poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Czerwone i czarne, Stendhal

Po raz pierwszy zetknąłem się z powieścią Stendhala jeszcze w liceum i od tamtego czasu utkwiło mi w głowie przekonanie, że to świetna książka, ale ponieważ lata mijają więc postanowiłem zweryfikować swoje młodzieńcze sądy i nie ma tu nic do rzeczy, że Matylda całuje głowę Juliana niczym Salome głowę Jokanaana, udowadniając że i literaturze sprawdza się zasada nihil novi sub sole.


"Czerwone i czarne" to stara, dobra klasyka w każdym calu, kanon i lektura obowiązkowa. Dopiero przy tego rodzaju książkach, człowiek uzmysławia sobie co to znaczą podstawy. Jakiś czas temu pisałem o stendhalowskim klimacie "Lochy Watykanu" Gide ale dzisiaj wiem, że to mało powiedziane, bo przecież jeden z głównych bohaterów - Lafcadio Wluiki to młodsze wcielenie Juliana Sorela a i antykościelna wymowa powieści Gide nabiera trochę innego znaczenia, skoro Kościół u Stendhala to tylko szczególny rodzaj instytucji publicznej, której "funkcjonariusze" mają pretensję do rządu dusz a jednocześnie zajęci są (z niewielkimi wyjątkami) przede wszystkim zabiegami o własne dobra doczesne.

To zresztą nie  jedyne powinowactwo, bo nie bez kozery powieść Stendhala doceniał Balzac i to do tego stopnia, że "Czerwone i czarne" można chyba uznać za archetyp "Komedii ludzkiej" bo nie trzeba być znawcą literatury by zorientować się, że zawiera chyba wszystkie zasadnicze wątki, które były potem eksploatowane przez Balzaka. Wszak pierwszy tom powieści równie dobrze mógłby należeć do cyklu "sceny z życia prowincji" zaś drugi do "scen z życia paryskiego". Jest w "Czerwonym i czarnym" romans głównego bohatera z o 10 lat starszą mężatką (nawiasem mówiąc, ciekawe co panie na rozbrajające spostrzeżenie, że "Pani de Rênal wyglądała na lat trzydzieści, ale była jeszcze dość ładna.")  a potem dla odmiany z młodszą, są zmagania ambicji, żądzy kariery i pieniędzy, hipokryzji i małostkowości.

Ale "Czerwone i czarne" było nie tylko inspiracją. Mam wrażenie, że Stendhal sam również się inspirował cudzą twórczością, bo trudno nie spostrzec, że koleje losu romansu Juliana Sorel i de Rênal przypominają trochę historię wicehrabiego de Valmont i pani de Tourvel z "Niebezpiecznych związków", w której początkowe uwodzenie dla "sprawdzenia się", przeradza się w miłość i kończy równie tragicznie.

Książce można niejedno zarzucić. Wbrew słynnej deklaracji, że "to jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży. Człowieka tedy który nosi zwierciadło w swoim plecaku, będziecie obwiniali o niemoralność! Jego zwierciadło odbija kał, a wy oskarżacie zwierciadło! Oskarżajcie raczej gościniec, gdzie jest bagno, a bardziej jeszcze dróżnika, który pozwala, aby woda gniła i aby tworzyły się bajora" powiedziałbym, z dzisiejszej perspektywy, że "Czerwone i czarne" jest zwierciadłem takiej sobie jakości, trudno bowiem jako realistyczne traktować naiwne intrygi i spisek w stylu powieści "płaszcza i szpady", które stanowią zdecydowanie słabsze punkty.

Widać też, że Stendhal nie do końca panował nad materią bo na przykład dowiadujemy się, że Julian by zabić Matyldę "porwał stary średniowieczny miecz, przechowywany w bibliotece jako osobliwość" z którego zresztą nie zrobił użytku a dwie strony dalej, że Matylda widziała jak "wszedł na krzesło, aby powiesić szpadę" (potem zresztą znowu jest mowa o mieczu). Innym razem czytamy, że Julian "popełniał tysiąc niezręczności" by za chwilę dowiedzieć się, że "nie popełnił zbyt wielu niezręczności", choć można przyjąć że dla Stendhala tysiąc to nie było "zbyt wiele". Moim zdaniem, jednak takie "wpadki", ani pojawiające się od czasu do czasu "skróty myślowe" uroku książki jednak nie przekreślają a "Czerwone i czarne" ciągle pozostaje pasjonującą powieścią o ludzkich namiętnościach.

Główny bohater, to postać z rodzaju tych, których się mówi - nieciekawy gość. Doprawdy "któż by mógł zgadnąć, że ta dziewczęca twarzyczka, tak blada i słodka, kryje niewzruszone postanowienie zrobienie kariery za wszelką cenę?" Kiedy Julian wygłasza swoją tyradę w sądzie, zapomina że w gruncie rzeczy jest taki sam, jak ci których oskarża i nie ma się co dziwić, że skończył jak skończył, skoro "wszedł w rolę, w jakiej tkwił przez całe życie. (...) głęboko pogardzał ludźmi, z którymi się stykał, oni zaś płacili mu nienawiścią". Tylko niektórzy zachowują zdrowy rozsądek w jego ocenie i nie dają się złapać na lep pozorów, widząc, że Sorel "wciąż myśli i że działa jedynie z wyrachowania."

Jego pojęcie dumy i honoru jest specyficzne, a specyfika ta osiąga apogeum, gdy przyjmuje pieniądze i stanowisko od ojca dziewczyny, którą uwiódł. Ale nie ma się co dziwić, tam gdzie się urodził i wychował "wielkie słowa, które rozstrzygają o wszystkim [to] przynosić dochód". Jakoś nie jestem zaskoczony, że pierwszą ofiarą takiego człowieka padła kobieta, która "w oczach miejscowych pań uchodziła za głupią, ponieważ nie uprawiała wobec męża żadnej polityki, przepuszczała najlepsze sposobności zdobycia ładnych kapeluszy" i choć "miała na tyle zdrowego rozsądku, aby zapomnieć niebawem wszystkich absurdów, jakich się nauczyła w klasztorze, ale nie wstawiła nic na to miejsce i w końcu nie umiała nic."

To nie duma, nie miłość ale ambicja i rządza kariery sprawiają, że usiłuje zabić kobietę, którą podobno kocha dlatego, że wyjawiła prawdę o nim. A jednocześnie twierdzi, że jest ona jego jedyną miłością, gdy tymczasem udało mu się wcześniej kolejną, którą jest z nim w ciąży i był na najlepsze drodze do uwiedzenia następnej.

Czytelnikowi otwierają się oczy szeroko ze zdumienia, gdy dowiaduje się, że brzemienna kochanka to jednak dla Juliana "nie to", że ona jest tylko "żoną" (za taką Matylda naiwnie się uważa), zaś pani de Rênal  kochanką. Chciałoby się rzecz - "no nieeee! o co kaman?!" Niejedna autorka romansideł dla pań mogłaby się uczyć od Stendhala.

18 komentarzy:

  1. A może to tłumacz pomylił szpadę z mieczem?
    Zdanie o zwierciadle przechadzającym się po gościńcu jest tak sławne, że chyba każdy je zna, choć niekoniecznie wie, skąd pochodzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, Żeleńskiego nie podejrzewam o takie pomyłki :-) Wiem i dlatego nie mogłem odmówić sobie przyjemności zacytowania go :-). Na tamte czasy "Czerwone i czarne" pewnie było całkiem niezłym zwierciadłem, dzisiaj natomiast daje obraz chyba jednak nieco spaczony.

      Usuń
  2. Od czasu do czasu gdy spoglądam na regał z książkami i widzę ten tytuł, zastanawiam się czytać, nie czytać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei od czasu do czasu spoglądam na regał z francuskimi książkami i myślę: Muszę się na poważnie za nie zabrać. Czas wrócić do lektur młodości i zobaczyć, czy w międzyczasie nie stęchły :) A Ty jak zwykle, nie zastanawiasz się, tylko się za nie łapiesz. Ech, tylko brać z Ciebie przykład!

      Usuń
    2. Oh, jak lubię taką tonację :-) jeszcze, proszę jeszcze! :-) ale już na serio - powrót do książki, po chyba ćwierć wieku to nie był taki zupełny spontan :-) Zresztą, w moim wieku ... :-)

      Usuń
  3. Jaka radość, że dawna dobra lektura pozostała dobrą i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam jestem miło zaskoczony, bo to wcale nie było takie pewne.

      Usuń
  4. agnieszka osiecka napisała kiedyś w"czytadłach",że stare książki są wciąż młode

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za Agnieszką Osiecką jakoś nie przepadam ale - przyznaję - miała rację.

      Usuń
  5. Lezy na mojej półce i czeka na swoją kolej. A 30-latka, toż to młode dziewczę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stendhal nie pisał, że jest stara :-) był tylko sceptyczny, co do urody pań w tym wieku :-)

      Usuń
  6. Czytałam jeszcze w liceum i pamiętam tylko ogólne wrażenie -że to świetna książka - jak również ogólnie pamiętam zarys akcji. Nawet sobie wgrałam do czytnika stosunkowo niedawno, aby przeczytać jeszcze raz, ale poczekać musi na swoją kolej. Świetnie wiedzieć, że nadal odbierasz ją dobrze, że się nie zestarzała tak szybko, jak 30-latki w dawniejszych czasach :-). D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja pozostałem przy starym, dobrym wydaniu w serii "Biblioteka Arcydzieł" :-)

      Usuń
    2. Też takie mam w rodzinnym domu, i właściwie tylko z takim wydaniem kojarzy mi się ta książka :-). I nie będę Cię przekonywała do czytnika - o tym już było nie raz - ale naprawdę przydaje się często, zwłaszcza jak się prowadzi taki tryb życia, jak ja ;-).

      Usuń
    3. Ależ ja nie mam nic przeciwko czytnikom, po prostu wolę książkę kartkować niż przesuwać palcem po ekranie :-)

      Usuń
  7. Jakoś tak się złożyło, że mnie nigdy do Stendhala nie ciągnęło.
    Ale nabyłam niedawno antykwaryczne"Czerwone i czarne" i zobaczymy co z tego wyniknie.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wątpię, że wyniknie z tego mile spędzony czas :-)

      Usuń