czwartek, 6 października 2016

Solaris, Stanisław Lem

Na moim stosunku do twórczości Lema zaważyły traumatyczne doznania na "Teście pilota Pirxa" w reżyserii Marka Piestraka, na obejrzenie, którego byłem skazany na jakimś szkolnym wyjściu do kina. Nawet fakt, że "Solaris" wziął na warsztat Andriej Tarkowski jakoś mnie nie przekonywał. Lemowski obraz oceanu traktowałem jako emanację typowo męskich upodobań do lamp z lawą, a i wizja przyszłości, którą stworzył ponad pół wieku temu, z dzisiejszego punktu widzenia, zgrzytała mi siermiężnością w wielu detalach. Cóż, Lem nie okazał się profetycznym wizjonerem jeśli chodzi o rozwój technologiczny (przynajmniej w "Solaris") ale to wszystko w gruncie rzeczy jest nieważne i po lekturze powieści jasne już jest, dlaczego należy ona do najbardziej znanych polskich książek na świecie. 


Co tu dużo mówić - jestem pod wrażeniem..., pod dużym wrażeniem..., pod bardzo dużym wrażeniem! A wydawało mi się, że już dawno wyrosłem z literatury science fiction... Nie żeby jakoś szczególnie zainteresował mnie kontakt człowieka z obcą cywilizacją (choć i on jest ciekawy) bo "jak możemy się z nią porozumieć, jeżeli nie potrafimy już tego uczynić między sobą", można by powiedzieć, trawestując powieściowego solarystę Veubeke. Znacznie ważniejsze wydaje mi się zmierzenie człowieka z samym sobą, skonfrontowanie z tym, co skrywa się w zakamarkach jego umysłu, bo przecież w każdym z nas "muszą też istnieć rzeczy... sytuacje... takie, że nikt nie odważył się ich urzeczywistnić, poza swoją myślą, w jakiejś jednej chwili oszołomienia, upadku, szaleństwa".

A jakże często wyruszamy na spotkanie "innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi", choćby tym innym światem miała być nowa praca a Innym miał się okazać sąsiad za ściany. I o tym właściwie jest "Solaris".


Według Lema, szukając odpowiedzi na pytania dotyczące drugiej osoby, znajdujemy odpowiedzi dotyczące nas samych. Tyle, że są to odpowiedzi, z którymi nie chcemy się zgodzić. Bilans naszych "wypraw badawczych" jest opłakany bo odkrywając, w sposób zupełnie nie zamierzony, częstokroć niezbyt pochlebną prawdę o sobie, nadal nie potrafimy zrozumieć drugiego człowieka. A czego nie możemy zrozumieć, to odrzucamy od siebie, chcemy od tego uciec albo to zniszczyć. Okazuje się, ku naszemu przerażeniu, że jakże wielu rzeczy nie rozumiemy, zaczynamy sobie zdawać sprawę w swojej pysze, w swoim przekonaniu o własnej wielkości, że "człowiek może ogarnąć tak niewiele rzeczy naraz; widzimy tylko to, co dzieje się przed nami, tu i teraz". A poszukiwanie odpowiedzi prawdy o Innym "to jest oszukiwanie się, chodzenie po bibliotece, spisanej w niezrozumiałym języku, że się niby będzie tylko oglądać kolory grzbietów...".


Nie tak miało być, a tego wszystkiego doświadczają w "Solaris" ludzie. Stają przed emanacją własnych, skrywanych dotychczas w najgłębszych zakamarkach umysłu wyobrażeń. "One są w gruncie rzeczy lustrem, w którym odbija się część ich mózgu. Jeżeli jest wspaniała, to dlatego, że wspaniałe było ich wspomnienie. Oni dali recepturę" - to wyjaśnienie nie odnosi się, tak jak w powieści, tylko do Kelvina. On i tak miał szczęście. Inni mieli znacznie gorzej. To co ujrzeli, obnażyło ich nie tylko w sposób, w jakim obawiali się być odbierani przez innych ale także w takim, którego sami nie mogli znieść. Ale chyba nawet nie to było najgorsze. Najgorsza wydaje się w tym wszystkim bezradność i brak odpowiedzi na pytanie "dlaczego?".

Bezradność wobec czegoś na co w ogóle nie ma się wpływu, na coś czego nie potrafią zrozumieć. Cóż za policzek w twarz! Jak to możliwe, przecież to oni są badaczami, wszystko wiedzącymi objaśniaczami a okazuje się, że sami są obiektami badawczymi. Zresztą nawet i co do tego nie można mieć pewności. Może zjawienie "fantomów" "miało być torturą, może przysługą, a może tylko mikroskopowym badaniem. Wyrazem przyjaźni, podstępnym ciosem, może szyderstwem? Może wszystkim naraz albo - co wydaje (...) się najprawdopodobniejsze - czymś całkiem innym." Stoją w obliczu czegoś całkowicie niezrozumiałego, mają swoje domniemania, swoje teorie na ten temat ale to wszystko to tylko przypuszczenia. Zero pewności. A niepewność budzi lęk, choć zdarza się, tak jak w przypadku Kelvina, że także nadzieję, tyle że i jedno i drugie wydaje się tak samo nieuzasadnione.

A teraz udaję się na poszukiwania kolejnej książki Lema...

12 komentarzy:

  1. Ha, moje początki z Lemem są bardzo podobne. Moje traumatyczne doświadczenia sprowadziły się do tego, że jako wciąż jeszcze młodego stażem ucznia szkoły podstawowej mama pragnęła zainteresować mnie czytelnictwem. Za namową bibliotekarki wypożyczyła dla mnie "Opowieści o pilocie Pirxie" i już po pierwszym opowiadaniu miałem totalnie dość. Proza Staszka tak mi obrzydła, że ponownie sięgnąłem dopiero w okresie matury. Do Lema powróciłem właśnie za sprawą "Solarisa". Kop euforii i pozytywnego zaskoczenia (zachłyśnięcia i zachwytu) po lekturze tej powieści okazał się tak silny, że poznałem praktycznie całą twórczość pana Staszka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najśmieszniejsze, że "winowajcą", w moim przypadku, był nie sam Lem tylko Marek Piestrak i to nazwisko w zasadzie wyjaśnia wszystko :-)

      Usuń
  2. wiem ze się narażę na strzały ale ja się zawsze Lema bałam, a Ty tak kusisz ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bać się nie ma czego, choć to s-f zawsze jakimiś takimi bajkami raczej dla facetów pachnie :-) Pomyśl, że skoro Tarkowski zekranizował "Solaris" to coś w tym musi być, chyba że przemawia do Ciebie bardziej nowa wersja z Clooney'em :-)

      Usuń
  3. Miałam podobne doświadczenia z Lemem w dzieciństwie - po zbyt wczesnej lekturze "Opowieści o pilocie Pirxie" uznałam, że raczej nie jestem w stanie jej pojąć. Natomiast (wiele lat później) książka "Solaris" również mnie pozytywnie zaskoczyła, ale najbardziej zachwycił mnie "Niezwyciężony" tego autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie na liście oprócz "Niezwyciężonego" właśnie, jest jeszcze "Powrót z gwiazd". Zobaczymy :-)

      Usuń
  4. A u nas w samochodzie "Bajki robotów" lecą, na wyraźną prośbę pasażerów z tyłu, po raz drugi, więc mam nadzieję, że obejdzie się bez traum, a dobrze kojarzone nazwisko Lem zaowocuje w przyszłości lekturą książek tegoż. Sam mam niezłą rozrywkę i nawet czytający Borys Szyc przestał mi przeszkadzać, ba, przyzwyczaiłem się do jego dyszkantów, a nawet zaczęła mi się jego interpretacja podobać. No i obśmiewam się trochę z Kitka, który nie potrafi wymówić Trurl, a to ja jestem tym nieradzącym sobie z "r" :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja, niestety, jestem przypadkiem o wiele gorszym, bo nie mam żadnego alibi po późne po Lema sięgnięcie. W szkole czytaliśmy chyba tylko wyimki z "Bajek robotów" i nawet mi się podobały. Ale dopiero kolekcja Gazety Wyborczej sprzed około dekady zmotywowała mnie to sięgnięcia po jego twórczość. I zachwyt trwa do dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi w uszach pobrzmiewała zachęta Beznadziejnie Zacofanego w Lekturze, długo to trwało zanim powiedziałem "sprawdzam" ale w końcu lepiej późno niż później.

      Usuń
  6. Z książkami Lema spotkałem się po raz pierwszy wiele, wiele, lat temu. Na tyle skutecznie, że od tego czasu nie przeczytałem więcej niż 2 książek sci-fi.
    Na Solaris zwróciłem uwagę dopiero po obejrzeniu filmu. Było to w pewnym sensie przymusowe obejrzenie, podczas długiego lotu samolotem.
    Odkryłem ciekawą i ważną stronę jego twórczości. Piekło rozumiane jako przeżywanie bez końca naszych zachowań, którymi wyrządzilismy komuś krzywdę. Niestety denerwowały mnie długie i szczegółowe opisy kosmicznych krajobrazów.
    Natomiast podobało mi się S. Lema Śledztwo - odrobina pokory, przyznanie, że metody naukowe też mogą natrafić na przeszkodę nie do przebicia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w "Solaris" uderzyło mnie nakierowanie książki nie na wizję przyszłości, obce światy (choć to oczywiście jest) ale na człowieka. Jego zderzenie z realizacją podświadomie tkwiących w nim pragnień.

      Usuń