środa, 14 września 2016

Panny z Wilka, Jarosław Iwaszkiewicz

Kiedy Wiktor Ruben pod koniec czerwca 1929 roku szedł ze stacji kolejowej do Rożek i zboczył do Wilka pogoda była chyba taka jak teraz, z tą różnicą, że dzisiaj jest już po wakacjach i po żniwach. Upalne dni, ciepłe wieczory, jeszcze tylko spacer jakąś piaszczystą drogą, jakiś zagajnik, pola i widok zabudowań w oddali. Nie wiele więc w gruncie rzeczy trzeba by wprawić się w stan, który ogarnął  głównego bohatera "Panien z Wilka", jeszcze tylko jakieś magiczne miejsce, gdzie przyjeżdżaliśmy w młodości czy dzieciństwie i wydawałoby się że już, gotowe. Pozornie.


Bo to przecież nie jest takie proste. Czegoś tu jeszcze brakuje. Wszakże wakacyjne wywczasy w miejscach, które znamy sprzed lat wcale nie oznaczają przeprowadzenia remanentu w naszym życiu. Owszem jest miło, czujemy się swojsko ale nie zajmujemy się "ideą czasu" i rozmyślaniami nas jego przezwyciężeniem. A Wiktorowi Rubenowi "się wydało, że on (...) przezwyciężył czas i potrafił go zawrócić. Że stoi teraz tam, gdzie był przed piętnastu laty, i że teraz może wybierać!". Co sprawia, że uległ takiemu złudzeniu? Miejsce? Być może, ale przecież tylko on dokonuje tam rozrachunków, analizując coś co po latach nie ma już dla innych większego znaczenia. Coś co jest już wyłącznie wspomnieniem, co było - minęło. Nie da się zaprzeczyć było czymś miłym i ważnym kiedyś, ale już nie dzisiaj. Bo dzisiaj jest tu i teraz, jest mąż, są dzieci, są codzienne obowiązki i rachunki do zapłacenia. Owszem, możemy poddać się urokowi chwili ale tylko chwili, i nie da się zapomnieć, że na gdy się ona skończy, wróci proza życia.

Cóż, tak to jest gdy mężczyznę dopada kryzys wieku średniego, lada impuls sprawia, że ogarnia go spleen i jednocześnie potrzeba znalezienia jakiejś rekompensaty. Nie ma wątpliwości, że to stąd bierze się owo złudzenie "przezwyciężenia czasu" u głównego bohatera opowiadania Iwaszkiewicza. To wówczas przychodzi czas rozrachunków, miejsce i ludzie są tylko ich katalizatorem. Ale jakim, że swoje życie odbiera jako "gładką pustkę", które upływa "w mrówczych, nikomu niepotrzebnych zajęciach". On, z którym inni wiązali takie nadzieje. I dla niego "to dopiero jest straszne, że on żyje i wszyscy, wszyscy tak żyją jak on". On, taki zdolny. A przecież nie powinien mieć aż takiego poczucia klęski bo przecież to o czym chce zapomnieć, udział w wojnie i to co tak deprecjonuje, zarządzanie folwarkiem dla innych okazuje się interesujące i ważne.

Że mógł więcej osiągnąć w życiu? Być może. Ale Kazia uświadomiła mu, że jest z nim tak jak z robionymi przez nią konfiturami, robi się ich wiele tylko "aby się niektóre z tych słoików dostały wybranym". On nie dostał się nikomu, choć przecież mógł, a i on mógł być tym wybranym, nawet wówczas gdy wrócił do Wilka po piętnastu latach. Tylko że on jedynie odkręcił wieczka słoików i wpakował w każdy z nich swój brudny paluch próbując po kolej ich zawartości i na tym poprzestał. Dlaczego? Bo się bał, "nie kochał nigdy nikogo, ale nie dlatego, że nie było po temu sposobności, tylko dlatego, że tchórzył". Nie bez kozery pojawia się w jego wspomnieniach kilkukrotnie dezerter, którego rozstrzelał. On także dezerteruje przed innymi, a ściślej mówiąc przed kobietami. Jest z nim tak, jak z Jerrym Maguire'em "jest świetnym przyjacielem ale kiepsko u niego z bliskością".

Wilko uświadamia mu to, uświadamia mu przegrane życie. Zderzenie z ludźmi i czasem, kiedy jeszcze świat stał przed nim otworem, kiedy wszystko jeszcze było do zdobycia, okazuje się dla nie bezlitosne. To dlatego w miarę gdy się od niego oddalał, jego krok "stawał się mocniejszy i pewniejszy. Głowa wznosiła się do góry, a gdy wchodził na stację, machał już wesoło swoją teczką (...)." Nic dziwnego, to miejsce było dla niego jak wyrzut sumienia, przypominając mu o zmarnowanych szansach. Nie sądzę by szybko tam wrócił, a jeśli już to wróci obudowany "ideologią" broniącą jego wyborów tak by nie być już tak bezbronny wobec poczucia zmarnowanego życia.  

Świetna rzecz, ale zdecydowanie dla tych, którzy już mają po co oglądać się wstecz. A panie mają rzadką okazję poznać czym jest męski "weltschmerz". 

14 komentarzy:

  1. Bardzo lubię to opowiadanie, chociaż właściwie najpierw (dawno temu) obejrzałam film Wajdy, więc tekst i obraz zlewają mi się w jedną całość. Świetne wykonanie, uniwersalny temat, ciekawi bohaterowie (lubię ten Weltchmerz Wiktora i lubię tę stateczność i realizm Kazi), gęsta, pełna niedopowiedzeń atmosfera małego dworku. Czegóż chcieć więcej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobnie, również zaczynałem od filmu, który mi się bardzo podobał i także zlewał w jedno jeśli chodzi o atmosferę bo w szczegółach różni się jednak w wielu miejscach od opowiadania. Obie rzeczy podobały mi się do tego stopnia, że zaryzykowałbym tezę, że to zarówno w przypadku Iwaszkiewicza jak i Wajdy szczytowe ich osiągnięcia. Jeśli chodzi o to czy można chcieć czegoś więcej - to oczywiście, Iwaszkiewicz mógł ożenić Wiktora z Kazią, Tusią albo w ostateczności z Jolą i potem żyli by w Rożkach długo i szczęśliwie :-)

      Usuń
    2. Ja takiej tezy nie zaryzykuję, bo póki co zbyt słabo znam twórczość ich obu, a zwłaszcza Iwaszkiewicza (poza niektórymi opowiadaniami).

      Co do preferowanego przez Ciebie zakończenia, to muszę przyznać, że pomysł jest niezły i można go łatwo rozwinąć w całą serię: w każdym tomie żonaty Wiktor miałby romans z inną siostrą, a gdyby sprzedaż nadal szła nieźle, to w następnych częściach można by urozmaicić konfiguracje i opisywać jeszcze trójkąty, czworokąty itd. Tytuł serii: "Kochankowie z Wilka".

      Usuń
    3. I specjalnie, jeśli chodzi o Iwaszkiewicza, nic nie straciłaś. Jeśli chodzi o prozę, to wiadomo - wszystko co najbardziej wartościowe napisał przed wojną. Wajda, moim zdaniem, ma znacznie lepszy bilans.
      Pomysł ciekawy, aż dziwne, że jeszcze nie znalazł się żaden epigon, który "twórczo" rozwinąłby myśl Iwaszkiewicza i sprawił jednocześnie, że jego nazwisko trafiło by pod strzechy :-)

      Usuń
  2. Paralela ze słoikami konfitur pierwszorzędna! ;)

    U mnie było trochę inaczej: zacząłem od opowiadania, które mnie ujęło atmosferą i językiem. Nie spodziewałem się, że ten temat piórem Iwaszkiewicza może aż tak chwycić, ale chwycił. Potem film Wajdy, widziany po raz pierwszy, narosły wieloletnią wiedzą o jego obecności, który okazał się równie piękny, ale znaczeniowo uboższy (nie wiem, może to ekran odkrywał niedostatki samych założeń historii, że ten Ruben tak krąży, krząta się, a wygląda to z dystansu jak łażenie głupiego). Ale do sedna: ostatnie zdanie w punkt, ale z małym sprostowaniem: nie tylko ;) Oglądanie się wstecz i zaduma nad czasem oraz straconymi szansami to sedno opowiadania, ale ci, którym owo oglądanie się nie narosło jeszcze taką soczystą nostalgią, też mogą czerpać z "Panien..." dziką sentymentalną radość, tylko się muszą z takimi bohaterami i z taką konwencją nieźle rozumieć i lubić. To tak ode mnie, de actu et visu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wykluczam, że masz rację :-) ale mało prawdopodobne wydaje mi się by licealista mógł nieźle się rozumieć z czterdziestoletnim nieudacznikiem, a przynajmniej uważającym się za takiego. Wiem, że teraz młodzież szybciej dojrzewa i już nastolatki czy dwudziestolatki piszą autobiografie ale bez przesady :-)

      Usuń
    2. No, też prawda, przeciętnego licealisty bym o to nie podejrzewał, ale pomiędzy studniówką a czterdziestką jest jeszcze całkiem pokaźna przestrzeń :P

      Usuń
    3. Też prawda :-) ale tak jak syty nie rozumie głodnego, tak i ktoś czyje życiowe doświadczenie jest niewielkie raczej nie zrozumie kogoś, kto ma podstawy do przeprowadzenia życiowego remanentu :-)

      Usuń
    4. I to prawda, ale jak nie zrozumie, to może poczuje. Choć akurat takiego stanu duszy, który pozwoliłby doskonale zrozumieć Rubenowski remanent życia, czytelnikom raczej nie życzę ;)

      Usuń
    5. To, zdaje się, nieodłączna przypadłość płci męskiej a co nas nie zabije to nas wzmocni :-)

      Usuń
  3. Kilka dni temu "leciała" któraś-już-z-kolei powtórka "Panien" na TVP Kultura - przypomniałam sobie z przyjemnością, a i do książki na pewno wrócę, bo to mój ulubiony Iwaszkiewicz. Zdecydowanie.
    Ale dlaczego r z a d k a to dla pań i panien okazja, żeby poznać, co to męski "ból świata"? Literatura pełna jest męskich smutków, życie również (trąbi się przecież o pladze 21-ego wieku: 'kryzysie męskości' i depresjach, które, wbrew statystykom, dotykać mają nie tylko kobiety). A jeszcze z innej strony, mam wrażenie, że ból męski i kobiecy, niewiele się od siebie różnią. Odmienne bywają, najczęściej, reakcje na ów "schmerz".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literatura pełna jest męskich smutków?! Nie wiem jakie książki masz na myśli ale jeśli są one na poziomie "Panien z Wilka" to chętnie poznam.

      Usuń
    2. Smutki, do tego na poziomie? "Cierpienia młodego Wertera", poezja Kochanowskiego i Słowackiego. "Lalka" Prusa (Wokulski). "Pnin" Nabokova. Dostojewski, cały chyba, to niewesołe męskie życie.
      Zresztą, czytasz niewesołe, psychologiczne powieści i na pewno Twoja lista złamanych życiem literackich bohaterów nie skończyła by się na Iwaszkiewiczowskim Wiktorze.

      Usuń
    3. No nie, złamane męskie serce a męski kryzys wieku średniego to jednak inne sprawy. No i Wiktorowi, summa summarum, daleko do "złamanego życiem" :-).

      Usuń