poniedziałek, 7 października 2013

Karen Blixen - afrykańska odyseja, Jean-Noël Liaut

Idąc tropem, na który naprowadziła mnie Lirael w czasie dyskusji w Płaszczu zabójcy pozbyłem się resztki złudzeń. Cóż ..., wyszło na to, że z "Pożegnaniem z Afryką" jest tak, jak z rozdawaniem samochodów na Placu Czerwonym w Moskwie; okazało się, że nie samochody a rowery i nie rozdawali a kradli. No może nie do końca tak samo ale prawie.


O ile z książki Detlefa Brennecke wynikało, że Karen twierdząc, że pisała "Pożegnanie z Afryką" opierając się na tym co zapamiętała, miała kłopoty z pamięcią, to biografia Liauta pokazuje, że ich rozmiar był zatrważający, bo tam gdzie fakty niezbyt pasowały jej do kompozycji wykazywała się zadziwiającą lakonicznością lub amnezją, "Logika i prawda miały niewielkie znaczenie."

Liaut otrzymał za swoją książkę nagrodę za najlepszą biografię kobiecą (chociaż tytuł jej jest trochę na wyrost ponieważ Blixen nie błąkała się po Afryce jak Odyseusz, a i nie obyło się bez wpadki bo Evelyn Waugh nie był kobietą) ale i tak była to nagroda w pełni zasłużona. Świetnie napisana, z wyrozumiałością dla głównej bohaterki a jednocześnie dostrzegająca jej mniej przyjemne cechy. Wyczuwalna sympatia wobec Blixen nie przeszkadza Liautowi w przedstawieniu konfabulacji, których się dopuściła w swojej najsłynniejszej książce, a która była chyba dla niej narzędziem dowartościowania się bo "codzienna rzeczywistość była nieskończenie bardziej przykra" niż nostalgiczny obraz życia w Kenii, który przedstawiła.

To snobka, która pisała do brata, "że aby zostać baronową, warto było nawet zachorować na syfilis", która zamiast pustego konta wolałaby amputację nogi, a jednocześnie podawała błędną datę ślubu by nie wydało się, że jako niezamężna kobieta spędziła w hotelu noc z mężczyzną, który następnego dnia miał zostać jej mężem. Podobno nie cierpiała drobnomieszczaństwa ale z czasem, jej celem życiowym stało się zamążpójście, o którym Denys Hatton Finch nigdy nie chciał nawet słyszeć. Ta wielka miłość, o której pisała - "Zdaje mi się, że jestem na wieczność związana z Denysem, skazana by kochać ziemię, po której stąpa, być niewymownie szczęśliwa, kiedy jest tutaj, i cierpieć katusze, kiedy odchodzi." okazała się nieporozumieniem. "Denys pojawiał się i znikał, kiedy miał na to ochotę, wiedziała o tym i chcąc nie chcąc, akceptowała. Miała pełną świadomość, że w razie najmniejszej skargi on po prostu ucieknie." I koniec końców uciekł.

Ale okazało się, że jednak nie było warto zachorować na syfilis, bo po rozwodzie, ex-mąż ożenił się po raz drugi i tym samym utraciła prawo do posługiwania się tytułem baronowej, a  na dodatek zaprzyjaźnił się z nim jej kochanek. Panowie razem współorganizowali safari dla przyszłego króla Edwarda VIII, nic jej przy tym nie mówiąc. Tego jednak było już za wiele. Drobnomieszczańskie odruchy wzięły górę w Karen ale w awanturze z Denysem stała na z góry przegranej pozycji, bo to jej bardziej zależało na nim, "była kobietą czterdziestojednoletnią, chorą, rozwiedzioną, bezdzietną i nadal pozostającą na utrzymaniu rodziny: poniosła klęskę" na wszystkich frontach.

Denys nie oszczędził jej upokorzeń wyrządzanych mniej lub bardziej świadomie. Kiedy zwróciła się do niego po pomoc i pożyczkę, korespondencję z nią w tej sprawie prowadzili jego prawnicy. Okazało się, że w tej materii nie miał w sobie nic z romantyka, wręcz przeciwnie, jest zaskakująco przyziemny i pozbawiony poczucia humoru. Widać było, że to koniec. Co z tego, że wiedząc, że "Denys był bardzo wrażliwy na punkcie jej wyglądu, robiła (...) wszystko, by nigdy go nie rozczarować, posuwając się aż do łykania silnych środków przeczyszczających, aby zachować szczupłą sylwetkę" i tak nie miała szans z jego nową kochanką, o kilkanaście lat młodszą od siebie. Żyła iluzjami, którym dawała upust także w "Pożegnaniu z Afryką". Kiedy pisze, że Denys zapraszał ją na swój ostatni lot - mija się z prawdą, nie pierwszy zresztą raz - bo zapraszał już nie ją lecz jej "następczynię" Beryl Markham, która zresztą odmówiła mu w ten sposób ocalając życie.

Afrykańska rzeczywistość Karen Blixen głośno skrzeczy, choć najbardziej odczuli to członkowie rodziny, którzy przez lata zrzucali się, w nadziei uzyskania zysków, na sfinansowanie pobytu Karen w Kenii. W prowadzonej przez nią plantacji topili, z uporem godnym lepszej sprawy, górę pieniędzy.

Ale w portrecie opisanym przez Liaut'a są też i jasne tonacje. To przede wszystkim stosunek do ludzi, wśród których mieszkała. Troska o Murzynów, dla których była nie tylko pracodawczynią ale także lekarką, sędzią i nauczycielką, kimś kto traktował ich jak ludzi, komu mogli wyżalić się, u kogo mogli poszukać porady i pomocy, i zwyczajnie porozmawiać mimo wszystkich dzielących ich różnic jak równy z równym. I którzy autentycznie opłakiwali jej powrót do Danii.

80 komentarzy:

  1. Można oczywiście mieć zaufanie do piszącego, ale z każdą kolejną taką historią, dochodzę do wniosku, że żeby uwierzyć, to po każdej lekturze, trzeba by poświęcić ładny kawałek czasu na weryfikację. Całe szczęście są tacy ludzie jak Liaut, którzy oszczędzają nam fatygi. Tylko czy tak na dobrą sprawę możemy uwierzyć w obraz przez nich przedstawiony?? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale po co weryfikować? Dawno czytałem "Pożegnanie z Afryką", ale chyba nigdzie nie jest tam napisane, że to autobiografia, i to na dodatek wierna?

      Usuń
    2. Blixen mówi w "Pożegnaniu z Afryką" nie o autobiografii ale o wspomnieniach już tak, zresztą w książce dają wielokrotnie do zrozumienia, że pisze o rzeczach, z którymi się zetknęła ale oczywiście można to potraktować jako stylistyczną figurę :-). Liaut w gruncie rzeczy rozwija (książka dotyczy wyłącznie lat spędzonych w Kenii) to o czym wspomina Brennecke. Przede mną jeszcze biografia Thurman - zobaczymy co ona napisała - podejrzewam, że może dać odpór obu panom bo uchodzi za raczej bezkrytyczną wielbicielkę Blixen.

      Usuń
    3. Ech, kto by tam wierzył wspomnieniom, wszyscy konfabulują (albo prawie) :P W każdym razie przez Ciebie i Lirael nabrałem ochoty na powtórkę "Pożegnania". I kiedy, ja się pytam, mam to przeczytać?

      Usuń
    4. Ja raczej tak ogólnie i z większym naciskiem na szeroko pojmowany reportaż niż beletrystykę :)

      Usuń
    5. No reportaż faktycznie powinien się trzymać faktów, ale wtedy pewnie Kapuściński wędruje na półkę "literatura piękna" :D

      Usuń
    6. "Pożegnanie ..." odbierałem, jako autobiografię - okazało się, że trochę naiwnie bo jeśli już to autobiografia mocno przetworzona :-) i też przymierzam się do powtórki ale od razu z uzupełnieniem w postaci "Cieni na trawie". W każdym razie jaka by Karen nie była, to nie zmienia to faktu, że "Pożegnanie z Afryką" jest świetną książką :-).

      Usuń
    7. Na kolana mnie kiedyś nie rzuciła, spodziewałem się chyba czegoś bardziej fabularnego, a nie ciągu epizodów. Ale tym bardziej muszę powtórzyć, bo obserwuję u siebie kolejną zmianę gustu.

      Usuń
    8. Mnie kupiła klimatycznością, ta epizodyczność na początku też mnie irytowała ale potem jakoś nie rzuca się to tak w oczy. A co do Kapuścińskiego, to jeszcze go nie przełożyłeś z półki "reportaże"?! :-) Ale może warto jeszcze poczekać do zakończenia sprawy Domosławskiego.

      Usuń
    9. Po Buszu po polsku od razu go tam ustawiłem:P

      Usuń
    10. A ja po "Cesarzu" nawet go tam nie wstawiałem :-)

      Usuń
    11. Lata temu po Cesarzu w ogóle na nim postawiłem krzyżyk, ale Busz mnie przekonał i zamierzam poczytać więcej.

      Usuń
    12. "Cesarzem" byłem zachwycony i na tej fali rzuciłem się na "Heban" i "Wojnę futbolową" - szkoda gadać. Może nawet nie są jakieś beznadziejne ale w stosunku do "Cesarza" to książki o parę klas niższe.

      Usuń
    13. Pamiętam Twoją opinię, dlatego Heban odłożyłem na bok, a czaję się na "Kirgiz schodzi z konia", tytuł z rodzaju tych fascynujących:)

      Usuń
    14. Z drugiej strony, gdyby nie tuningować reportażu i nie dodawać mu kolorów choćby drobną konfabulacją, to czy miałby takie powodzenie? Już kilkukrotnie rzucił mi się w oczy zwrot "jechać Baderem", który jest ponoć w środowisku synonimem tegoż. Nie wiem, nie byłem, nie widziałem. Po ludziach powtarzam :P

      Usuń
    15. Ja też to słyszałem i dlatego mnie do Badera nie ciągnie. Nie wierzę, że na takiej Syberii nie można znaleźć czegoś naprawdę ciekawego, co nie wymagałoby konfabulacji. Mam wrażenie (może mylne), że Hanna Krall konfabulować nie musi i do napisania dobrego tekstu wystarczy jej jedna osoba, a niekoniecznie cała wyprawa syberyjska:)

      Usuń
    16. Kierunek wschodni jakoś mnie nie ciągnie ale spróbuję jeszcze "Szachinszacha", który jakoś mi się podprogowo kojarzy z "Cesarzem" i to będzie ostatnia szansa :-). No i muszę wyciągnąć jeszcze raz "Non-fiction" i zobaczyć co się rodzinie Kapuścińskiego nie podobało chociaż i tak doczytałem się dwóch rozdziałów a wycięte w następnych wydaniach mają być cztery - nie wiesz które?

      Usuń
    17. Coś o stosunkach z córką, o współpracy z SB i o kochankach. Książka mnie nie ciągnęła, nawet gdy walała się w taniej jatce - a teraz żałuję, trzeba było zainwestować 9,90 i mieć dziesięciokrotne przebicie na aukcjach:))

      Usuń
    18. Ja mam leżącego odłogiem ebooka, którego jak wiadomo, póki co, sprzedać się nie da. Jednak masz rację i papier jest papier :P

      Usuń
    19. Ja tam jestem old-fashioned i póki co odporny jestem na wynalazki, chociaż w domu widzę, że tylko ja :-)

      Usuń
  2. Dzięki, mnie się podobała i przewidująco zainwestowałem w nią :-). Chociaż rodzinie rzeczywiście może się nie podobać bo nikt nie lubi wywlekania prywatnych spraw na widok publiczny.
    Co do Badera to jest nas już trzech - jak Syberia to tylko Arsenjew ale nowe tłumaczenie jest "jakieś takie" a stare z kolei mają nieprzyzwoitą cenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na szczęście Syberia jakoś nie pociąga, to mam problem Badera z głowy:)

      Usuń
    2. PS. A co konkretnie jest nie tak z nowym przekładem Arsenjewa? Bo seria podróżnicza Zysku wydawała mi się dość ciekawa, chociaż droga jak cholera.

      Usuń
    3. Sprawia wrażenie takiego bez polotu, zderzenie z klimatem filmu (jeśli nie oglądałeś to polecam - super) jest piorunujące. Ale nie wykluczam, że moja opinia jest krzywdząca dla tłumacza i po prostu tekst oryginału jest drewniany, choć w to trudno mi uwierzyć bo pewnie wówczas Kurosawa nie brałby się za niego.

      Usuń
    4. Nie widziałem Dersu Uzały, ale to akurat u mnie norma, jeśli chodzi o filmy:) Najwyraźniej w czasach licealnych, kiedy jeszcze oglądałem filmy, nie puszczali go w TV, w przeciwieństwie do Siedmiu samurajów i Tronu we krwi.

      Usuń
    5. No to poznawałeś Kurosawę z jak najlepszej strony, "Dersu Uzała" to też ta lepsza strony Kurosawy tylko trochę inna - podchodziłem do niego jak do jeża, bo wiadomo, że skoro to nie o samurajach to jakieś nie wiadomo co i może lepiej, że wcześniej tego nie oglądałem bo to film, który w pełni docenia się dopiero "na stare lata" :-)

      Usuń
    6. Miałem akurat okres na poznawania rozmaitych klasyków. Kurosawa mnie nie porwał, ale nabrałem do niego nabożnego szacunku, bo wielkim twórcą jest :)

      Usuń
    7. "Tron we krwi" nieomalże śnił mi się prawie po nocach :-) Na studiach trafiła mi się jeszcze "Saga o judo" i wówczas zawojował mnie ostatecznie - okazało się, że można przedstawić sztukę walki nie jako "łamacz kości" :-).

      Usuń
    8. To może faktycznie być fajne, ja mam skrzywienie po chińsko-amerykańskich filmach karate:) Chociaż pamiętam, że "Klasztor Shaolin" mi się podobał, kolorowe i dynamiczne takie to było:) Nawet do filmów z Brucem Lee nie mam takiego sentymentu :P

      Usuń
    9. No masz! Pamiętam wgniatanie żeber w tłumie, który kotłował się byleby tylko dostać bilety na "Klasztor", w pojedynkę nie było szans tak że od razu szła razem chyba połowa chłopaków z mojej ulicy :-). A niektórzy z moich kolegów byliby urażeni niedocenieniem przez Ciebie kunsztu "Walki smoka" :-).

      Usuń
    10. Na Klasztor zabrano nas podczas zimowiska, odpadło stanie w kolejkach:) Za tatusine pieniądze byłem na Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy, reszta tych arcydzieł była oglądana na wideo. Kunszt Bruce'a Lee doceniałem, a jakże, ale oglądałem go w fazie schyłkowej i miałem przesyt gatunku :D

      Usuń
    11. To można mieć przesyt tego gatunku?! :-) Niektórzy powiedzieliby, że to niemożliwe :-)

      Usuń
    12. Uważam, że jako subtelny intelektualista i tak dużo wytrzymałem:) Od filmów karate wolałem horrory klasy B:P

      Usuń
    13. Też dobrze :-) ja tam wolałem japońskie filmy o potworach - to było coś! :-) Od czasu do czasu, trafiam na nie w TV i przeżywam szok :-)

      Usuń
    14. Znaczy te klasyczne o Godzilli? Te chyba mi nigdy nie leżały:)

      Usuń
    15. Była też i Gappa :-) ale fakt, to o Godzilli to klasyka gatunku :-)

      Usuń
    16. Aż tak detalicznie się nie interesowałem:)

      Usuń
    17. Nikt nie jest doskonały :-) nie mogłeś przecież jednocześnie być na bieżąco z horrorami, łamaczami kości i filmami o potworach, musiałbyś być prawdziwym człowiekiem renesansu a to powiedzmy sobie szczerze :-) nie w tych czasach, że nie wspomnę o ewentualnym braku zrozumienia ze strony sponsorujących bilety :-)

      Usuń
    18. Nadrobiłem sobie w epoce, gdy mieliśmy już wideo, ale akurat japońskie potwory nie wpadały nam w ręce w wypożyczalni:)

      Usuń
    19. No proszę, co za bourgeois! :-)

      Usuń
    20. Bez przesady, w 89 roku wideo w każdym domu i w każdej zagrodzie już było:)

      Usuń
    21. W '89 może :-) ale parę lat wcześniej na pewno nie było go w każdej zagrodzie. Pamiętam, że pierwszy film na wideo obejrzałem dopiero na studiach na jakiejś uczelnianej imprezie.

      Usuń
    22. Toteż parę lat wcześniej zdany byłem na kino i telewizję. Albo na pokazy wideo w szkole:)

      Usuń
    23. Do mojej jeszcze wówczas nie dotarło :-), przynajmniej do połowy lat 80-tych.

      Usuń
    24. Ech, to były czasy, ze 150 osób, jeden nieduży telewizor i "Niekończąca się historia" :)

      Usuń
    25. Mój pierwszy film na wideo to był albo "Mad Max 2" albo "Folwark zwierzęcy", "Niekończącą się historię" kojarzę tylko z Limahl'em :-)

      Usuń
    26. Wszyscy kojarzyli z Limahlem, koleżanki miały nadzieję, że gra w filmie, a on chyba nawet na napisach końcowych nie zaśpiewał. Cóż to było za rozczarowanie:)

      Usuń
    27. Uściślijmy, rozczarowanie dla koleżanek :-).

      Usuń
    28. Hehe. Tak, dla koleżanek brak Limahla, dla mnie cały film :P

      Usuń
    29. To widzę, że nic nie straciłem, miałem się nawet skusić na książkę, żeby mieć co czytać na dobranoc, bo już wysiadam przy "Baśniach" Andersena ale po Twoim dictum też sobie odpuszczę :-)

      Usuń
    30. Ponoć książka lepsza, ale nigdy się nie odważyłem:)

      Usuń
    31. Też wolę nie ryzykować chociaż jestem tylko "pasem transmisyjnym" a nie "grupą targetową" :-)

      Usuń
    32. Pas transmisyjny ma najgorzej, więc faktycznie lepiej dobierać książki, które się pasowi spodobają:))

      Usuń
    33. Z tej strony miłośnik klasycznych latających nad stodołami Chińczyków, w ogóle nie znający filmów potworzastych i wielce zacofany w klasycznym horrorze. Miłość do kopaniny klasy od A do Z została mi do tej pory i jest znana Kitkowi, który czasem krzyknie przy polatywaniu po kanałach: "Kochanie, coś z Jackie Chanem, oglądasz?". Na "Klasztorze ..." byłem trzy razy, na "Mistrzyni Wu Dang" dwa, a i to tylko z braku mamony na bilety (w tym PKS, bo do powiatowego kinka trzeba było dojechać).

      Usuń
    34. BZwL - na szczęście "grupa targetowa" usypia po mniej więcej 20 minutach więc jakoś daję radę :-).

      Bazyl - co tam Twoje marne trzy razy na "Klasztorze ..." w porównaniu z n-razy oglądanym "Wejściem smoka" :-) ale zakładam, że z racji wieku już na wejściu byłem w bardziej uprzywilejowanej sytuacji :-)

      Usuń
    35. Farciarz, u nas targetowi można było i trzy kwadranse czytać :(

      Usuń
    36. To u Ciebie wybitnie była wskazana ostrożność przy dobieraniu lektury :-)

      Usuń
    37. Wykształciłem sobie stosowne odruchy warunkowe, żeby nie umrzeć przy tym czytaniu z nudów:)

      Usuń
    38. W przypadku moich, w sumie sprinterskich czasów nawet o tym nie myślałem i jestem nawet w stanie przetrwać bajki o kreciku :-)

      Usuń
    39. Franklin mnie ominął i na szczęście Nasz księgarnia ulitowała się wydała wznowienie "poczytajek", tak że złapałem trochę oddechu :-)

      Usuń
    40. Franklina nie żałuj, chociaż bywał pożyteczny. A poczytajki mamy stareńkie, oryginalne. Starsza gardziła, młodsza lubi:)

      Usuń
    41. Pamiętam je jeszcze za swoich lat ale nigdy za nimi nie przepadałem (wolałem "Moje książeczki") a tu proszę.
      Ale teraz z zupełnie innej mańki - wpisy na Twoim blogu uaktualniają mi się z dużym opóźnieniem, jak wejdziesz u mnie na listę blogów to zobaczysz - nie wiesz co mogę z tym zrobić? To coś u Ciebie, czy u mnie?

      Usuń
    42. To ogólna przypadłość bloggera, wystarczy niestety mieć przez dłuższy czas otwarty blog albo statystyki i jest kiszka, blogroll łapie obsuwę. Jeśli nie pomaga odświeżenie strony, a zwykle nie pomaga, to zamykam stronę na parę dłuższych chwil i korzystam z cudzych blogrolli:)

      Usuń
    43. Dzięki, to mnie uspokoiłeś bo już myślałem, że to ja coś popsułem :-)

      Usuń
  3. Tylko przemknęłam wzrokiem po Twoim tekście, bo jak wiesz, książkę mam w planach i nie chcę ulec sugestii. :) Twoją recenzję przeczytam po skończeniu Liauta, ale widzę, że nie jest to jakiś straszliwy biograficzny gniot, bo tego się trochę obawiałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne takie, czyta się bardzo dobrze, z tym że weź poprawkę, że książka dotyczy tylko lat spędzonych w Kenii, nie jest to więc całościowa biografia.
      Na pewno pisana jest "iskrą bożą" i myślę, że Ci się spodoba. Na koniec zostawiłem sobie Thurman ale to za jakiś czas. I oczywiście dziękuję za namiary.

      Usuń
    2. A, to już się wyjaśniło, dlaczego jest taka cienka jak na biografię. :) Bałam się, że to jakiś bardzo ogólny szkic.
      Iskra mnie cieszy, podobnie jak to, że książka Ci się podobała. Przy okazji przejrzę listę laureatów tej nagrody, nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje, a tam mogą być niezłe rzeczy.
      A wpadka z Evelynem Waugh to stały numer, widziałam coś takiego już ze 2 razy. :)

      Usuń
    3. Przez tą nagrodę byłem trochę podejrzliwy, bo wiadomo jak to jest z pismami dla kobiet - jak nie gender to łzawość i sentymentalizm :-) a tu nic z tych rzeczy. Bardzo miła niespodzianka.

      Usuń
    4. Nie wiedziałam, że to jakieś pismo przyznało tę nagrodę, to faktycznie może wzmóc podejrzliwość.

      Usuń
    5. Na tylnej okładce jest informacja :-)

      Usuń
    6. Już sprawdziłam. :) Chyba u nas nigdy nie było mutacji tego pisma, a i we Francji raczej cienko przędzie, bo nie działa strona internetowa. Wydaje mi się, że oni specjalizowali się w modzie, kosmetykach i zdrowym trybie życia, więc łzawość jedynie na wypadek uczulenia na tusz do rzęs. :)

      Usuń
    7. Tak, tyle też doczytałem a raczej domyśliłem się biorąc pod uwagę poziom mojego francuskiego :-) Jakoś intuicyjnie kojarzyło mi się to z czymś w rodzaju Vivy, Gali itp. itd. więc byłem pełen najgorszych przeczuć - jak się okazało zupełnie niepotrzebnie :-)

      Usuń
  4. "... i to nie rozdawali a kradli " a już myślałam że dziś się nie uśmiechnę . Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do usług :-) ale mówiąc szczerze jeśli zobaczysz na śmietniku coś długiego i białego to będzie broda od tego kawału :-)

      Usuń
  5. A ja właśnie przeczytałam "Pożegnanie z Afryką" i chociaż jak biograf pisze mijała się z prawdą co do faktów ze swojego życia to i tak w książce przecież nie porusza właściwie swoich spraw osobistych tylko głównie skupia się na plantacji i jej otoczeniu, a opisy krajobrazu Kenii, tubylców ich podejścia do życia są znakomite.
    Chyba, że ja to źle odebrałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natanno, oczywiście że nie odebrałaś tego źle, to raczej ja, naiwnie, jak się okazało, oczekiwałem od Blixen większej szczerości. Ona rzeczywiście starannie omija sprawy osobiste bo "nie komponowały" się. O czym miała pisać? Że mąż ją zdradzał, zaraził syfilisem i rozwiódł się z nią albo że kochanek, który wpadał kiedy chciał i na ile chciał także ją rzucił? Ale czy przemilczenia nie zakłamują obrazu rzeczywistości - moim zdaniem tak. Natomiast jeśli "Pożegnanie z Afryką" traktuje się jako nie wspomnienia lecz opowieść, w której fikcja przemieszana jest z prawdą to unika się takiego nieporozumienia, jakie było moim udziałem.

      Usuń
    2. Naiwność i niewiedza nie obdziera nas przynajmniej ze złudzeń, że to o czym czytamy pozbawione jest przyziemności życia. Chciałam to jakoś inaczej wyrazić, ale niestety walczę z brakiem znajdywania odpowiednich słów.

      Usuń
    3. Masz rację - to sprawka rzeczywistości :-) a ta w przypadku Blixen głośno skrzeczała.

      Usuń