wtorek, 27 sierpnia 2019

Mój wiek, Aleksander Wat

Czytałem "Mój wiek" Aleksandra Wata z tak zwanymi mieszanymi uczuciami. Wygląda na to, że spóźniłem się z lekturą przynajmniej o jakieś 30 lat. Kiedyś to musiało być coś, dzisiaj sława książki mocno przybladła, a nazwisko autora kojarzą chyba tylko miłośnicy literatury okresu międzywojennego, studenci filologii polskiej i niedobitki inteligencji wychowanej "za komuny". Cóż, c'est la vie. Literatura łagrowa należy dzisiaj do kanonu lektur szkolnych, o skandalach z Władysławem Broniewskim można poczytać do woli w plotkarskiej biografii Mariusza Urbanka i może tylko jedynie stan wiedzy o postawach polskiej inteligencji w czasie okupacji rosyjskiej w czasie II wojny światowej pozostawia niedosyt, ale dajmy spokój, kogo to jeszcze obchodzi, kto był kolaborantem a kto okazał się przyzwoity. Nawet takie opowieści na temat luminarzy powojennej literatury polskiej dzisiaj już nie budzą emocji, a jeśli już to chyba przede wszystkim uczucie zażenowania ich postawą.


Trzeba pamiętać, że rozmowy Wata z Miłoszem a w gruncie rzeczy monologi tego pierwszego podsycane od czasu do czasu pytaniami Miłosza miały mieć znaczenie terapeutyczne. Tym tez tłumaczyć można zaskakujący brak dociekliwości, choć zapewne nie bez znaczenia było też i to, że sam Miłosz stanął po stronie "komuny" i to w okresie, w którym nie było już żadnych złudzeń co jej intencji, zatem niezręcznie byłoby mu przypierać Wata do muru. Pozostają więc bez żadnego komentarza bezrefleksyjne wyznania Wata o pogawędkach z pracownikami ambasady rosyjskiej, bardzo kulturalnymi i miłymi, a jakże, toczone kilka lat po wojnie, w której bolszewicy chcieli podbić "pańską" Polskę albo twierdzenie, jakoby poznański Październik 56 był dziełem starych "romantyków" z Komunistycznej Partii Polski.

Kontrowersyjnych wypowiedzi Wata jest zresztą znacznie więcej, ale w końcu to jego wizja rzeczywistości i obrachunek z przeszłością. Jest człowiekiem z krwi i kości ze wszystkimi wadami i słabościami i zwyczajnie, po ludzku trudno mieć do niego pretensję o to, że nie okazał się postacią ze spiżu. Gorzej, że sceptycyzm jaki udziela się po jego wątpliwej wartości enuncjacjach, także tych dotyczących śmierci Brunona Jasieńskiego czy denuncjacji Osipa Mandelsztama sprawia, że wątpliwości (czasami poniewczasie) pojawiają się także w odniesieniu do innych jego wyznań, na przykład dotyczących okresu lwowskiego czy więzienia na Łubiance.

Rozmowy z Watem prowadzone były w Berkeley oraz w Paryżu, kilka rozmów zostało literacko opracowanych przez samego Wata dając próbkę jego możliwości ale mówiąc szczerze, nie wydaje mi się by wyszło to książce na dobre. Tak jak nie wyszedł jej na dobre wyjazd Wata z USA do Francji. Widać, że zakłócenie rytmu częstotliwości rozmów zmienia ich ciężar gatunkowy, z rozmowy o sobie wychodzą próby analiz zjawisk, z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika, mało odkrywczych.

Można mieć do Wata różny stosunek, tak jak wspomniałem, nie pozuje on na pomnikową postać. Oczywiście bycie komunistą przed wojną (choć nie był członkiem KPP) to jednak trochę coś innego, niż  bycie nim w czasach "komuny". Poczucie wielkich przemian, kryzys minionego świata, niezgoda na otaczającą rzeczywistość połączona z poczuciem kosmopolityzmu i reakcji na antysemityzm (wielokrotnie wspomina o licznym udziale Żydów w ruchu komunistycznym) owszem, może stanowić wyjaśnienie wyborów Wata, ale nie znaczy, że je usprawiedliwia. Bo nie usprawiedliwia przedwojennego komunizmu (w czasie gdy środowisko komunistów było infiltrowane przez Rosjan), ani kolaboracji z Rosjanami w czasie okupacji, ani dysput z NKWD w czasie więzienia na Łubiance. Z "Mojego wieku" nie da się też w żaden sposób wysnuć wniosku o jego bezkompromisowym stosunku do komunistycznych władz w powojennej Polsce. Choć książka na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wiwisekcji, to jednak w gruncie rzeczy daleko było w niej Watowi do absolutnej szczerości. Trudno zresztą byłoby od niego tego oczekiwać bo oznaczałoby to przyznanie, że dokonane w młodości wybory, które rzutowały na całe życie okazały się błędem i tym samym negację swojej przeszłość i życia. 

Nie zmienia to faktu, że przez długi czas, chyba aż do "Onych" Teresy Torańskiej był to jedyny obrachunek polskiego komunisty, który przejrzał na oczy. Obrachunek w znacznej części mieszczący się w pojęciu literatury łagrowej (choć ściśle rzecz biorąc, "Mój wiek" zawiera wspomnienia nie z obozów a z więzień). Drugim walorem książki jest pokazanie świata literackiego Polski międzywojennej, oczywiście nie całego ale tego, w którym obracał się Wat, pokazanie go od kuchni, co miało swoją wartość w czasach gdy publiczne wywlekanie brudów nie było jeszcze w modzie. Wreszcie "Mój wiek" rzuca sporo światła na wstydliwy epizod z historii polskiej inteligencji (ale nie całej) związany z jej postawą w czasach okupacji rosyjskiej (Wat został aresztowany na początku 1940 r. więc siłą rzeczy nie opisuje całego okresu okupacji). Dzisiaj może nie robi to już specjalnego wrażenia bo nie ma już tematów tabu i po latach "Mój wiek" pozostaje tylko dokumentem literackim pokazującym dobrowolne zaprzęgnięcia się poety, wydawałoby się z otwartą głową i szerokimi horyzontami, w kierat komunizmu i opłakane konsekwencje tego wyboru. 

8 komentarzy:

  1. Mimo mielizn niegdyś Mój świat mi się podobał, chociaż nie wiem, czy wspomnienia Oli Watowej nie lepsze, krótsze, bardziej emocjonalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wątpię, że kiedyś też by mi się podobał a może nawet byłbym zachwycony ale czas zrobił swoje, teraz nawet londyńskie wydanie nie zadziałało.

      Usuń
    2. Mnie powtórka też już nie weszła. Ale Watową spróbuj.

      Usuń
    3. Na Twoją odpowiedzialność :-), tyle że najpierw muszę skończyć z Zuzanną Rabską.

      Usuń
    4. W sumie, jak zawsze :-)

      Usuń
  2. Jak dla mnie to "tylko" z ostatniego zdania zdecydowanie wystarcza. Może i nie ma tabu, ale mam wrażenie, że tą kwestią nadal się nazbyt mocno nie zainteresowano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw przez 45 lat uznawano, że akces do "sił postępu" był czymś oczywistym, a potem okazało się, że status "inżynierów dusz" skończył się wraz z monopolem państwa w sferze kultury. Dzisiaj na topie jest śledzenie nowości producentów makulatury a nie "tajni duszy" zapomnianych poetów.

      Usuń