wtorek, 5 kwietnia 2016

Makbet, William Shakespeare

Niedawno, jedna z blogerek, poruszona do żywego, tym że ośmieliłem się targnąć na "Rozważną i romantyczną" podniosła konieczność odniesienia postawy bohaterów książki do realiów epoki w jakiej książka powstała. "Coś w tym jest", jak powiedział promotor, czytając moją pracę magisterską. Rzecz w tym, że dzieło literackie par excellence jest ponadczasowe a tej akurat cechy powieść Austen jest pozbawiona. To ponadczasowość sprawia, że problem Antygony nie traci na znaczeniu mimo upływu 2500 lat. A piszę to wszystko, ponieważ niedawno obejrzałem "Tron we krwi" czyli Makbeta po japońsku. Okazuje się, że historia rozgrywająca się w XI wieku, napisana przez Anglika w wieku XVII, odczytana przez Japończyka w XX wieku jest interesująca także w wieku XXI. Postanowiłem też przekonać się jak to jest z pierwowzorem i mogę tylko żałować, że gdy po raz pierwszy go czytałem, mordowałem się z przekładem Józefa Paszkowskiego i Leona Ulricha, którzy dzisiaj w zestawieniu z tłumaczeniem Stanisława Barańczaka wydali mi się zupełnie niestrawni.


"Makbet" okazuje się interesujący nie jako dramat, w którym walczą rycerze i krew się leje ale dlatego, że prowokuje do postawienia pytań, na które nie ma chyba dobrych odpowiedzi. Czy jesteśmy niewolnikami przeznaczenia? Czy nasz los, niezależnie od naszych czynów, jest z góry wyznaczony? Dzisiaj te pytania na pierwszy rzut oka nie tylko pobrzmiewają retoryczne ale i śmieszne. Jak to, cóż za głupie pytanie, przecież tylko my decydujemy o własnym życiu! Ale czy na pewno jest z czego się śmiać? Skoro nie możemy być pewni tego co będzie się z nami działo za rok, miesiąc, tydzień czy jutrzejszego dnia, to jak możemy odpowiedzialnie twierdzić, że jesteśmy panami własnego życia. Z drugiej strony, nie popadamy też w prostrację, biernie czekając, na to co przyniesie nam dzień.

Człowiek okazuje się u Szekspira tylko igraszką losu, niezależnie od tego, czy działa, tak jak Makbet czy jest bierny, tak jak Banquo. Los jest nieuchronny a wola człowieka okazuje się nie mieć znaczenia. Czyny człowieka służą tylko ziszczeniu się fatum, ale to człowiek ponosi konsekwencje własnych czynów i od tej odpowiedzialności nic go nie może uwolnić. I trzeba przyznać, że Makbet od tej odpowiedzialności nie ucieka i nie zasłania się ani przeznaczeniem, ani żoną.

W tym małżeństwie, wydaje się, że "spodnie nosi" Lady Makbet. Podczas gdy on "i chciałby i się boi", ona wie od początku, jaka decyzja jest właściwa i zdecydowana jest iść po trupach, w dosłownym tego słowa znaczeniu, do celu. Tyle że po przekroczeniu Rubikonu zbrodni, Makbet już nie ogląda się za siebie, jedna zbrodnia pociąga za sobą kolejną, "ugrzązł w bagnie krwi i stoi w nim po kolana, świadom, że zabrnął tam, skąd powrócić byłoby mozołem cięższym, niż dalej brnąć". Chwila słabości przeminęła. Został prawdziwym twardzielem. Za to z Lady Makbet opada powłoka bezwzględności i nie jest w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za zbrodnie, mimo, że była "tylko" ich inicjatorką a nie wykonawczynią. Naturalny porządek rzeczy zostaje przywrócony, mężczyzna okazuje się silny i ostatecznie zdobywa się na walkę z przeznaczeniem, mimo świadomości przegranej, a kobieta okazuje się słaba i załamuje się pod wpływem wyrzutów sumienia. Wszystko więc wróciło do "patriarchalnej" normy.

Co sprawia, że porządny człowiek wkracza na drogę zła i "skorpiony kłębią się w jego duszy"? - Żądza władzy, ambicja która, jak się okazuje, nieuświadomiona, tkwi w każdym człowieku, a do której wydobycia wystarczy impuls. Ambicja tak silna, że w konfrontacji z nią przegrywają wszelkie skrupuły, nawet świadomość czynienia zła.

Jeśli weźmie się to pod uwagę, to nieco inne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka, znaczenie przybierają najsłynniejsze chyba słowa z dramatu Szekspira (swój tytuł zawdzięcza im jedna z powieści Faulknera).  Kiedy Makbet mówi, że "życie jest jedynie przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się i miota na scenie, po czym znika; opowieścią idioty; pełną wrzasku i wściekłości, a nieznaczącą nic" to, trzeba wziąć pod uwagę, kto i kiedy to mówi - człowiek ze świadomością kresu własnego życia, świadomością bycia przedmiotem w planach sił, od których zależy i świadomością bezsensowności własnych uczynków. A chociaż "życie jest jedynie przelotnym cieniem" i nic na to nie poradzimy, to od nas już zależy czy będzie "pełne wrzasku i wściekłości".

17 komentarzy:

  1. Ten ostatni fragment, który zacytowałeś, akurat bardziej mi się podoba w tłumaczeniu Paszkowskiego:

    Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
    Nędznym aktorem, który swoją rolę
    Przez parę godzin wygrawszy na scenie
    W nicość przepada – powieścią idioty,
    Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu jeszcze dla porównania tłumaczenie Słomczyńskiego (wg mnie najgorsze):

      Życie jest cieniem ruchomym jedynie,
      Nędznym aktorem, który przez godzinę
      Pyszni i miota się po scenie, aby umilknąć później na zawsze.
      Jest bajką opowiedzianą przez głupca, pełnego
      Furii i wrzasków, które nic nie znaczą.

      Usuń
    2. Miałem ambitny zamiar porównania Barańczaka i Paszkowskiego ale odpadłem na tym drugim pod koniec drugiego aktu, uznałem, że nie ma sensu się dobrowolnie się katować. Wystarczy, że "za moich czasów" była to, w zasadzie, jedyny szeroko dostępny przekład.
      Jeśli chodzi o Słomczyńskiego to po tym jak dowiedziałem się jaką ma "renomę" jego przekładów w ogóle nie ruszałem.

      Usuń
    3. a ja lubię przekłady Słomczyńskiego, chociaż ten fragment rzeczywiście lepiej brzmi u przekładzie Paszkowskiego. a oglądałeś Makbeta z Fassbenderdem?

      Usuń
    4. Nie, nie oglądałem. U mnie nowości bardzo powoli się przebijają a jeszcze wolniej zyskują pełnoprawne obywatelstwo.

      Usuń
  2. Gdy ktoś dzisiaj ośmiela się twierdzić, że nie jest kowalem własnego losu, wysyła się go do lekarza. Bo przecież "jest tyle możliwości", "można wszystko" i "tylko od ciebie zależy, czy... (dowolne wstawić)". Podoba mi się ta spokojna mądrość z Szekspirowskich czasów, próba pogodzenia się z tym, że to co najważniejsze, jest od człowieka niezależne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc od tej strony na "Makbeta", to przypomina mi się początek XVII Medytacji Donne'a "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą...".

      Usuń
  3. Lubię Lady Makbet, też nigdy nie mogę domyć rąk ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że pobrudziły Ci się przy innej, niż u niej, okazji :-) Zresztą czego ten Billy od niej chciał, przecież w gruncie rzeczy nic takiego nie zrobiła - trochę nagadała swojemu chłopu, a tu zaraz szaleństwo i śmierć, jak w greckiej tragedii.

      Usuń
  4. Pamiętam, że "Tron we krwi" zrobił kiedyś na mnie ogromne wrażenie. Zresztą filmy Kurosawy to prawdziwe arcydzieła.
    A sam "Makbet" był tą ze sztuk dramatycznych, która najbardziej do mnie docierała swym tematem i głębią psychologiczną. "Hamlet" był jak dla mnie zbyt filozoficzny.
    Historia władców niejednokrotnie pokazywała czym jest żądza władzy.....to jak demon trawiący duszę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Szekspirem od lat szkolno/studenckich miałem rozbrat, dostępne w tamtych czasach przekłady niespecjalnie zachęcały do odświeżenia go sobie. Jeśli już utrzymywałem jakiś kontakt to jedynie teatralno-filmowy a i to z różnym powodzeniem a jakiś czas temu skusiłem się na "Sen nocy letniej" (w przekładzie Barańczaka, którego wcześniej nie znałem) i chyba załapałem bakcyla :-)

      Usuń
    2. Ja identycznie ...liceum i lata głównie 70-te dzięki teatrowi telewizji. I najbardziej utkwiły mi z "Makbetem " w "pamięci" jeszcze oczywiście "Hamlet" i "Król Lear" A to czas bardzo odległy. Chyba tylko "Króla Ryszarda III" oglądałam trochę później. Właśnie go sobie przypomniałam.

      Przekład ma istotne znaczenie w odbiorze ...kuknę w bibliotece czy się zaopatrzyła w to ostatnie jego wydanie.

      Usuń
    3. "Kroniki", podobnie jak "Sonety" to już dla mnie zupełna abstrakcja, wiem tylko że były i już, nawet posmaczek skandalu jako mnie nie skusił do ich lektury :-)

      Usuń
    4. Poza sztukami chyba nic innego nie poznałam....a jako przyziemna, prozaiczna lwica za poezją nie przepadam. Lubię tylko te wiersze, których treść do mnie dociera....

      Usuń
    5. Dopóki ich nie przeczytasz to nie dowiesz się czy do Ciebie docierają :-)

      Usuń
    6. Też racja, ale jednak poezja mnie nie pociąga....

      Usuń