Trochę "odkurzone" refleksje na tematy związane z jedną z moich ulubionych książek - "Jądrem ciemności". Jakiś czas temu ukazał się szumnie (jak na tłumaczenie) zapowiadany przekład autorstwa Magdaleny Heydel. Jak "wieść gminna niesie" jest to podobno najwierniejsza oryginałowi wersja - być może ale moim zdaniem większe wrażenie robi mroczna, duszna i obezwładniającej czytelnika atmosfera, którą emanuje tłumaczenie Anieli Zagórskiej w opracowaniu Zdzisława Najdera (wydanie "Ossolineum" z 1972 r. w "Wyborze opowiadań").
Zdecydowanie na plus można Magdalenie Haydel zaliczyć przypomnienie interpretacji Chinue Achebe odczytującego "Jądro ciemności" jako utwór obrzydliwy i obraźliwy, promujący rasizm a także interpretacji N. Pelikan Straus zarzucającej opowiadaniu "brutalny seksizm". Dobrze wiedzieć, że są i takie pomysły a oryginalność takich interpretacji przywodzi na myśl "boy'owskie" spojrzenie na "Zemstę" Fredry - oczami robotników, którym nie zapłacono za ich pracę przy budowie muru. Na pewno przewrotne i prowokujące - ale to ślepy zaułek niczego w utworze Conrada nie wyjaśniający, a na ile podyktowany idee fixe autorów a na ile modą to już inna sprawa. Interpretowano swego czasu utwory poprzez pryzmat walki klasowej a dzisiaj zdarza się robić to poprzez pryzmat preferencji seksualnych autorów, a skoro tak, to można także i płci. Na szczęście, z czasem okazuje się, że mody przemijają i zwycięża zdrowy rozsądek.
Ciekawsze, żeby nie powiedzieć wprost - sensowniejsze, interpretacje dotyczące spraw bardziej przyziemnych. Do takich należy konstatacja Autorów posłowia do "Jądra ciemności" (P. Czaplińskiego do tłumaczenia J.Polaka i M.Haydel do tłumaczena własnego) doszukująca się inspiracji "Jądrem ciemności" jednego z najlepszych filmów Wernera Herzoga "Aguirre, gniew boży", chociaż już na początku filmu Herzog zdradza jego źródło. Jest nim mianowicie "Relación del nuevo descubrimiento del famoso río Grande que descubrió por muy gran ventura el capitán Francisco de Orellana" Gaspara de Carvajal (ok. 1500 - 1584), misjonarza, który brał udział w wyprawie Francisco de Orellnay, a która miała miejsce prawie 20 lat wcześniej przed wyprawą Lope de Aguirre (1542).
Każdy kto interesuje się twórczością Herzoga
wie, że jego filmy powstają tam gdzie toczy się akcja, jeśli więc
"Aguirre" miałby być zawoalowaną wariacją na temat opowiadania Conrada, to z
godnie z tą zasadą, powstałby, jeśli nie na Kongo to przynajmniej byłaby
nagrywany w Afryce. Wypada też zwrócić uwagę na jeszcze jeden film oparty na
losach Aguirre a mianowicie "Eldorado" Carlosa Saury. Dziwnym
trafem jeszcze nikomu, mimo że klimat tego filmu jest równie "duszny" co
"Aguirre", nie przyszło do głowy ogłoszenia jego powinowactwa z
"Jądrem ciemności", choć być może przyczyną jest prozaiczna
nieznajomość filmu Saury. Źródłem "pomysłu" powiązania filmu Herzoga z
opowiadaniem Conrada jest, jak się wydaje, szkic Paolo Sirianiego "Podróż
Aguirre do jądra ciemności" opublikowanym w zbiorze "Werner
Herzog" (Goethe-Institute, 1994) ale na próżno i w nim szukać
przekonujących argumentów uzasadniających pokrewieństwo tych dwóch dzieł. Fakt,
że film Herzoga wywarł wpływ na "Czas Apokalipsy" Copolli, którego
konotacje z "Jądrem ciemności" są bezdyskusyjne wcale nie znaczy, że
oba czerpały z tego samego źródła. Trzeba jednak dodać, że niewątpliwie sam tok
narracji i atmosfera filmu może przywodzić na myśl atmosferę "Jądra
ciemności" choć ciągle stąd jeszcze daleko do poszukiwania zależności
pomiędzy nimi.
Czytając "Jądro ciemności" w tłumaczeniu M. Heydel nabrałem chętki na porównanie go z innymi, wcześniejszymi tłumaczeniami, ku mojemu zdziwieniu wszystkie one różnią się między sobą i to dosyć znacznie. O ile nie ma w tym nic dziwnego w odniesieniu do tłumaczenia Anieli Zagórskiej, które ma prawie 90 lat, to pozostałe tłumaczenia powstały współcześnie i ich zróżnicowania nie da się wytłumaczyć ewolucją języka. Ale żeby nie być gołosłownym - "Jądro ciemności" doczekało się sześciu a właściwie siedmiu tłumaczeń (tłumaczenie A. Zagórskiej ukazało się także w opracowaniu Zdzisława Najdera) - załączyłem próbki poniżej, przytaczając też by każdy miał punkt odniesienia zdanie oryginału.
"I saw on that
ivory face the expression of somber pride, of ruthless power, of craven terror -
of an intense and hopeless despair". J. Conrad, Harper Press, 2010, p.
90.
"Dostrzegłem
kolejno na tym obliczu z kości słoniowej wyraz ponurej pychy, bezlitosnej siły,
przeraźliwego strachu, głębokiej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. A.
Zagórskiej w oprac. Z. Najdera, Ossolineum, 1972, s. 157-158.
"Widziałem na
tej twarzy z kości słoniowej wyraz ponurej pychy, bezlitosnej siły, przelękłej
zgrozy - gwałtownej i beznadziejnej rozpaczy" - tłum. B. Koc, LSW, 2008, s.
136.
"Na tej twarzy
o barwie kości słoniowej ujrzałem wyraz ponurej dumy, bezwzględnej siły,
przeraźliwego strachu - intesywnej i pozbawionej nadziei rozpaczy" - tłum.
P. Jabłońskiej, Greg, 2010, s. 62.
"Na tym
obliczu z kości słoniowej ujrzałem wyraz posępnej pychy, bezwzględnej
wszechmocy, tchórzliwego strachu - wszechogarniącej i beznadziejnej
rozpaczy" - tłum. J. Polaka, Vesper, 2009, s. 107.
"Na
wyrzeźbionym w kości słoniowej obliczu malowała się kolejno ponura duma,
bezwzględna potęga oraz nieprzytomny strach wynikający z głębokiej i
beznadziejnej rozpaczy" - tłum. I. Sochy, Zielona Sowa, 2009, s. 73.
"Na twarzy
koloru kości słoniowej zobaczyłem wyraz ponurej dumy, bezwzględnej siły,
tchórzliwego przerażenia - wzmożonej, beznadziejnej rozpaczy" - tłum. M.
Heydel, Znak, 2011, s. 91.
Które jest
najlepsze, nie podejmuję się powiedzieć. To już sam Conrad musiałby osądzić, na
ile to co chciał przekazać, udało się przetłumaczyć na jego rodzinny język.
A skoro już mowa o Marlow'ie wspominającym oblicze Kurtza, to trudno nie zadać pytania kim tak właściwie był ten ostatni.
Odpowiedź na nie daje nieoceniony w tym względzie Zdzisław Najder "Genezie
postaci Kurtza poświęcono wiele uwagi. Jean-Aubry ze zwykłą dlań naiwnością
wiąże go z rzeczywistym Kleinem. Jerry Allen dopatruje się analogii z głośnym w
latach 1888-1890 członkiem wyprawy Stanleya, brytyjskim majorem E. M.
Bartoletem; Norman Sherry wskazuje na podobieństwo do czołowego
funkcjonariusza SA do Handlu z Górnym Kongo A. E. C. Hodisterem; Hannah Arendt
dostrzega model Kurtza w Karlu Petersie, niemieckim łowcy przygód kolonialnych;
Adam Hochschild ukazuje uderzające analogie z Belgiem Leonem Romem,
kapitanem Force Publique, którego Conrad spotkał być może w Leopoldville w
sierpniu 1890. Wszystkie te żródła wydają się możliwe, ale Conrad nie musiał
koniecznie z nich czerpać. Wzoru dla Kurtza dostarczały z jednej strony tradycja
literacka i filozoficzna, z drugiej zachowanie bardzo wielu Europejczyków w
Afryce. Jako postać z określonym życiorysem jest ostatecznie tworem
pisarza." (Z. Najder, Życie Josepha Conrada-Korzeniowskiego, tom I, Lublin 2006).
Innym wątkiem, który mnie zainteresował, to lektury Kurtza, co prawda w "Jądrze ciemności" na
próżno ich szukać ale za to w "Czasie Apokalipsy", który jest dla mnie emanacja opowiadania Conrad, uważny widz
ma szansę co nieco wypatrzeć. Da się bowiem
zauważyć "Złotą gałąź" James'a
G. Frazer'a, "Legendę o Graalu. Od starożytnego obrzędu do romasu
średniowiecznego" Jessie L. Weston, jakąś książkę Johanna W. Goethe'go, być
może "Fausta" oraz Biblię. Jakże to wymowne - książka, w której
niespodziewanie można znaleźć zarówno u "dzikich" jak i "cywilizowanych"
zastanawiająco podobne wierzenia, książka o poszukiwaniu celu najwyższego i
czystego oraz zaprzedaniu duszy diabłu w zamian za poznanie sensu istnienia no i
oczywiście Biblia.
"Złota gałąź" doczekała się w Polsce kilku wydań m. in. w słynnej serii "ceramowskiej". Wydanie z 1962 r. ma "afrykańską" okładkę, na której znajduje się statuetka nkisi z plemienia Songye z terenu obecnej Demokratycznej Republiki Kongo oraz maska (a właściwie jej górna część) chiwara z plemienia Bamana (Mali).
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że plemieniu Bamana nie poświęcono w książce nawet zdania a plemieniu Songye jeden niezbyt obszerny opis obrzędu związanego ze ścięciem drzewa. "Basongowie w Afryce Środkowej uważają, że gdy drzewo jest ścinane, zamieszkujący je duch może w gniewie spowodować śmierć wodza i jego rodziny. Dla zapobieżenia takiemu nieszczęściu zasięgają rady znachora, a gdy otrzymają zezwolenie, drwal składa najpierw drzewu ofiarę z kury i kozy, po czym natychmiast po pierwszym uderzeniu toporem przykłada usta do drzewa i wysysa soki. W ten sposób powstaje braterstwo z drzewem, tak jak dwoje ludzi zawiera braterstwo krwi przez wzajemne ssanie krwi. Potem może już bezkarnie przystąpić do powalenia swego brata-drzewa."
"Legenda o Graalu. Od starożytnego obrzędu
do romansu średniowiecznego" Jessie L. Weston ukazała się w 1920 r. a jej
polskie tłumaczenie w 1970 r. (drugie wydanie ukazało się w 1998 r.).
Poszukiwacze sensancji zdecydowanie się rozczarują - to nie książka w rodzaju
"Kodu Leonarda da Vinci" lecz próba poszukiwania źródeł idei Graala.
Weston źródeł tych doszukuje się, jak wynika to już z podtytułu, nie w kulturze
chrześcijańskiej ale w starożytnych kultach i nie kryje się ze źródłem
inspiracji dla takich pomysłów wskazując bezpośrednio na "Złotą gałąź"
Frazera.
Kiedyś książka Weston narobiła zamętu, dzisiaj
to trochę przebrzmiała klasyka, a "kubeł zimnej wody" na nieco ekscentryczne
koncepcje Weston m.in. wiążącej legendę o Graalu z kultem płodności wylał m.in.
C.S. Lewis proponując by tajemniczego nie objaśniać jeszcze bardziej tajemniczym
lecz by raczej poświęcić uwagę samym tekstom. Nie zmienia to jednak faktu, że
książka warta jest przeczytania choćby dlatego, że była inspiracją dla T.S.
Eliota do napisania "Ziemi jałowej", co sam przyznał i chyba to
pierwszy (i jedyny) taki przypadek gdy książka naukowa stała u źródeł poematu.
Każdy kto dotrwał do "listy płac" "Czasu Apokalipsy" i poświęcił jej
chwilę uwagi wie, że wiersz czytany przez Kurtza to fragment
'Wydrążonych ludzi" T. S. Eliota. Jego poezje są tak na prawdę jedyną
książką, co do której można mieć pewność, że były lekturą pułkownika.
To jeszcze jeden dowód powiązania filmu z "Jądrem ciemności" a właściwie rodzaj trybutu, jaki Copolla składa Conradowi, co nie wymaga specjalnych wywodów bo wiersz zaczyna się od motta "Pan Kurtz - on umrzeć" (z kolei drugie motto "A penny for the Old Guy" nawiązuje do Guya Fawkes'a). Wszystko się tu jakoś więc wiąże i przenika, na stoliku obok łóżka Kurtza leży przecież "Złota gałąź" Frazera, która była inspiracją dla "Legendy o Graalu ..." Jessie L. Weston (też zresztą tam leżącej). Nią z kolei inspirował się T. S. Eliot pisząc "Ziemię jałową", a skoro Eliot - to muszą być "Wydrążeni ludzie". Ufff ... - wygląda to prawie, jak w powieści szkatułkowej. Poszukiwania tych wzajemnych powiązań sprawiają, że na drugi plan trochę schodzi ich znaczenie - ale i na to jeszcze przyjdzie czas.
"Jesteśmy próżnymi ludźmi
wypchane kukły
wsparte o siebie głowy wypełnione słomą
kiedy szepczemy
kiedy szepczemy
nasze suche głosy
są ciche i nieważne
jak wiatr pośród traw
jak kroki szczurów
w naszej zaschłej celi
kształty bez formy
cień bez koloru
zamarła siła
gesty bez ruchu"
To jeszcze jeden dowód powiązania filmu z "Jądrem ciemności" a właściwie rodzaj trybutu, jaki Copolla składa Conradowi, co nie wymaga specjalnych wywodów bo wiersz zaczyna się od motta "Pan Kurtz - on umrzeć" (z kolei drugie motto "A penny for the Old Guy" nawiązuje do Guya Fawkes'a). Wszystko się tu jakoś więc wiąże i przenika, na stoliku obok łóżka Kurtza leży przecież "Złota gałąź" Frazera, która była inspiracją dla "Legendy o Graalu ..." Jessie L. Weston (też zresztą tam leżącej). Nią z kolei inspirował się T. S. Eliot pisząc "Ziemię jałową", a skoro Eliot - to muszą być "Wydrążeni ludzie". Ufff ... - wygląda to prawie, jak w powieści szkatułkowej. Poszukiwania tych wzajemnych powiązań sprawiają, że na drugi plan trochę schodzi ich znaczenie - ale i na to jeszcze przyjdzie czas.
W filmie jest jeszcze jeden wiersz T. S. Eliota
- "Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka" - "Byłbym pazurem poszarpanym... rwącym powierzchnię cichych mórz." Mimo, że widz styka się z nim
wcześniej to pozostaje trochę w cieniu "Wydrążonych ludzi" a właściwie
nawet niezauważony, co ostatecznie przecież nie dziwi bo przecież fotoreporter
(odpowiednik arlekina z "Jądra ciemności" - syna archijereja z guberni
tambowskiej), który go wygłasza ma się do pułkownika tak jak "arlekin" do
Kurtza.