czwartek, 22 września 2016

Księga dżungli, Rudyard Kipling

Znajomość "Księgi dżungli" zawdzięczam swojemu młodszemu dziecku. Gdyby nie wieczorne czytanie do snu pewnie nigdy bym się nie dowiedział, że film Disneya pod tym samym tytułem, jest co najwyżej luźną adaptacją książki, chociaż od niepamiętnych czasów jej dwa tomy stoją na półce w domowej bibliotece. I mówiąc szczerze, nie miałbym czego żałować. 


Niestety, i piszę to ze zdumieniem, "Księga dżungli" źle zniosła upływ czasu. Nie wątpię, że jeszcze nawet kilkadziesiąt lat temu to było coś, ale dzisiaj, z perspektywy XXI wieku jest już tylko, jak mi się wydaje, zbiorem historyjek o egzotycznych zwierzętach. "Księga dżungli" to bowiem zbiór siedmiu opowiadań, z których tylko trzy poświęcone są Mowgli'emu i dżungli. Na dodatek ich styl do łatwych nie należy. Nie jestem zwolennikiem książek zbudowanych ze zdań prostych i bezokoliczników zdań, co jest domeną dzisiejszych bestsellerów ale "piętrusy" Kiplinga, to już doprawdy przesada.

To wyzwanie nawet dla wytrawnego lektora a nie dla dziecka, które przebijając się przez nie, gubi się w nich, nudzi jeśli nie zasypia. Być może jest to kwestia przekładu Józefa Czekalskiego, ale nie wydaje mi się - tłumaczenie Józefa Birkenmajera do którego również zaglądałem też nie sprawia, że lektura staje nagle pasjonująca, choć w tym przypadku wyjaśnieniem może być wiek przekładu (prawie 90 lat) będąca jego konsekwencją zauważalna archaiczność.

Nie znaczy to, że "Księgę dżungli" trzeba od razu skreślać. Według mnie jest to raczej książka do jednokrotnego przeczytania, którą ratują, paradoksalnie, nie historyjki o chłopcu w dżungli, z których ta o zabiciu złego tygrysa Shere Khana chwilami kojarzyć się może z opisem jakiejś bitewnej strategii prawie jak w "Wojnie i pokoju" ani nawet opowiadanie o ujeżdżaczu słoni, na którego kanwie powstał prehistoryczny już serial "Toomai druh słoni" ale opowiadanie o ichneumonie (manguście) Rikki-tikki-tavi chroniącym ludzi przed wężami. Jest w nim wszystko co może dziecko zainteresować, wartka i dramatyczna akcja, wyraziści bohaterowie, no i wszystko kończy się dobrze.

Być może da się ponowocześnie dekodować "Księgę dżungli" jako opowieść o symbiozie człowieka i przyrody, gdzie człowiek jest jej elementem a jednocześnie podporządkowuje ją sobie, bez której nie może się obejść a jednocześnie musi respektować jej prawa (to jeśli chodzi o opowiadania o Mowgli'm), wyeksponować aspekt ekologiczny i niebezpieczeństwa związane z dominacją człowieka (opowiadanie "Biała foka"). Tę ostatnią sferę dałoby się także eksploatować przy okazji opowiadania o Toomai'u i "W służbie jej królewskiej mości", niezależnie od elementów kolonialnych i imperialnych (choć szum związany z krytyką postkolonialną jakby trochę przycichł a ona sama wyszła z mody). W każdym razie, jak na tak okrzyczanego klasyka, którego książka adresowana jest do dzieci a nie dla dorosłych to jednak niesatysfakcjonujące ale na szczęście książkę ratują trochę ilustracje Roberta Ingpena, choć szkoda że akurat taką rolę muszą pełnić. 

21 komentarzy:

  1. Ale „Kot, który zawsze chadzał własnymi drogami” tego autora bardzo dobrze przetrwał próbę czasu. To przeurocza historyjka o latach, kiedy zwierzęta i mężczyźni byli jeszcze dzikusami mieszkającymi w lasach. Kobieta musiała mocno się namęczyć, by te dzikie istoty oswoić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt jej przecież nie kazał się męczyć, mogła się w pełni emancypować i obywać się zarówno bez zwierząt jak i mężczyzn :-). Dzięki za podpowiedź :-)

      Usuń
    2. Gdyby przewidziała, jak mężczyźni odwdzięczą się za jej dobre serce, pewnie nie spieszyłaby się z ich oswajaniem. :)

      Usuń
    3. Właśnie, a przecież kobiety zawsze wszystko wiedzą lepiej :-)

      Usuń
  2. Jest nowe tłumaczenie Polkowskiego, śmiem podejrzewać, że może czyta się lepiej niż te młodopolskie przekłady, ale nie sprawdzałem. Ichneumon jest i moim ulubionym bohaterem, chociaż doceniłem go dopiero przy czytaniu w późniejszej młodości. A Disney potężnie zinfantylizował Kiplinga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenie Czekalskiego aż takie stare nie jest ale i tak chyba starsze ode mnie :-) Polkowskiego już chyba sobie odpuszczę bo fanem "Księgi dżungli" już nie zostanę. Co do Disney'a to myślę (mocno przymykając oczy na to co zrobił z tekstem), że w gruncie rzeczy zapewnił książce drugie życie. Dzisiaj to film jest głównym nośnikiem i szybciej dzieci sięgną do książki pod wpływem filmu niż będą chciały obejrzeć film zachęcone książką. Faktem jest, że w jednym i drugim przypadku mogą przeżyć szok :-)

      Usuń
    2. Ja chyba najpierw oglądałem jakiś film aktorski na podstawie Księgi, czysta akcja i plenery indyjskie, więc książka była pewnym rozczarowaniem. Disney chyba poszedł w ogóle w stronę czysto zabawową, więc faktycznie oryginał blado wypada na tle.

      Usuń
    3. Ja kojarzę tylko wersję Disney'a, za którą specjalnie nie przepadałem ale skoro nie ja jestem dla niej grupą targetową więc machnąłem ręką. Dawało się oglądać a najważniejsze, że dziecku się podobała. Była też i część druga ale to już okazało się porażką, zresztą jak duża część kontynuacji. W każdym razie filmy do lektury mnie nie zachęciły :-)

      Usuń
    4. W pełni rozumiem. Ale tak jak Koczowniczka, proponuję jeszcze przetestowanie Takich sobie bajeczek, część zachowała wiele uroku.

      Usuń
    5. Ja dwie osoby mówią, że jesteś pijany to na wszelki wypadek trzeba iść do domu żeby się przespać :-) Przyjmuję. Teraz czytam "Alicję po drugiej stronie lustra" więc pewnie trochę czasu zejdzie mi zanim dojdę do siebie i po kilku normalnych książkach może rzeczywiście dam Kiplingowi drugą szansę :-)

      Usuń
  3. Kiedy zobaczyłam u Ciebie ten temat, od razu stanął mi przed oczami Rikki-tikki-tavi. Moja ukochana historyjka. Czytałam Księgę dżungli całą, ale opowiadanie o ichneumonie podczytywałam wielokrotnie.
    Mam oczywiście stare, rozpadające się wydanie, ale nie mogłam się oprzeć temu nowemu, pięknie ilustrowanemu (jest cała seria klasyki). Niestety, moje dziecko nie kwapi się do sięgnięcia. Może właśnie przez język - dla mnie piękny i bogaty, dla Małego nieco nużący i niezrozumiały. Choć próbowałam mu czytać (jeszcze z mojego wydania) dwa lata temu.
    O czym szumią wierzby też nie nadaje się dla współczesnego przedszkolaka w sumie.
    Wracając do KDż - swojego czasu bardzo często w tv leciał stary film (z 1942 roku). Te nowe nie są dobre, to jakieś wariacje na temat.
    Jeszcze a propos Kiplinga - mam Kima i chcę go jeszcze w tym roku przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też staram się przekazać dziecku "pałeczkę" ze swoimi ulubionymi książkami dzieciństwa. Ale zdaje się, że "to se ne vrati", w przypadku córki poniosłem klapę na całej linii a i z synem idzie "średnio". Do Kiplinga nie ma sentymentu więc brak odzewu nie jest wielkim dramatem i ciągle się pocieszam myślą, że "kultowe" książki dzieciństwa jeszcze przed nim :-)

      Usuń
    2. Za to jest dużo dobrej współczesnej literatury dziecięcej (choć w tej sieczce a la Olesiejuk trzeba się nagrzebać), może nie tak rozbudowanej językowo, ale na to chyba przyjdzie czas.

      Usuń
    3. To już, na szczęście (?) nie mój problem. Dla mnie współczesna literatura stricte dziecięca zakończyła się generalnie na Helenie Bechlerowej, "Moich książeczkach" i "Poczytaj mi mamo" i paroma tytułami dodatkowo, a teraz już jestem poza tematem, że tak powiem :-)

      Usuń
  4. Mowgli i Rikki-tikki-tavi, bohaterowie mojego dzieciństwa...! Nie pamiętam, kto tłumaczył wersję, którą miałam, ale musiało dobrze się czytać, bo uwielbiałam tę powieść. Dziś bałabym się z nią zmierzyć ponownie. Boję się, że książka po latach straciłaby urok - co, jak widzę po Twoim wpisie, czasem się zdarza. Z tych samych powodów nie odkurzam "W pustyni i w puszczy", choć wypadałoby, zwłaszcza w 2016.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z "Księgą dżungli" żadnych związków uczuciowych nie miałem, a po lekturze tym bardziej :-) ale wiem o czym mówisz, przeżyłem kilka bolesnych rozczarowań w szczególności książkami Nienackiego i Szklarskiego, tak że potwierdzam powroty bywają ryzykowne. "W pustyni i w puszczy" zaskakująco dobrze zniosło próbę czasu, oczywiście z punktu poprawności politycznej i ofensywy ideologicznej to wcielenie zła ale jako książka przygodowa dla młodszej młodzieży, że tak pojadę klasykiem, moim zdaniem, ciągle jest ok.

      Usuń
    2. Właśnie tego "naddatku" trochę się u Sienkiewicza obawiam. Ale kiedyś zaryzykuję - może ominę niektóre fragmenty i wyłuskam samą przygodę.
      Ciekawe, czy zdarza się na odwrót, czy nielubiane w dzieciństwie książki zyskują w nas fanów po latach? Muszę spróbować z Verne'm. Albo z Pinokiem.

      Usuń
    3. Nie da się ukryć, perspektywa feministyczna i postkolonialna, jeśli ktoś jest na to "zafiksowany", zniekształcają odbiór książki i robią z niej to czym nie jest, no ale to już rzecz indywidualnego odbioru. W każdym razie wyłuskanie samej przygody bez umieszczanie jej w kontekście "ideolo" będzie trudne - ja bym tak nie potrafił :-). "Pinokio" to jednak coś innego - to literatura par excellance dla dzieci a ta, trzyma się lepiej niż książki dla młodszej i starszej młodzieży.

      Usuń
  5. Potwierdzam, że opowieść o bohaterskiej manguście była czytana u mnie trzykrotnie, bijąc na łeb opowieść o Shere Khanie. Rikki-Tikki-Tavi wygrywa w cuglach :) A wersję mieliśmy fajną, bo z w przekładzie pana Polkowskiego i z ilustracjami pana Wilkonia. Normalnie, to nie moja estetyka (Wilkoń), ale "Księga ..." podoba mi się strasznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wydaniu mocnym punktem są ilustracje Ingpena, reszta, co raz bardziej się w tym upewniam to historyjki o zwierzętach. Czy są wyjątkowe nie wiem - właśnie biorę na tapetę "Tajemnicę nocy leśnej" Bianki, zobaczymy :-).

      Usuń
  6. Księga dżungli to jedna z moich ulubionych książek, dzięki której w ogóle zaprzyjaźniłem się z książkami i czytaniem. Jeszcze kilka lat i na pewno będę chciał ją przedstawić mojemu synkowi.

    OdpowiedzUsuń