piątek, 12 października 2012

Ziele na kraterze, Melchior Wańkowicz

Po porażce jaką okazało się "Tędy i owędy" miałem sobie dać spokój z Wańkowiczem ale odkryłem wezwanie w Lekturach wiejskiej nauczycielki i nie wytrzymałem. Żeby jednak nie ryzykować kolejnego rozczarowania, tym razem, wybrałem książkę która uchodzi za opus vitae Wańkowicza - "Ziele na kraterze". 


Uchodzi ono za rodzaj epitafium na śmierć córki pisarza - Krystyny, która w wieku 25 lat zginęła w powstaniu warszawskim. Podchodziłem więc do "Ziela" z należnymi takiej tematyce rewerencjami ale miałem wrażenie, że tych rewerencji chwilami brakowało samemu autorowi.

Czytałem rozdział za rozdziałem, owszem da się w nich wyczuć czułość ale jeszcze bardziej wyczuwa się, że Wańkowicz przekracza cienką granicę pomiędzy czułością a czułostkowością. Język, jego bogactwo z którego słynie pisarz swoją stylizacją przybiera karykaturalne, infantylne brzmienie - "(...) Melaś (onże King w stanie zaczątkowym) - hadko gadać w zajzgłe lodem jestestwo wyłabudujące się z szopów, nadaptanie na sąsiadkowy robron, wierzgnięcie sąsiadczątka, szczyp siarczysty w pośladek kuzynce-bakfiszowi, której właśnie przyjezdna znakomitość wyraża zdumienie, że tak podrosła (...)."  a to tylko niewielka próbka.

W dodatku w tej historii o domu, jak chcą jedni, o dzieciach jak chcą drudzy, chwilami można odnieść wrażenie, że jest ona kolejnym pretekstem dla serwowania anegdot i prezentacji samego Wańkowicza, sporo tu bowiem historyjek, które nie dość, że nie mają żadnego związku z jego córkami, to na domiar złego są jeszcze "średnio" śmieszne jak te, których clou polega na upiciu się autora albo jego znajomych, jak sam pisze "na biedronkę" chociaż stan ten powszechnie określany jest znacznie bardziej dosadnie. Na szczęście zdarzają się i zabawne dykteryjki, jak ta o Żydzie w Tatarowie, który na uwagę, że wystawiony przez niego rachunek jest zbyt wysoki odparł "Ny, my na państwa już od wiosny czekali". No i jeszcze te powtórzenia z wcześniejszych książek - chwilami ma się wrażenie, że wystarczy przeczytać jedną książkę Wańkowicza by poznać je wszystkie.

Ale nagle te wszystkie mankamenty znikają, książką się zmienia, może dlatego, że córki są starsze a może też i z powodu nadchodzącej wojny. Nie ma śladu po przaśnych anegdotach, znikają głupawe historyjki - wszystko to jak nożem uciął. Jest jeszcze trochę okupacyjnych opowieści w przygodowej konwencji ale i ona zostaje wyparta przez coraz poważniejszy ton. Zaczyna się przejmująca lektura. Tragiczne żniwo zebrane przez powstanie wśród gości Krystyny, którzy jeszcze tydzień przed jego wybuchem bawili się wraz z nią z okazji jej niedawnych urodzin. Ale jeszcze bardziej poruszający jest żal i tęsknota za utraconym dzieckiem przechodzące swoje apogeum w liście do zmarłej - "Wzywałaś mnie na próżno, jeśli istotnie próżne jest wysyłanie żarliwej myśli. Teraz Ciebie nie ma i Domeczku nie ma. Tak mi ciężko Córeczko, że Ci nie odpisałem." I choćby tylko dla tego listu  stanowiącego pomnik miłości ojca do utraconego dziecka warto przeczytać "Ziele na kraterze". Jest w nim też, przewijająca się w całej książce, tkliwość, miłość i współczucie dla żony, która przeszła gehennę, niemogąc zrobić nic by ocalić córkę i bezskutecznie szukając miejsca jej pochówku. Przejmująca lektura - szkoda tylko, że to jedynie pół książki.

37 komentarzy:

  1. Ta dziwna stylistycznie próbka z początku Twojego tekstu to jest przykład stylu, jakiego Wańkowiczowie używali w rodzinnej korespondencji, faktycznie dość męczące to jest, szczególnie w większej masie, i średnio strawne. Zarzuca się Wańkowiczowi, że zanadto wyidealizował rodzinne szczęście, żeby na tym tle tym bardziej przejmująco wypadła druga część książki, trochę mnie to kiedyś zmroziło, ale tylko trochę i na krótko. Bo ból po stracie córki nie jest stylizowany i to są piękne karty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten styl dla mnie jest, przyznaję, irytujący tym bardziej, że pod koniec książki zupełnie z nim zrywa. Byłem zaskoczony, że w sumie córce nie poświęcił aż tak wiele miejsca jak przypuszczałem a idealizacji relacji rodzinnych nie mam mu za złe - w końcu zawsze chce się pamiętać tylko te dobre rzeczy, a i on przebywając na emigracji idealizował przeszłość w kraju.

      Usuń
    2. Często się mówi "książka o córce", więc można się trochę rozczarować. Trudno byłoby jednak napisać książkę tylko o córce, musiało się to zmienić w opowieść rodzinną, że o samym autorze nie wspomnę. Ciągłe nawracanie Wańkowicza do własnej osoby mnie specjalnie nie drażniło, o sobie w końcu mógł bez końca:) A zwróciłeś uwagę na opis biblioteki domowej?

      Usuń
    3. Zapamiętałem tylko pulpit, który wyobrażam sobie jako scriptorium :-), atlas i rocznik statystyczny :-).

      Usuń
    4. A ja pamiętam te zielone oprawy dla ulubionych książek i "hołotę" upychaną gdzieś na górnych półkach:D

      Usuń
    5. He, he :-) te "mniej ulubione" też upycham na górne półki a ulubione zanoszę do introligatora, choć oprawy nie są jednolite ale zielone też bywają :-)

      Usuń
    6. Fiu fiu:) Elegancko, ja oprawiam sam, ale dominuje szare płótno:)

      Usuń
    7. Jakbym umiał też bym sam oprawiał, a zielone płótno niestety nie okazało się takie eleganckie bo wyblakło :-/

      Usuń
    8. Dlatego unikam kolorów, miałem kiedyś regał od nasłonecznionej strony:)

      Usuń
    9. Tylko z zielonym tak się zrobiło, może to po prostu było jakieś dziadostwo ale przyznaję, mam książki oprawione w szare płótno pamiętające jeszcze studenckie lata :-) i śladu czasu na nich nie widać.

      Usuń
  2. Najpierw zniechęciłeś, potem zachęciłeś - na dwoje babka wróżyła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chciałem zniechęcać ani zachęcać :-) jeśli już to raczej to drugie :-) bo dobrze jest samemu wyrobić sobie pogląd. Ale przyznaję w sporej części mnie książka irytowała ale to może dlatego, że miałem o niej inne wyobrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. :-) Dwa razy podchodziłam do tej książki i odkładałam "na później", zniechęcona jej początkiem. Teraz wiem, że muszę przetrwać pierwszą część, bo warto. No, a z Waszej rozmowy wynika, że warto także dla opisu biblioteczki domowej. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że doborem lektur w "Zielu" możesz być trochę rozczarowana i przygotuj się jednak na to, że pierwsza część książki jest znacznie dłuższa od drugiej. A co do zaglądnięcia do czyichś książek :-) to polecam "... mój diabeł stróż", gdzie "interlokutorzy" mieli bardzo stymulujące intelektualnie lektury :-), a i czyta się lepiej :-).

      Usuń
    2. "...mój diabeł stróż" już zamówiony. :-)
      Dobór lektur mnie nie zniechęci, bo lubię wyobrażać sobie różne biblioteczki opisywane w książkach. Bardziej mnie martwi brak proporcji między częściami książki. Trudno, skoro wiem, że warto, to dam radę! :-)

      Usuń
    3. Dasz radę! jak ja przeczytałem "Na tropach Smętka" to Ty spokojnie przetrzymasz pierwszą część "Ziela" :-)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopuszczam myśl, że proza Wańkowicza może się podobać :-) nie bez kozery miał/ma wielbicieli. Jest efektowna, pisana barwnym językiem i pełna akcji a to się może podobać. Patriotyzmu też mu nie odmawiam bo to przez "Na tropach Smętka" musiał uciekać przed Niemcami. A "Monte Cassino", "Westerplatte" czy "Hubalczycy" są pisane "ku pokrzepieniu serc".

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Mam wrażenie, że zwyczajnie jesteś do niego uprzedzona. "Monte Cassino" wychodzi daleko za dziennikarskie wypociny pisane dla wierszówki. To, że zarabiał na swojej twórczości trudno traktować jako zarzut, w końcu to było jego źródło utrzymania. A to, że nazwał stryja obszarnikiem? bez przesady - Piłsudski był członkiem PPS a przecież nikt nie stawia mu zarzutu braku patriotyzmu :-).

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. To faktycznie popełniłaś błąd w założeniu :-) bo na pewno pisarstwo Wańkowicza nie jest wielkie chociaż jest popularne :-).

      Usuń
  6. Trudno winić Wańkowicza, że książka jest nie tylko o Krysi - to autor sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem i to on wybiera tematy. :) A że nie zgadzają się z naszymi przypuszczeniami, to już nie jego wina.
    Część pierwsza dla mnie nie była absolutnie nudna czy męcząca. Pokazuje korzenie decyzji Krysi, stąd liczne roślinne nawiązania, "kiełkowanie", etc. Obydwie części są ze sobą organicznie związane.
    Zaskoczył mnie Twój zarzut o czułostkowość. Ja jej nie widzę w "Zielu na kraterze". Jestem pełna podziwu dla godności, z jaką Wańkowiczowie zmierzyli się z tym, co ich spotkało.
    Gdyby nie zabawna i lżejsza część pierwsza, dramatyzm części drugiej nie przemówiłby tak silnie. Podobny kontrast jest w tytule książki.
    Ostatnią deską ratunku - "Karafka La Fontaine'a". :) Mam nadzieję, że dzięki niej zobaczysz w Wańkowiczu coś więcej niż nieszkodliwego, egocentrycznego gadułę o kiepskim poczuciu humoru. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, niepotrzebnie sugerowałem się opiniami innych na na temat książki ale mam wrażenie, że oceniali ją bardziej pochlebnie niż ja :-). Co do zarzutów, chyba najpoważniejszym jest egocentryzm Wańkowicza. Nie dostrzegam np. w opisie powrotu do domu z balów dziennikarskich, pijanego jak bela Wańkowicza, niczego pouczającego ani zabawnego - powiedziałbym raczej, że to żenujące. Co do tytułu, to owszem przemawia do wyobraźni ale moim zdaniem jest mało adekwatny to relacji pomiędzy pokoleniem Wańkowicza (dlaczego miałoby stanowić krater?) i pokoleniem jego dzieci. Bardziej trafne byłoby odniesienie do Anny Krystyny tyle tylko, że ona dorastała po drugiej stronie oceanu a krater był w Polsce. Kwestia jego uczuć do dzieci i przeżywania śmierci Krystyny jest poza sporem - myślę, że co do tego w ogóle nie ma dwóch zdań.

      Usuń
    2. Nie wiem, czy dobrze rozumiem tytuł, ale dla mnie ziele i krater u Wańkowicza są symbolami życia i śmierci. Tego, że "człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać", że życie się odradza nawet po najstraszniejszych katastrofach.

      Usuń
    3. Ja podobnie, ale to przecież nie pokolenie Wańkowicza było pokoleniem naznaczonym śmiercią - hekatombą była okupacja niemiecka a zwłaszcza powstanie. W rezultacie to pokolenie dzieci pisarza nosi na sobie stygmat przedwczesnej śmierci i stanowi tym samym "krater", na którym wyrasta "ziele" nowego pokolenia.

      Usuń
    4. W pewnym sensie "kraterem" jest też sam Wańkowicz po tym, co spotkało jego dziecko. Mimo to żyje, nie pozwolił, żeby tragedia go zdruzgotała, a córkę unieśmiertelnił w książce.

      Usuń
    5. Dobrze, ale zgadzając się z taką interpretacją mielibyśmy do czynienia z żywym "kraterem"/Wańkowiczem i żywym w przenośni a martwym dosłownie "zielem"/Krystyną. Może rzeczywiście taki był zamiar pisarza ale mam wrażenie, że tak ustawiona relacja jakoś zgrzyta.

      Usuń
    6. Przy tej interpretacji zielem byłoby życie mimo wszystko: nawet po wielkiej tragedii człowiek znajduje w sobie siły witalne, żeby nadal żyć.
      Myślę, że autor zakładał różnorodność odczytań, więc nawet jeśli błądzę w ciemności, zostałoby to wybaczone. :)

      Usuń
    7. Ależ Lirael! :-) ja wcale nie jestem przekonany, że moja interpretacja jest "jedynie słuszna" :-) ale też nie widzę w niej nic jawnie sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem :-) Co do ogólnej wymowy tytułu i książki to naturalnie pełna zgoda :-)

      Usuń
    8. Niewykluczone, że duby smalone bredzę, ale to trzeba by skonfrontować z książką, na co chwilowo nie mam szans. :(
      Postaram się zdobyć jeszcze jakieś wspomnienia o Wańkowiczu, z akcentem na jego charakter i rodzinne relacje.

      Usuń
    9. Ja takiego wrażenia nie odnoszę wątek "ziela" i "krateru" pojawia się w książce już na początku :-) ale ja wychodzę z założenia, że jednak dzieło odrywa się od autora i jego intencja staje się tylko jedną z możliwych interpretacji :-)

      Usuń
  7. Dawno temu czytałam "Ziele na kraterze", ale z tego, co pamiętam, to łączy w sobie kilka gatunków: gawędy, autobiografii (więc tutaj posądzanie o egocentryzm jest trochę absurdalne; poza tym - który pisarz czy poeta nie jest egocentrykiem?), pamiętnika i powieści-sagi rodzinnej.

    Obiecuję sobie odświeżyć lekturę w najbliższym czasie i wtedy będę mogła włączyć się w dyskusję:) Przytoczony przez Ciebie fragment jest bardzo zabawny:) Kresowa stylizacja językowa mnie nie irytuje, wręcz przeciwnie - szukam jej czasami w książkach, by rozkoszować się pięknem naszego języka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robię mu zarzutu z mieszaniny stylu ale jeśli pisze się książkę o córkach, które mają być tytułowym zielem to wypada pisać o córkach a nie o sobie. Zwłaszcza, że o sobie pisze prawie w każdej książce powtarzając na dodatek opowiadane w nich historie.
      Co do polszczyzny kresowej u Wańkowicza to nie robi na mnie większego wrażenia ale to dlatego, że miałem okazję słuchać jej na żywo a z jej śpiewnym brzmieniem żaden tekst książkowy nie może się równać :-).

      Usuń
    2. Ja tam nie wiem, co wypada pisarzowi, a co nie:)
      Co do powtarzalności różnych wątków, w tym o charakterze osobistym - to u innych pisarzy taka obsesyjność często się ujawnia. Właściwie to każdemu pisarzowi czy poecie można by ten zarzut postawić.
      Interpretacji tytułu jest tylu, ilu czytelników. Na przykład według prof. Jana Tomkowskiego kraterem jest nie zawsze przyjazny świat, a zielem człowiek przebijający się mimo wszystko ku życiu.

      Usuń
    3. Nie żeby Wańkowicz nie mógł pisać o sobie, mógł i pisał przy każdej okazji ale żeby od razu się tym zachwycać? :-) Nie wiem czy każdemu taka obsesyjność się zdarza, mam wrażenie, że większości jednak udało się nie pisać ciągle o sobie a przynajmniej unikają tego ci, którzy uznawani są za dobrych pisarzy :-).

      Tomkowski nie odkrył Ameryki - to przecież córki Wańkowicza przebijają się ku życiu, bo kto inny? chyba, że sam Wańkowicz :-)

      Usuń