśnie, wszystko się zgadza :-) ale ona tylko walczyła o to by nie wiodło jej się gorzej niż koleżankom no i nie ustępowała mężczyznom w podłości - więc sam widzisz, że doceniam aspekt feministyczno-genderowy :-)

      Usuń
    6. W takim razie wykazujesz się otwartością na nowe trendy w interpretacji literatury, a nie - tak jak ja - upierasz się przy prostackiej klasyfikacji wg cech charakteru :P

      Usuń
    7. Musisz być bardziej nowoczesny; wyłączyć zdrowy rozsądek i podążać za modą :-)

      Usuń
    8. Potwierdzam - Roland jest w dechę!

      Usuń
    9. (Jakoś sucho to zabrzmiało, to może dodam, że w polichromowaną...)

      Usuń
    10. Zgadza się, sam jestem zaskoczony "nieśmiertelnością" Rolanda :-). To któraś z kolei książka, na której w wieku szkolnym zupełnie się nie poznałem tak że nie dziwię się obecnej szkolnej dziatwie, że nie przyswaja "Pieśni o Rolandzie". Jest szansa, że to przyjdzie z czasem :-)

      Usuń
  2. Już chciałam w myślach autorowi tej 'bezspornej prawdy' zadać cios w podbrzusze przy pomocy kopa...jednakoż zastanowiłam się i stwierdziłam, że jako ucieleśnienie cnoty nie tylko nie zadam, ale i ze zdwojonym entuzjazmem oddalę się w celu pielęgnacji mojego metafizycznego garba ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mówiąc krótko - tym razem całkowicie zgadzam się z powyższym :)

    Do książki wracam co kilka lat, a pierwsze czytanie zaliczyłam w dawnych czasach szkolnych. Oczywiście wtedy to miało znaczenie dla odbioru - współczułam Amelii (chociaż już wtedy mnie wkurzała), nienawidziłam Rebekę, czułam niechęć do Jerzego, a Józefa najchętniej kopnęłabym w pewne miejsce. Cynizm całości był bardzo zimnym prysznicem dla romantycznych porywów młodej czytelniczki. Każde kolejne czytanie to zmiana, aż doszłam do dzisiejszego, mocno innego odbioru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem podobnie, tzn. z zaliczeniem pierwszego czytania w dawnych czasach szkolnych i ówczesnymi reakcjami. Dzisiaj trochę inaczej patrzę i na Amelię i Rebekę i mam trochę więcej zrozumienia dla Rebeki a mniej cierpliwości dla Amelii.

      Usuń