poniedziałek, 28 lipca 2014

Księga urwisów, Edmund Niziurski

I pomyśleć, że to kiedyś była jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa ... Wiedziałem, że czasami lepiej nie wracać do niektórych książek bo łuski z oczu mogą spaść z hukiem i spadły mimo, że do Księgi urwisów miałem sentyment niejako podwójny bo należy ona do "nurtu świętokrzyskiego" w twórczości Niziurskiego obok "Klubu włóczykijów" i "Awantury w Niekłaju"


Co prawda identyfikacja miejsca akcji była znacznie bardziej skomplikowana niż w przypadku "Klubu ..." ale tym większą miałem satysfakcję gdy odkryłem, że powieściowy Wilczków to wieś Zajączków pod Kielcami niedaleko obecnego rezerwatu Miedzianka, gdzie do połowy lat 50-tych trwały prace poszukiwawcze złóż miedzi, które posłużyły za kanwę książki (wielokrotnie wspominany w powieści Piekutów i Matka Boska Piekutowska, którą tak często wzywał sekretarz gminnej rady narodowej Kupść to Piekoszów i MB Piekoszowska) oraz filmu "Tajemnica dzikiego szybu", który był tam kręcony na podstawie powieści. 

Ach, jak bardzo kiedyś podobała mi się tak książka, zresztą pierwsza powieść Niziurskiego jaka wpadła mi w ręce. Jak dobrze rozumiałem marzenia Stefka Goli o prawdziwej piłce do gry w "nogę" i co prawda nie miałem tak zaawansowanego systemu komunikacji jak on i Wiktor Stopa ale dwie podziurkowane puszki po paście do butów połączone grubą nitką też spełniały swoją funkcję. 

Dzisiaj z moich zachwytów niewiele zostało - owszem obraz wiejskiej szkoły i klasy szóstej nakreślony jest z humorem i trudno się nie uśmiechnąć czytają choćby opis Wilczkowskiej wersji rozgrywek olimpijskich - "Na przerwach odchodzą tu zawody w różnych konkurencjach - biegi i skoki, rzuty kulą i dyskiem; jednym słowem - lekkoatletyka. Niekiedy, co gorsza, zapaśnictwo lub boks, który w miejscowych warunkach przeradza się nagminnie w tak zwane "puszczanie farby". Póki była pogoda i zawody odbywały się na podwórzu, to jeszcze pół biedy. Obrywał tylko ten, kto chciał oberwać, zresztą zbyt wybujałym wybrykom kładł szybki kres woźny Krupa. Ale teraz rozdeszczyło się i życie sportowe przeniosło się do hali, to znaczy do klasy, i zawładnęło nią bezapelacyjnie. 

Trzeba się mocno pilnować, bo można "zafasować" sierpowego albo dostać w głowę papierową kulą, albo na plecach wyląduje ci zawodnik, który w tej chwili przesadza ławkę w skoku wzwyż. (...) Tylko w ostatniej ławce pod oknem i w ostatniej ławce pod piecem są rezerwaty. Tam nie wolno ćwiczyć i bić. W pierwszym rezerwacie siedzi wiecznie zaspany Jasio Skórka [który zresztą jakoś przedziwnie później zmienia imię na Wiesio]. Jasio okupuje swój rezerwat kiełbasą, którą dostarcza codziennie zawodnikom. Jest zresztą mało wymagający. Byle nie bito go po głowie, może spać nawet przy największym hałasie. Drugim rezerwatem jest ławka, gdzie przechowuje się i czyta gazety sportowe. Z trudem zdobywane - cieszą się wielką popularnością i są otoczone ogólna opieką. Niestety z powodu trudności finansowych korzystanie ze świeżej prasy jest niemożliwe. "Przegląd Sportowy" dociera do Wilczkowa po trzech dniach od ukazani się w druku, a do rąk sportowców z szóstej dostaje się dopiero po tygodniu, zwykle w dość sfatygowanym stanie. (...)

Ale poza tymi rezerwatami, jak powiedzieliśmy, jest olimpiada. Sterroryzowane dziewczynki siedzą cicho w kącie. Niestety nie wprowadzono jeszcze konkurencji kobiecych i pozostaje im tylko kibicowanie, przeciwko czemu się buntują, ale nic nie mogą poradzić."

Niestety humor z jakim opisywane są szkolne ale i też domowe realia życia bohaterów został przygnieciony ciężarem propagandy i to pomimo, że jak na tamte lata (pierwsze wydanie powieści ukazało się w 1954 r. a jej akcja rozgrywa się we wrześniu 1952 r.) styl Niziurskiego był bardzo lekki a i nie pozbawiony krytycznego spojrzenia na władzę, tę lokalną oczywiście. To na co nie zwracałem większej uwagi w dzieciństwie albo odbierałem w kategoriach wątku sensacyjnego, po osiągnięciu pełnoletności trudno już strawić. "Głodne kawałki" na temat spółdzielni produkcyjnej oraz szpiegów i dywersantów czyta się początkowo z uśmiechem a potem już ze zniecierpliwieniem, cóż też można pomyśleć gdy największą inwektywą jaką kierują pod swoim adresem szóstoklasiści jest ... "ty prywatna inicjatywo".

Z tego zalewu agitacji, trzeba przyznać, że bardzo sprawnie podanej da się wyłuskać rzeczy bardziej trwałe - to obraz biednej, podkieleckiej wsi w latach powojennych. Wsi w której, źródłem światła jest świeczka a w najlepszym razie lampa naftowa, gdzie jedna para butów musi starczyć na cały rok, gdzie życie płynie tak jakby się świat nie zmieniał podobnie jak legenda (autentyczna) o Wojtku Miedzianej Stopie. 

17 komentarzy:

  1. Zadziwiające, ta książka zaliczała się kiedyś i do moich ulubionych... A jeszcze bardziej dziwi, że kompletnie umknęły mi wówczas wspomniane agitacyjne i propagandowe kawałki. Ot, selektywna percepcja dzieciaka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te kawałki odkryłem dopiero na starość :-) nie wiem jak dzisiaj dzisiejsi dziesięciolatkowie by je teraz odebrali - niewykluczone, że podobnie jak my swego czasu :-).

      Usuń
  2. Jestem pełna podziwu dla powrotu do tego typu książek. Nie pamiętam czy akurat tę książkę czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiać nie masz czego - ot, niewielki remanent biblioteczki moich Rodziców, a że nie czytałaś Niziurskiego albo nie utkwił Ci w pamięci, nie dziwię się, bo adresował swoje książki raczej dla chłopaków :-)

      Usuń
  3. "Pan Kropa wódkę żłopie, dziwimy się panu Kropie". "Antoś Batura - dęta figura". Wciąż bardzo lubię, chociaż najbardziej część Serce klasy, najmniej upolitycznioną:P
    Do rzeczy wymienionych przez Ciebie w ostatnim akapicie dodałbym też zadziwiająco prawdziwy obraz walki chłopów z kolektywizacją. Niziurski przeciwników spółdzielni stara się ośmieszać, ale wszystko, łącznie z awanturami na tle wyjazdów na wycieczki do spółdzielni produkcyjnych, ma potwierdzenie w źródłach. Nawet to, że to kobiety bywały głównymi oponentkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Batury adresowana była też propozycja "Jak nie masz co to wywieś się sam" :-) Mnie uderzyła scena sądu klasy nad Karlikiem i Wiktorem po ich wyprawie do kopalni - jakoś zapachniało mi tymi osławionymi zebraniami partyjnymi.

      Usuń
    2. No w końcu młodzież korzystała z najlepszych wzorów:P Ale i tak nauczyciel to inteligentnie wykorzystał, zamiast przekształcić w pokazówkę z samokrytyką:)

      Usuń
    3. A tak w ogóle, to zawsze miałem wrażenie, że Niziurski przede wszystkim pisał książkę przygodową, a dopiero w drugiej albo i trzeciej kolejności książkę słuszną. To chyba jedyna książka młodzieżowa z głębokich lat 50., która była wznawiana i czytana.

      Usuń
    4. Nie jestem przekonany, jednak zbyt dużo jest tego by można tylko wpleceniu propagandy w książkę przygodową choć na plus Niziurskiemu można zapisać, że zbezcześcił egzemplarz "Węgla" Ścibor-Rylskiego, rękoma czytelników, zapewne sabotażystów :-)

      Usuń
    5. Wydaje mi się, że poprzez takie detale, jak ten pomazany Węgiel, Niziurski puszczał oko do czytelnika. Mazanie po książkach, nawet po produkcyjniakach, jest godne potępienia :D

      Usuń
    6. Można się też dopatrzeć krytyki wypaczeń lokalnej władzy w opisie wysyłania po piwo petentów albo uczniów przez sekretarza Kupścia :-) ale jednak nie da się ukryć, że coś z tą propagandą jest na rzeczy bo przecież w Awanturze w Niekłaju też byli szpiedzy-sabotażyści a ojciec Światka pracował na wielkich budowach socjalizmu :-)

      Usuń
    7. I ten wątek w Awanturze zgrzyta mi strasznie, bo to już powinna być inna epoka i inna stylistyka. A tu bach, element jak z powieścidła Anny Kłodzińskiej :P

      Usuń
    8. W dzieciństwie nie przeszkadzało mi to - działały za to na wyobraźnię skrzynie Szwajsa i opowieści bosmana ale muszę przyznać, że na recepcję "Awantury ..." w moim przypadku duży wpływ miało sąsiedztwo dużego zdziczałego parku, tyle tyko że nie ogrodzonego murem :-)

      Usuń
    9. Też wolałem wszystkie inne wątki, dlatego się dziwię, że się Niziurski na taki anachronizm zdecydował.

      Usuń
    10. Może dostał propozycję nie do odrzucenia a może po prostu to lubił, nie był w tym osamotniony, w końcu Nienacki też miał swoje fobie i manie, jak choćby rewanżystów z Bonn :-)

      Usuń
    11. Może faktycznie takie było zapotrzebowanie "społeczne" :P Swoją drogą, Nienacki w kwestii wrogów był dużo bardziej na bieżąco:)

      Usuń
    12. Tak, chyba do końca trzymał słuszną linię i to znacznie bardziej pryncypialnie :-) - już w tamtych czasach sam zwróciłem na to uwagę w "Samochodzików i Niewidzialnych".

      Usuń