niedziela, 7 maja 2017

Lot nad kukułczym gniazdem, Ken Kesey

Nie wiem, czy to jakiś przedziwny zbieg okoliczności, ale nie trafiłem jeszcze na słabą książkę, której bohaterem jest chory psychicznie - "Ptasiek" Whartona, "K-Pax" Brewstera, "Obłęd" Krzysztonia z naszego podwórka i oczywiście "Lot nad kukułczym gniazdem". Książka z gatunku tych, o których mówi się - kultowa, choć swoje, na tym polu, zrobił pewnie też i film Milosa Formana.


Dziwna sprawa, ale książki Keseya w gruncie rzeczy nie odbiera się jako powieści o wariatach, żyjących w psychiatryku pod opieką personelu, który w gruncie rzeczy sam wymagałby opieki psychiatrycznej, wydawałoby się, że jest to jej najbardziej oczywiste odczytanie. To raczej parabola ukazująca stłamszenie wolności człowieka przez instytucje państwa. Zaskakujące, że to przykrawanie do obowiązującego wzorca odbywa się na własne żądanie ludzi, którym wmówiono niedostosowanie do obowiązujących norm. Okazuje się tymczasem, że to niedostosowanie jest wynikiem wrażliwości, wrażliwości na uczucia matki, żony czy też na społeczną dyskryminację. Jeśli ktoś dostrzega wady w społecznej maszynerii i nie godzi się z nimi to tym gorzej dla niego.

Dlatego też, "Lot nad kukułczym gniazdem" czyta się raczej jako książką o potrzebie wolności, o buncie, o niezgodzie na świat, w którym niewiele mamy do powiedzenia i który inni meblują nam mówiąc, że wiedzą lepiej od nas co jest dla nas dobre a co złe i odmawiają nam prawa dokonywania własnych wyborów. Jest gdzieś granica pozwolenia na taki porządek. Robimy to z różnych powodów, z obawy, pod namową, z niewiary we własne siły ale okazuje się, że nie jesteśmy gorsi od tych, którym wydaje się, że mają prawo decydowania o nas za nas. Że jeśli tylko chcemy możemy się z tych więzów, które w dużej mierze sami pomogliśmy sobie założyć wyzwolić. Jest gdzieś granica, trzeba tylko by ktoś nam pokazał, że da się ją przekroczyć, jeśli tylko naprawdę chcemy i zechcemy zadecydować sami o sobie.

Ci którzy decydują za nas, ze swoim poczuciem władzy sądzą, że są nieomylni, nie dlatego, że są inteligentniejsi od nas, mądrzejsi lecz tylko dlatego, że sądzą, iż mają nad nami władzę. W powieści Keseya władzę sprawuje, uzurpując ją sobie, siostra Ratched. Ta okoliczność sprawia, że książkę można doskonale "wyzyskać feministycznie", że tak powiem. Czyż uczynienie przez Keseya (mężczyznę) siostry oddziałowej (kobiety) postacią tłamszącej wolność, niszczącej osobowość pacjentów (mężczyzn) nie nadaje się do tego?! Nie wątpię, że krytyka ponowoczesna już się tym problemem zajęła, a jeśli nie to najwyższy czas ku temu by "zdekodować" ten przejaw męskiego szowinizmu niepotrafiącego się pogodzić z tym, że kobieta także może sprawować władzę.

Ale oczywiście nie dlatego "Lot nad kukułczym gniazdem" jest świetną powieścią. Jakoś jest tak, że w trakcie lektury "akcentu matriarchalnego" wcale nie odbiera się jako dominującego. Książka byłaby równie przejmująca gdyby na miejscu siostry Ratched znajdował się jakiś mężczyzna ogarnięty rządzą władzy. Zresztą siostra z oddziału furiatów i czarni (w czym zapewne krytyka postkolonialna znalazłaby dowód na na rasizm autora) pokazują, że zło u Keseya nie jest immanentną częścią kobiety lecz jest cechą ogólnoludzką, podobnie jak jest nią także dobro. 

18 komentarzy:

  1. Do Twojej listy pozwolę dorzucić sobie jeszcze "Aleksandra Märza" pióra niemieckiego pisarza Heinara Kipphardta. Wymowa utworu jest bardzo zbliżona do pozycji zaprezentowanej przez Ciebie - pacjenci również zdają się być ofiarą własnej wrażliwości i niedostosowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za namiar - ani tytułu, ani autora nie znałem.

      Usuń
  2. Książka ze wszech miar godna polecenia, podobnie jak wspaniała jej ekranizacja. Natomiast co do tezy, że sami pozwalamy na bycie zniewolonymi pewnie kiedyś zgodziłabym się z nią bez zastrzeżenia. Dziś widząc - doświadczając narodzin różnych przejawów nacjonalizmów, które wiemy dokąd prowadzą nie jestem już tego taka pewna. Oczywiście nie chcę się wdawać w polityczne dyskusje, bo to nie miejsce ku temu, ale wydaje mi się, że nie do końca możemy sobie sami tę wolność zapewnić, ale obym się myliła. W każdym razie staram się robić co mogę, aby tak właśnie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ekranizacji akcent co prawda przesunięty jest z Wodza na McMurphy'ego ale ogólnej wymowie filmu to faktycznie nie szkodzi.
      Dzisiaj przypadkiem trafiłem w Wysokich obcasach na wywiad z Karoliną Piasecką, kobietą przez lata maltretowaną przez męża. Zgroza. I potwierdzenie tego - niestety - że zgoda na własne poniżenie nie jest tylko literackim wymysłem Keseya.

      Usuń
    2. Takich kobiet (a bywa pewnie i mężczyzn)nie rozumiem zupełnie.

      Usuń
    3. Dla mnie też traktowanie przemocy jako czegoś normalnego, czegoś co się należało to zupełna abstrakcja.

      Usuń
  3. Dobra. A nawet powiedziałabym, bardzo dobra. Czytałam ja kilka lat temu, ale jakoś nie potrafiłam o niej napisać. Nadal siedzi mi w głowie i pewnie kiedyś do niej wrócę.
    No i - dla mnie nietypowe - czytałam na czytniku (tak na marginesie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się tak zdarza z książkami, które wywołują efekt Wow! Mam na myśli trudność w przekazaniu wrażeń. Czytnik mnie zupełnie nie kusi, może dlatego, że kojarzy mi się głównie z bieżącą produkcją pisarską, o której mam kiepską opinię.

      Usuń
    2. Strasznie długo nie mogłam zdobyć papierowego wydania i znajoma podesłała mi plik. Na czytniku jedno jest dla mnie nie do przyjęcia - dzielę sobie czytanie, np. do końca rozdziały tyle a tyle stron, do końca części, albo do którejś tam strony. Przy czytniku cierpię na lekką dezorientację.
      Cichego Donu chyba też nie dam rady opisać na blogu. Może za dekadę, dwie, jak Bozia pozwoli, wrócę do niego.

      Usuń
    3. Rozważałem czytnik na okoliczność lektury "Rękopisu znalezionego w Saragossie" w wersji z 1804 bo dostępna jest niestety tylko na czytniku ale doszedłem, do wniosku, że ze względu na objętość książki i mój zwyczaj zaznaczania co bardziej interesujących fragmentów czytnik się po prostu nie sprawdzi.

      Usuń
  4. To jeden z nielicznych przypadków gdy filmowa ekranizacja podobała mi się bardziej od książki. W książce bardzo dużo miejsca poświęcone jest problemom i refleksjom Wodza , natomiast film koncentruje się na tym co się dzieje w klinice. A dzieje się tak dużo i tak intensywnie, że takie dygresje tylko mącą odbiór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałem wcześniej, w filmie jest przesunięty akcent z Wodza na McMurphy'ego (być może dlatego, że w rankingu aktorskim Nicholson stał wyżej niż Sampson) i faktycznie dzięki temu "wyleciał" wątek indiański a rzecz stała się spójniejsza.

      Usuń
  5. "Lot nad kukułczym gniazdem" zawsze kojarzyć mi się będzie z maturą z polskiego, bo pisałam wtedy między innymi o McMurphym. Czytałam tę powieść jako nastolatka, potem jeszcze ze dwa razy, ale nigdy nie zwracałam uwagi na "akcent matriarchalny" czy ewentualny antyfeminizm - siostra Ratched nie była zła dlatego, że była kobietą. Odnoszę też wrażenie, że potrzeba wolności wcale nie jest teraz taka popularna, że ludzie od wolności coraz częściej uciekają, wszystkiego jest za dużo, nawet pójście do sklepu oznacza, że w krótkim czasie trzeba podjąć co najmniej kilkanaście decyzji. Stąd popularność niektórych ruchów politycznych czy idei, których wyznawanie nie wymaga myślenia. Większość ludzi na co dzień zachowuje się nie tak, jak McMurphy, ale jak pozostali pacjenci, którzy "leczeniu", uniformizacji poddawali się dobrowolnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla pacjentów oddziału, kwestia wolności również nie wydawała się istotna. Do czasu. Dobrowolnie godzili się na jej ograniczenie ale też dzięki McMurphy'emu uświadomili sobie, że zawsze mogą sami z tego ograniczenia zrezygnować. Kwestia wyboru. McMurphy też godzi się na ograniczenie swojej wolności - tyle, że siostra Ratched bierze to za przyzwolenie na władzę totalną i jego bunt jest reakcją na przejawy władzy totalnej a nie jakiejkolwiek władzy.

      Usuń
  6. Czytałam chyba ponad rok temu i też ją tak odebrałam. Oglądałam rówqnież film, ale znacznie wcześniej i chociaż rola Nikolsona jest znakomita to jednak mam wrażenie, że bohater książki jest jednak inny niż go wykreował aktor.
    W moim KIK-owskim wydaniu jest bardzo dobry i szeroki wstęp do ksążki, który wiele rozjaśnia jeżeli o fabułę powieści,która powstała na bazie doświadczeń jej autora jakie zdobył, gdy pracował w takim szpitalu.
    Nie zdobyłam się na pisanie oksiążce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zeszło sporo czasu zanim zabrałem się, żeby coś napisać - to chyba cecha książek "nieoczywistych", robią takie wrażenie na czytelniku, tak wymykają się jednoznacznej ocenie, że trudno je opisać.

      Usuń
  7. To prawda......książkę się długo trawi.

    OdpowiedzUsuń