sobota, 23 lutego 2013

Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, Hannah Arendt

Jeśli ktoś, kiedyś wybierze się na cmentarz żydowski w Warszawie (tym przy ulicy Okopowej) będzie tam mógł zobaczyć las macew podobny do tego z okładki "Eichmanna w Jerozolimie", tyle tylko, że zarośnięty drzewami. Kiedy byłem tam pierwszy raz, ładne parę lat temu, byłem pod wrażeniem poczucia opuszczenia tego miejsca, tym większego, że tuż za murem są Stare Powązki, "tętniące życiem" choć to może niezbyt właściwe słowa w odniesieniu do cmentarza. Co się stało? Gdzie są ci wszyscy, których najbliżsi zostali tu pochowani? 


"Eichmann w Jerozolimie" nie daje odpowiedzi na te pytania a przynajmniej nie bezpośrednio, bo też i nie taki jest temat tej chyba najbardziej znanej książki Hannah Arendt (najbardziej znaczącą pozycją w jej dorobku są "Korzenie totalitaryzmu" - ona sama też jest ciekawą postacią, nowożytnym wariantem Heloizy), poświęconej jednemu z bardziej znaczących procesów w dziejach sądownictwa, w którym sąd Izraela, sądził obywatela Niemiec za przestępstwa popełnione na obywatelach innych państw. Co więcej Eichmann był sądzony na mocy przepisów, które działały wstecz i w dodatku za przestępstwa, które formalnie nie istniały w chwili ich popełnienia. To, że znalazł się przed sądem w Jerozolimie z pogwałceniem prawa, wygląda więc w tych okolicznościach na wcale nie najważniejszy szczegół. Trudno się było zresztą dziwić władzom Izraela, że porwały Eichmanna bo musiały mieć świadomość, że "ci, którzy uniknęli procesu w Norymberdze i nie zostali wydani władzom kraju, na których terytorium popełnili zbrodnie - nie stanęli nigdy przed sądem bądź też znaleźli w niemieckiego wymiaru sprawiedliwości możliwie największe "zrozumienie"."

Książka Arendt to rodzaj wielkiej, krytycznej glosy do tego procesu z równie sensacyjnymi, jak on sam, wnioskami, choć dzisiaj niektóre z nich mogą wydawać się dzisiaj oczywiste zważywszy, że minęło pół wieku od pierwszego wydania. To gorzka ocena postawy własnego narodu, dla którego "akceptacja uprzywilejowania pewnych kategorii ludzi - Żydów niemieckich w odróżnieniu od Żydów polskich, kombatantów i Żydów z odznaczeniami w odróżnieniu od zwykłych Żydów, rodzin, których przodkowie urodzili się w Niemczech w odróżnieniu od obywateli niedawno naturalizowanych itd. - stanowiła początek upadku cieszącej się poważaniem społeczności żydowskiej." Nie jest to zresztą tylko spostrzeżenie samej Arendt, bo przekonaniu o funkcjonowaniu takiego rozróżnienia można również znaleźć w "Dziennikach" V. Klemperera. Podobnie, jak potwierdzenie jej opinii, że "można było mieć pewność, że funkcjonariusze żydowscy (...) zapewnią pomoc własnej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów" znajduje oparcie w "Spowiedzi" C. Perechodnika.

Interesującym wątkiem jest kwestia "Ostatecznego rozwiązania" w państwach, którym Niemcy zostawili mniejszą lub większą niezależność. Zdaniem Arendt, zagłada Żydów, nawet jeśli władze tych państw deklarowały oficjalny antysemityzm, nigdy nie przybrała takich rozmiarów jak na Wschodzie z powodu oporów przed wysyłaniem ludzi na śmierć i niechęci Niemców do przymusowego, siłowego wprowadzenia w życie swojej idee fixe.

No i "last but not least", a w książce chronologicznie jako pierwszy poruszony został problem mentalności człowieka, który był współodpowiedzialny za cierpienia i śmierć setek tysięcy ludzi. Okazało się, że przed sądem w Jerozolimie stanął przeciętniak, żeby nie powiedzieć miernota, która z problemami zdobyła średnie wykształcenie. Człowiek bez wyobraźni, podchodzący do swojego zadania jak urzędnik, który chce wypełnić swoją funkcję jak najlepiej by zasłużyć u przełożonych na pochwałę i awans. Nie ma tu żadnego demonicznego wyrachowania a jedynie przerażająca bezrefleksyjność, tego, takiego sobie, zwykłego Niemca - rzeczywiście "Rzecz o banalności zła".

14 komentarzy:

  1. Ta książka bardzo ładnie skomponowała by mi się z rewelacyjnymi sztukami, które niedawno w telewizji oglądałam, z "Rzeczą o banalności miłości" Falka i "Ostatecznym rozwiązaniem" Piersona. Koniecznie poszukam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film Piersona oglądałem dwa razy chociaż nigdy od początku do końca :-) i mam wrażenie, że Eichmann z filmu różni się od tego z eseju Arendt.

      Usuń
  2. Ciekawa pozycja. A takich cmentarzy w cały kraju mnóstwo i wstyd przyznać, że jako naród nie zadbaliśmy w chociaż minimalny sposób o nie, a czasem wręcz je dewastując.Niestety świadczy to o braku kultury, nie da się tego inaczej nazwać.
    A Hitler prowadził wojnę na tylu frontach min. dzięki takim bezrefleksyjnym przeciętniakom.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Warszawie akurat administracja cmentarza usiłuje nad nim zapanować ale wiele cmentarzy rzeczywiście nie ma takiego szczęścia, choć widać, że i tak jest lepiej niż kiedyś.

      Usuń
  3. Fascynująca pisarka!... Historia jej życia została niedawno sfilmowana (koprodukcja niemiecko-francusko-luksembursko-izraelska), z rewelacyjną Barbarą Sukową w roli głównej. Film właśnie leci w kinach w Niemczech, ciekawa jestem, czy dotrze też do Polski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wydawałoby się, że jeśli ktoś zajmuje się filozofią to od razu jest śmiertelnym nudziarzem :-)

      Usuń
  4. Książka Arendt bardzo do mnie trafiła, jeśli chodzi o kwestię rozważań nad narodem i człowieczeństwem. Jeśli chodzi o ujęcie historyczne, to tu specjaliści mówią o tym, że nie można się na tej publikacji opierać. Ostatnio czytałam dobre uzupełnienie do tego tematu - polemikę z Arendt - książkę "Eichmann" Davida Cesarini.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo rozumiem co masz na myśli mówiąc o błędności ujęcia historycznego. Są tam rzeczywiście wzmianki, które zaskakują np. o żydowskim pochodzeniu Heydricha czy Franka czy Żydach w armii niemieckiej ale nie wiem czy o to Ci chodzi. Nawet się przymierzałem żeby kupić książkę Cesarini'ego ale powstrzymał mnie fakt, że wydana była przez wydawnictwo, którego nazwa mi nic nie mówiła i nie było samo z siebie gwarantem poziomu.

      Usuń
    2. David Cesarini jest znanym historykiem, specjalizującym się w historii Żydów. W czasie procesu Hannah Arendy była młodą filozofką, która przyjechała do Jerozolimy z gotową tezą o banalności zła. Nie była obiektywna, dopasowywała fakt do istniejącej już tezy, wyjechała z Jerozolimy przed końcem procesu.Historycy podkreślają, że wiedza historyczna Arednt była niewielka. Mieszała fakty, o wielu rzeczach nie wiedziała. Już samo przedstawienie Eichmanna przez Arendt było błędne. Nie był on miernotą. Mimo wszystko moim zdaniem "Eichmann w Jerozolimie" jest bardzo cennym wyjściem do rozmyślań o losach narodu żydowskiego. W końcu ta książka na wiele lat stała się wyznacznikiem postrzegania Eichmanna.

      Usuń
    3. Nie przywiązywałbym takiego znaczenia do wieku Arendt w czasie procesu bo pewnie spora część osób, które dzisiaj zajmują się Eichmannem bawiła się wówczas w piaskownicy i w ogóle nie miała pojęcia o jego istnieniu - więc to raczej nie jest argument :-) ale oczywiście masz rację, zawsze lepiej sprawdzić, czy aby na pewno Pana Tadeusza napisał Sienkiewicz :-).

      Usuń
    4. Bardziej jednak cenię opinię osoby doświadczonej, niż początkującej dziennikarki ;)
      Ale oczywiście, każdy drąży temat do momentu, który mu odpowiada :)
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Arendt początkującą dziennikarką?! Niezłe :-) Pisząc "Eichmanna" była już panią po 50-tce i z taką pozycją w świecie nauki, jakiej nie ma żadna z osób, która tą tematyką się zajmuje. Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy by określić ją mianem dziennikarki tylko dlatego, że pisząc książkę oparła się na relacjach z procesu, choć to dzisiaj rzeczywiście domena dziennikarzy. To, że mogła się mylić to już zupełnie inna sprawa :-). Również pozdrawiam :-).

      Usuń
  5. Miała dorobek z zakresu filozofii, nie historii. Słowo "młoda" faktycznie jest moim błędem :) Gratuluję wiedzy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamałgosiu, a ja już namierzyłem Cesariniego :-) no zobaczymy :-)

      Usuń